Ks. Krzysztof Górski: - Księże Kanoniku, gdyby dzisiaj przyszedł chłopak i zapytał, jak rozpoznać, czy ma powołanie, czy też nie, co by mu Ksiądz odpowiedział?
Ks. kan. Marian Kruszona: - Powołanie jest czymś głębokim. To Bóg powołuje człowieka. Każdy sam w swoim sercu musi rozpoznać, czy jego miłość do Boga jest powierzchowna, czy też coś więcej przyciąga go do Boga. Powołanie to wewnętrzny głos, który i ja kiedyś usłyszałem. Głos, który kazał mi być blisko Boga już od dziecka, jako ministrant. Bóg powołuje w różnych okresach życia. Kapłanami zostawali również i ci, którzy nigdy nie byli ministrantami, stali dalej od ołtarza, a jednak Bóg pociągnął ich do siebie, pociągnął do służby kapłańskiej. Myślę, że powołanie jest wielką tajemnicą. Jest darem Boga, o który trzeba się troszczyć i pamiętać o słowach Pana Jezusa: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem”.
- Ilu młodzieńców doprowadził Ksiądz do kapłaństwa?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Pięciu. Rodzicom dwóch spośród nich błogosławiłem, kiedy zawierali związek małżeński, chrzciłem z tych związków dzieci, a potem te dzieci przygotowywałem do I Komunii św. i sakramentów. Jeden z nich jest proboszczem we Włoszech, a drugi księdzem w diecezji toruńskiej. Trzech pozostałych pochodzi z tutejszej parafii. Oprócz nich jest jeszcze jeden brat szkolny oraz sześć sióstr zakonnych, trzy z parafii w Krotoszynach, a trzy z parafii św. Wojciecha.
- Kiedy po raz pierwszy usłyszał Ksiądz głos powołania?
- Już jako chłopak myślałem o kapłaństwie. Kiedy skończyłem szkołę podstawową w 1948 r., postanowiłem kontynuować naukę w szkole handlowej. Chciałem złożyć dokumenty, a szkoła w tym dniu była zamknięta. Poszedłem więc jeden gmach dalej - do liceum ogólnokształcącego i tam złożyłem dokumenty. Chyba właśnie to wydarzenie utwierdziło mnie w powołaniu, że jest to rzeczywiście moja droga, że Bóg mnie wzywa. Idąc do ogólniaka, myślałem już na serio, że w przyszłości wstąpię do Seminarium Duchownego.
- Patrząc z perspektywy przeszło50 lat kapłaństwa na swoje życie, czy nie żałuje Ksiądz dokonanego kiedyś wyboru drogi życiowej?
Reklama
- Nie. Na pewno nie wybrałbym innej drogi. Nigdy nie żałowałem, że zostałem kapłanem. Zostałem księdzem w czasach bardzo trudnych. Przed maturą moja pani profesor czuła, że pójdę do seminarium. Kiedy wypełnialiśmy dokumenty na uczelnie powiedziała mi: „Tylko nie pisz, że idziesz do seminarium. Napisz, że idziesz do wojskowej szkoły oficerskiej we Wrocławiu”. I tak napisałem. Dyrektor był zawziętym ateistą, mówił, że jeszcze 20 lat i Kościoła w Polsce nie będzie. W szkole dyrekcja, różne organizacje interesowały się każdym z nas i dlatego zamiar pójścia do seminarium musiałem ukrywać. Miałem bardzo dobrych profesorów. Większość z nich była u mnie na prymicjach. Później przyszły trochę lepsze czasy dla Kościoła w Polsce. Do szkół wróciła religia. Z tego powodu w seminarium przyspieszono nam studia, gdyż potrzebni byli księża do nauki religii w szkołach. Dlatego miałem diakonat na piątym roku studiów już 21 września, w święto św. Mateusza Apostoła, a święcenia kapłańskie przyjąłem 21 grudnia 1957 r., w dzień św. Tomasza Apostoła. Wtedy praca kapłańska była trochę trudniejsza niż dzisiaj. Tydzień szkolny trwał od poniedziałku do soboty. Nie było takich środków lokomocji, jakie są teraz. Wtedy trzeba było poruszać się na rowerze, a jak ktoś miał motorower to już było bardzo dużo. W swojej pracy kapłańskiej jeździłem do kościoła 5 km tramwajem. Nieraz musiałem przemierzać tę odległość kilka razy dziennie, tam i z powrotem. Było to trochę uciążliwe.
- Czy było łatwo stawiać pierwsze kroki na kapłańskiej drodze?
- Pierwsza moja parafia to Fordon, skąd pochodzi żyjący jeszcze mój profesor seminaryjny w Pelplinie ks. prof. dr hab. Jerzy Buxakowski. Ks. prof. dr hab. Franciszek Drączkowski, pierwszy rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Toruniu, w czasie mojego wikariatu w Fordonie był klerykiem.
Moje pierwsze doświadczenia to Msza św. o 6 rano, a potem na rower i codziennie do szkoły na wieś, bo uczyłem w szkole wiejskiej. Nigdy nie było mi za ciężko, nigdy nie narzekałem, był we mnie jakiś ogień, zapał, którego dzisiaj u niektórych księży nie za często widzę.
- W jakich parafiach Ksiądz Kanonik posługiwał?
Reklama
- Z parafii w Fordonie zostałem przeniesiony do Grudziądza, gdzie służyłem przez rok jako wikariusz w parafii pw. Ducha Świętego, a następnie przez 5 lat w parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Tarpnie. Z Grudziądza przeniesiono mnie do Nowego Miasta Lubawskiego do parafii pw. św. Tomasza Apostoła, w której pracowałem przez 3 lata. Następnie w 1969 r. zostałem proboszczem w Krotoszynach, gdzie pracowałem 25 lat, a przez 10 lat pełniłem funkcję dziekana nowomiejskiego. W Krotoszynach znałem każdą rodzinę i każdy dom. Ich radości i smutki były moimi radościami i smutkami. Szczególnie wtedy, gdy nastał stan wojenny i niektórzy z parafian znaleźli się w więzieniu. Krotoszyny były najliczniej reprezentowane na moim złotym jubileuszu kapłaństwa, który obchodziłem w parafii pw. św. Wojciecha w Lidzbarku, gdzie od 18 grudnia 1994 r. pełnię funkcję proboszcza oraz dziekana dekanatu lidzbarskiego. Dzięki kapłanowi z Krotoszyn, który jest obecnie we Włoszech, otrzymałem błogosławieństwo Benedykta XVI z okazji złotego jubileuszu kapłaństwa.
- Czy borykał się Ksiądz z szczególnymi trudnościami?
- Nie. Szczególnych trudności nie przeżywałem. Ale droga życia kapłańskiego nie jest łatwa. Zawsze powtarzam, że mam się podobać Panu Bogu, a nie ludziom. Bo dzisiaj ludzie krzyczeć będą „hosanna!”, a jutro ukrzyżuj go. Każdy kapłan musi być przygotowany na to, że z różnymi ludźmi przyjdzie mu się spotkać. Kapłaństwo traktuję jako służbę Bogu i ludziom. Zawsze starałem się jak najlepiej służyć oraz wypełniać swoje kapłańskie obowiązki. Skoro Pan Jezus był Synem Bożym i wszystkim nie dogodził, więc i ja mam świadomość, że nie wszyscy ludzie mnie kochali i kochają. Byłoby źle, gdyby wszyscy mnie kochali. Jestem tylko człowiekiem, mam świadomość, że posiadam również wady i słabości. Kapłaństwo nie zmienia nas w aniołów, dalej jesteśmy ludźmi. Dobrze to Pan Jezus wymyślił. Ksiądz jest takim samym słabym, ułomnym człowiekiem jak inni. Gdyby był aniołem, to na przykład w konfesjonale nie zrozumiałby ludzi. Skoro jest takim samym człowiekiem i ma swoje słabości, z którymi musi walczyć, więc zrozumie także słabości drugiego człowieka.
- Jest Ksiądz czynnym kapłanem. Czym zajmuje się w parafii jako proboszcz?
Reklama
- Uważam siebie za ojca parafii i chciałbym, aby mnie tak traktowano. Ojciec musi nieraz pochwalić, a nieraz ganić. Przez kilka lat pisałem homilie do „Gazety Działdowskiej”. Od początku mojej służby w Lidzbarku prowadzę Akcję Katolicką, która jest bardzo zaangażowana w akcje charytatywne, m.in. prowadzi punkt odzieży używanej „Przynieś - Zabierz”, a także z okazji świąt Bożego Narodzenia roznosi życzenia i upominki ludziom chorym oraz w podeszłym wieku. Do czasu, kiedy przyszedł do parafii drugi wikariusz prowadziłem także Żywy Różaniec. Opiekuję się chórem kościelnym, przygotowuję dzieci do I Komunii św. i prowadzę kilka nauk dla młodzieży przed bierzmowaniem, żeby wiedziała, że ma proboszcza. Od wielu lat pełnię opiekę duchową w Stowarzyszeniu na Rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym - Koło w Lidzbarku.
- Co Ksiądz robi w wolnych chwilach?
- Czytam książki, prasę i zaglądam do Internetu.
- Czy ma Ksiądz jakieś plany na najbliższą przyszłość?
- Zamieszkam za rok w starej plebanii, którą obecnie remontuję, jako rezydent.
Ks. kan. Marian Kruszona
Proboszcz parafii św. Wojciecha w Lidzbarku w tym roku skończy 75 lat, a w grudniu 51. rok kapłaństwa. Bp Andrzej Suski wyraził zgodę na przedłużenie posługi duszpasterskiej. Ksiądz Kanonik będzie pełnił obowiązki proboszcza jeszcze przez rok