Tereny wokół Zamczyska traciły dawny wygląd, traciły swój urok
i tajemniczość. Najpierw znikły krzaki rosnące tu od zawsze, potężne
maszyny szły do przodu jak jakieś prehistoryczne potwory lub smoki,
wyrzucając kłęby czarnego śmierdzącego dymu i głośno terkocąc. Niełatwo
mogły sforsować bagna, dlatego zabrano się do wyciągania pali z dawnej
drogi, z których układano nowy szlak dla koparek i stalińców. Chłopi,
chociaż prości ludzie, z żalem patrzyli jak robotnicy niszczą obiekt
historyczny może nie tak stary jak Biskupin, ale na pewno jedyny
w swoim rodzaju, a w dodatku dobrze zachowany. Tłumaczono im, że
dosyć już tych waszych wierzeń, dosyć czarnoksiężników i straszenia.
Przyszło nowe, a z nim oświata i naukowy światopogląd, w takiej sytuacji
nie ma miejsca na zabobony i sentymenty, stare musi ustąpić, a w
miejscu dotychczas nieużytecznym urośnie trawa, założy się hodowlę
i w ten sposób będzie wzrastało pogłowie bydła. Dziadek Kubuś tłumaczył,
że nowe nie bierze się znikąd, żeby było nowe, musi być najpierw
stare. Nie można niszczyć starych pamiątek i przyrody, którą Bóg
stworzył. W niej jest tak mądrze wszystko urządzone, że interwencja
człowieka może tylko wszystko popsuć. Nikt jednak starego nie słuchał,
postraszono go, że jeśli dalej będzie ludzi buntował, to go wsadzą
do więzienia. Bezsilny starzec musiał ustąpić, ale przepowiedział,
że Pan Bóg jeszcze ześle za to karę. Oczywiście nikt nie potraktował
tej przepowiedni a raczej klątwy na serio, wyśmiewano starego i poradzono,
aby szybko zniknął z tego miejsca. Za kilka dni na bagnach jakoś
dziwnie wszystko ucichło, ktoś poszedł sprawdzić, dlaczego maszyny
nie pracują, bo przez wiele dni ich hałas zakłócał życie całej okolicy.
Okazało się, że nie pomogły wielkie pale, po których poruszała się
gąsienicowa koparka, po prostu podłoże nie wytrzymało i maszyna znikła
w błocie. Mimo ogromnego wysiłku przysłani robotnicy nie zdołali
jej wyciągnąć. Na pewien czas prace przerwano, ale po dłuższej przerwie
późną jesienią, gdy złapał mróz, powrócili operatorzy i maszyny zaczęły
pracować od nowa. Wykopali ogromny rów prowadząc go aż do pobliskiej
rzeki. Nadejście zimy ponownie prace przerwało, ale rowy odprowadzające
wody swoje zrobiły, szczególnie wiosną podczas roztopów. Latem znowu
pracowano, teraz szło łatwiej, ponieważ nie było opadów i bagno zostało
już prawie osuszone. Stalińce zabrały się do orki, bronowania, a
na koniec posiano trawę. Zakończyło się znowu źle, potężny pług rozpruwał
torfiastą ziemię, gdy w pewnym momencie pod lemieszem coś zgrzytnęło.
Potem nastąpił wielki huk, ogień, dym i wszystko wyleciało w powietrze.
Wiele szczęścia miał operator maszyny, który wypadł z kabiny i poleciał
kilka merów dalej, wpadając do wykopanego rowu. Głęboki dół osłonił
człowieka i uratował życie. Staliniec prawdopodobnie natrafił na
bombę lotniczą albo na jakiś pocisk z czasów wojny. Robotnicy dziwili
się, skąd tu w bagnach wzięły się pociski, chłopi wyjaśnili, że Niemcy,
nie wiadomo z jakiego powodu, kilka razy te bagna zrzucali bomby,
ale tylko kilka wybuchło ponieważ
nie natrafiły na twardy grunt
a tylko w błotnistą maź. Natomiast dziadek Kubuś twierdził, że to
kara Boża za zniszczenie jego dzieła, inni mówili, że to zemsta Czarnoksiężnika,
którego te czortowskie ruskie maszyny obudziły.
Miejscowym najbardziej żal było żurawi, które na bagnach
zakładały gniazda, wysiadywały pisklęta i charakterystycznie śpiewały.
Kto chciał zobaczyć taniec albo posłuchać śpiewu tych dużych ptaków
o wysmukłej sylwetce, długiej szyi, długich nogach i wydłużonym czerwonawym
dziobie musiał wstać o godzinie trzeciej rano, najlepiej w maju lub
na początku czerwca. Naprawdę warto tak wcześnie wstać i udać się
na bagna, aby zobaczyć coś fantastycznego. Żuraw odbywa gody połączone
z charakterystycznymi tańcami i śpiewem. Podskoki, obroty, pokłony
i inne postawy ptaka dostarczają obserwatorowi moc wrażeń, które
każdego muszą zachwycić. Tego roku jeszcze zdążyły wychować i uchronić
swoje potomstwo, bo na szczęście maszyny wszystkiego nie zepsuły.
Jesienią zrobiły przegląd swoich szeregów i w kluczu w kształcie
litery "V" odleciały. Zanim odleciały, okrążyły bagna kilkakrotnie,
jakby chciały je pożegnać i bardzo żałośnie nawoływały. Ludzie wprawdzie
nie znają mowy ptaków, ale ten żałosny klangor bardzo wymownie przenikał
w głąb duszy i wyciskał z oczu łzy. Hej żurawie! Lećcie szczęśliwie!
Lećcie do ciepłych krajów, a na wiosnę wracajcie, tylko dokąd? Ptaki
okrążyły jeszcze raz wioskę jakby wszystko rozumiały i znikły w przestworzach.
Na wiosnę niespodziewanie przyleciały do swojego domu, czyli na bagna
i do szuwarów. Bagien niestety już nie było, nie znalazły też szuwarów.
Długo okrążały teren tak zmieniony i niegościnny, coś też głośno
krzyczały. Może płakały, a może przeklinały tych co wszystko zniszczyli?
Po kilku dniach pozostawiły niegościnną ziemię i znikły za horyzontem.
Może znalazły gdzieś nowy dom? Podobny los spotkał inne ptaki i żyjątka
bagienne. Dawniej wieczorem można było cieszyć swoje ucho chórem
żab i przeróżnymi odgłosami dochodzącymi z moczarów. Bagno żyło,
a żabia muzyka nadawała ciepłej i ciemnej nocy uroku oraz tajemniczości.
Jak one się starały, aby ten nocny koncert wypadł okazale, w chórze
śpiewały bardzo równo i melodycznie. Solistki także dawały z siebie
wszystko, aby je zauważyć. Niezwykła to orkiestra, bo nikt nigdy
nie widział dyrygenta. Od czasu do czasu niby jakaś tuba pohukiwał
bekas swoją krótką partię, a na koniec włączał się najlepszy śpiewak
- niepozorny słowik. Wszystko było tak romantyczne, że młodzi zaczęli
na ten temat układać wiersze, jeden z nich najbardziej oddał atmosferę
tamtych dni:
Gwiżdże wicher, szumią drzewa,
Szepczą liście, snują się mgły.
Świeci księżyc, słowik śpiewa,
Jest wiosna, rozkwitły już bzy.
Pięknie śpiewa żabi chór.
Echo niesie się po rosie,
Tylko niebo jest bez chmur,
Na nim błyszczy gwiazdek osiem.
We wschodniej części Zamczyska leżał duży głaz kształtem
przypominający rozdeptanego ziemniaka. Starzy ludzie opowiadali,
że kiedyś na nim leżały dwa srebrne pieniążki. Były one przeznaczone
dla człowieka odważnego, szlachetnego takiego, który pomaga innym
ludziom najbardziej potrzebującym pomocy i musi być dobrym Polakiem.
Jeśli po te pieniążki wyciągał ręce człowiek nie spełniający tych
warunków, to monety po prostu znikały. Na kamieniu pojawiały się
ponownie, ale dopiero po trzech dniach. Gdy wybuchło powstanie styczniowe
w 1863 r., niedaleko Zamczyska stacjonował w zimie powstańczy oddział
i głodował. Podobno znalazł się tam jakiś człowiek prawy i szlachetny,
któremu udało się te pieniążki zabrać i zdobyć za nie żywność dla
wojska. Dziadek Kubuś mówił, że tym prawym człowiekiem był sam Romuald
Traugutt, który tędy przejeżdżał i na pewien czas musiał się zatrzymać
na polanie w lesie nazywaną Polskie Budy. Przymusowy postój i zdobycie
żywności uchroniło oddział przed kozakami.
Po 1956 r. rozwiązano tzw. kołchozy, opustoszały olbrzymie
obory, chlewnie, nikt już nie potrzebował siana z dawnych bagien,
które powoli dziczały. Po kilku latach zginęła trawa, a pojawiła
się podobna do tej, co rosła dawniej, miejscowi nazywali ją "rezula"
. Ptaki także zaczęły powracać i zakładały gniazda w nowych szuwarach.
Nie powróciły jednak żurawie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu