18 kwietnia br. w Atenach państwa Piętnastki uchwalą traktat przyjmujący nowych członków do Unii Europejskiej, a w grudniu w Rzymie zaplanowano uchwalenie konstytucji, która utworzy z Unii swoiste superpaństwo. Już wiadomo, że projekt autorstwa przewodniczącego Konwentu Valery´ego Giscarda d´Estaing jest skonstruowany tak jak konstytucja USA. Oznacza to, że kraje Unii Europejskiej wejdą w skład federacji europejskiej, a prawo unijne będzie ponad krajowym. Nie chciałbym w tym momencie puszczać wodzów fantazji i pisać o możliwym kształcie takiego superpaństwa, chciałbym natomiast wskazać, jak będzie ono funkcjonować na przykładzie unii walutowej, czyli poddania narodowej suwerenności monetarnej Europejskiemu Bankowi Centralnemu. Dodam, że tylko naiwny może sądzić, iż wprowadzenie jednej waluty oznacza wyłącznie lepsze powiązania gospodarcze między jednoczącymi się państwami i narodami. Wspólna waluta oznacza przede wszystkim dążenie do budowy jednego, wspólnego państwa.
Warto się zastanowić nad argumentami, które mają przemawiać za unią walutową. Entuzjaści zjednoczenia twierdzą, że wspólna waluta zdynamizuje gospodarkę, pozwoli bardziej sprawnie nią kierować. Jak na razie, nie potwierdza tego życie. Wielka Brytania pozostająca poza strefą euro nie utraciła swojej pozycji najważniejszego centrum finansowego Europy na rzecz Paryża czy Frankfurtu. Wprowadzenie euro nie wzmocniło ani powiązań gospodarczych, ani nie miało wpływu na dystrybucję środków finansowych Unii. Po prostu mechanizmy rynkowe rządzą się innymi prawami, wspólny pieniądz nie ma tu nic do rzeczy, bo gospodarka rynkowa polega na konkurencji i swobodzie ustalania cen i kursów walut. Co więcej, kraje Piętnastki utraciły możliwość samodzielnego posługiwania się niektórymi instrumentami finansowymi, np. stopą procentową czy rezerwami walutowymi. Także wprowadzenie euro wpłynęło na podrożenie towarów średnio o 10 proc. Ze wspólnej waluty niezadowolone są nawet banki, ponieważ utraciły zyski z wymiany walut. Specjaliści podkreślają, że to właśnie posiadanie waluty narodowej świadczy o swobodzie gry rynkowej i konkurencji. Monopol jednej waluty służy wyłącznie celowi politycznemu.
Euroentuzjaści niezmiennie przekonują, że wspólna waluta pomaga prowadzić sprawnie jedną politykę pieniężną korzystną w równym stopniu dla gospodarek wszystkich zjednoczonych państw. Nic bardziej błędnego. Przekonaliśmy się o tym w Kopenhadze, jak Zachód walczył z nami o każdy litr mleka. Czy tak ma wyglądać solidarność ze słabszymi, czy to takich korzyści oczekujemy? UE domaga się likwidacji kopalń, hut, ograniczenia produkcji rolnej... Zapłacą za to pieniędzmi na ochronę środowiska czy budowę autostrad. Bałamutne jest również twierdzenie, że wzrost gospodarczy jest możliwy wszędzie, w każdym kraju. Tymczasem prawdą jest, że jeśli gospodarki w Niemczech i we Francji jeszcze bardziej wzmocnią się (a już oba kraje wytwarzają ponad 50% PKB strefy euro), to dokona się to za cenę spadku PKB w krajach słabszych. Czy temu może zaradzić wspólny bank centralny, który nie musi dostrzegać różnic potencjałów gospodarczych poszczególnych gospodarek? Nie może więc być mowy o stabilnym rozwoju wszystkich obszarów gospodarczych, bo czy któryś z krajów ustąpi ze swojego wzrostu na korzyść innego? Takie utopie już przeżyliśmy w strefie rubla, za cenę zamordyzmu politycznego i cierpień wielu narodów poddanych polityce Moskwy.
Wspólna waluta pociąga za sobą pełną liberalizację przepływów kapitałowych, co oznacza możliwość niebywałych obrotów kapitałem spekulacyjnym, a to prędzej czy później może doprowadzić do powszechnego kryzysu walutowego. Takiemu niebezpieczeństwu mogą zaradzić tylko silne banki narodowe. Nie łudźmy się, wspólny bank centralny będzie miał, i owszem, charakter ponadnarodowy, ale decyzje w nim podejmują kraje silniejsze gospodarczo. To także musi doprowadzić do konfliktów wewnątrz Unii. Przeciwdziałać temu mają "nieomylni" prezesi Europejskiego Banku Centralnego, pozostający ponad jakąkolwiek kontrolą ze strony organów unijnych. Oznacza to, że tym unijnym superpaństwem będzie kierować międzynarodowa finansjera.
Mówi się, że Polska pozostająca poza strefą euro utraci wiarygodność finansową. Czy takie kraje, jak Wielka Brytania, Szwecja, Dania, Szwajcaria, Norwegia, mając swoje waluty narodowe, są niewiarygodne? Myślę, że ich waluty mają bardzo wysoką wiarygodność, ponieważ o tym nie decyduje polityka, ale gospodarka, poziom PKB, deficyt budżetowy, stopa inflacji, dynamika nakładów inwestycyjnych itp. Jednym słowem, czeka nas w tym roku wielka kampania propagandowa za UE, a rządowa telewizja przekuje każdą porażkę w niewiarygodny sukces, każde kłamstwo w "świętą" prawdę. Na przykładzie krajów dotychczas korzystająych ze wspólnej waluty nie widzę żadnych pożytków z oddania polskiego złotego za euro. A straty mogą być niepowetowane.
Pomóż w rozwoju naszego portalu