Kościół od wieków był mecenasem sztuki artystów najwyższej próby. Świątynie wypełniały dzieła obiektywnie wybitne, które stawały się często kamieniami milowymi w dziejach historii sztuki. Właściwie przez całe stulecia sztuka miała głównie religijny charakter. Wystarczy wspomnieć obrazy Caravaggia w kościele San Luigi dei Francesi w Rzymie, „Zdjęcie z krzyża” pędzla Petera Paula Rubensa w Antwerpii czy krakowski ołtarz mariacki dłuta Wita Stwosza. Były to porywające dzieła o wielkiej sile artystycznego wyrazu. Łączyły świadectwo wiary swych twórców z najwyższym kunsztem artystycznym. Kościół zwracał się do artystów najwybitniejszych, wyprzedzających częstokroć swoją epokę. Wierni w świątyni mieli możność obcowania z im współczesną sztuką, choćby mieli dopiero dorosnąć do jej odbioru. Wrzucano ich jakby od razu „na głęboką wodę” - stawiano wobec potężnych dzieł świadectw wiary ówczesnych bezkompromisowych artystów.
A dziś? Jakże często niedziele upływają nam pod znakiem „niedzielnego” malarstwa... Obrazy przedstawiające Chrystusa to produkcja taśmowa. Figury świętych wytłacza się z plastiku... Czy te bezduszne produkty seryjne mają coś wspólnego z dziełami sztuki? Czy są w stanie przybliżyć nas do Boga? Niezwykle trudno jest uczestniczyć w Drodze Krzyżowej i przy każdej stacji musieć unikać widoku wiszących obrazów. Nie wiadomo, czy odwracać wzrok, czy patrzeć w ziemię. Zupełnie tak, jakby miała to być jakaś dodatkowa katusza w związku z Męką Pańską...
Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji? Tak, Drogę Krzyżową powinien namalować wybitny malarz. Na ten prosty, a właściwie na wskroś genialny w dzisiejszej rzeczywistości pomysł wpadło Stowarzyszenie Przyjaciół „Gaude Mater” w Częstochowie. Inicjatorem tego przedsięwzięcia był Jan Szyma.
Cykl malarski autorstwa Stanisława Rodzińskiego znajduje się dziś w nowym kościele Duszpasterstwa Akademickiego „Emaus” przy ul. Kilińskiego 132 w Częstochowie - pw. św. Ireneusza BM. Na Drogę Krzyżową składa się cykl szesnastu obrazów olejnych, tworzących wyrazistą całość. Emanuje z nich intensywny dźwięczny kolor oraz niezwykła wirtuozeria w położeniu farby. W pierwszym kontakcie kompozycje te bywają odbierane jako radykalne lub niemal brutalne, lecz do prawdziwej wielowarstwowej głębi tych obrazów dotrzeć można dopiero w ciszy i kontemplacji. W swej formie bliższe są one surowości i ascezie niż barokowej afektacji. Zrezygnowano tu z typowego dla tego rodzaju przedstawień kontekstu architektury czy obrazowania postronnych osób. Świadkiem dramatu jest przyroda lub po prostu przestrzeń jako taka. Dzięki temu malowidła te działają tak monumentalnie, nabierając dodatkowo jakiegoś kosmicznego wymiaru. Niebo i udręczona ziemia współodczuwają. Wielka jest emocjonalność koloru tego malarstwa. Przedstawiona przyroda lamentuje, wyje i jakby trąbi na trwogę, by ostatecznie uspokoić się po dokonaniu się męki.
Przedstawiani oprawcy Jezusa to kapo z Auschwitz lub sowieckiego gułagu. To aparat bezpieczeństwa kojarzący się nam o wiele bardziej z upodleniem człowieka niż odlegli żołnierze rzymscy. Chrystus pojawia się tu sam wobec swojego cierpienia albo towarzyszą mu pojedyncze osoby. A pomimo to obrazy te tchną takim malarskim bogactwem. Dlaczego? To intensywność przeżycia formy malarskiej powoduje tak wielką atrakcyjność wizualną tych obrazów. Lecz do ich prawdziwie wielowarstwowej głębi dotrzeć można jedynie poprzez kontemplację, ponieważ są - jak mówi o nich sam autor - jego malarską modlitwą. Wyczuwamy to. Kontemplowanie porządku świata i poszukiwanie spójności malarskiej daje ten niezwykły efekt harmonii i wspaniałego uogólnienia, bez zbędnej przedmiotowości i przymusu dosłownego ilustrowania. Forma i kolor jawią się tu jako wartości niezależne i suwerenne. Malowane obiekty poprzez malarską syntezę nie są tylko przedstawieniem samych siebie, ale odnoszą się do zjawisk abstrakcyjnych. To stąd m.in. bierze się siła tych obrazów. Draperia Chrystusa jakby nie odbijała światła, lecz była światłem samym w sobie. Stwórca światła jakby sam stawał się Światłem wcielonym. Położenie farby wykracza tu poza określanie ciężaru doraźnej wagi obiektów lub masy dosłownych form postaci czy przedmiotów. Wielka synteza tego malarstwa jest tu tak bardzo na miejscu. Atrakcyjność tych kompozycji nie ma jednak nic z „wychodzenia naprzeciw odbiorcy” lub ułatwiania mu czegokolwiek. Obrazy stawiają nas przed wielką prawdą wiary - prawdą malarską. Nie osładzają i nie zmniejszają wagi dramatu...
Są w jakimś sensie nieubłagane. Tak jak to, co ukazują, musiało nieodzownie się wypełnić, tak i one się spełniają. Wierzymy tym obrazom, gdyż są one głębokim świadectwem wiary malarza.
Ze względu na określoną objętość tegoż tekstu, ograniczę się do opisu zaledwie kilku wybranych obrazów.
Cykl pasyjny otwiera „Modlitwa w Ogrójcu”. Widzimy tu białą, klęczącą ekspresyjną w formie postać Chrystusa i nadlatującego anioła z żółtym kielichem w dłoni, tworzących rytm białych form rozmieszczonych po przekątnej obrazu.
W stacji: „Jezus na śmierć skazany” panuje nastrój izolacji. Jakby nikt tu nikogo nie rozumiał. Porządki - ludzki i Boski rozmijają się wymownie. Prokurator - bezimienny pracownik systemu... reprezentuje tu uniwersalny zdezindywidualizowany aparat władzy.
W kompozycji przedstawiającej „Śmierć na krzyżu” - niebo krwawi. Czerwień zalewa je całe... Przejmuje tu szara od bólu twarz Chrystusa i Jego bezradne dłonie.
„Zdjęcie z krzyża” odznacza się wyjątkowym kolorystycznym wyrafinowaniem. Błękity, brzmiąca zieleń ziemi, siny kształt Jezusa, „pulsujące” czerwone rany na Jego ciele. Widzimy Matkę, która zakrywa twarz - to dla Niej zbyt wiele... W „Złożeniu do grobu” ziejącą czeluść grobowca podkreśla jego białe skalne obramowanie
W szesnastej stacji widzimy Chrystusa chwalebnie zmartwychwstałego, lecz nie tryumfatorskiego. Po prostu znowu jest jakby taki jak przedtem - nasz. Odwalono dynamicznie biały kamień grobowy. Niebo znowu tchnie nadzieją. Umęczona, zduszona ziemia na powrót oddycha.
* * *
Prof. Stanisław Rodziński - Studiował na Wydziale Malarstwa krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych w pracowni prof. Emila Krchy. W 1989 r. uzyskał tytuł profesora, a w 1992 - profesora zwyczajnego. W latach 1993-96 był dziekanem Wydziału Malarstwa, w latach 1996-2002 - rektorem krakowskiej ASP. Od 1999 do 2002 r. przewodniczył Konferencji Rektorów Szkół Artystycznych. W latach 80. był wykładowcą Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz członkiem rzeczywistym Polskiej Akademii Umiejętności i Towarzystwa Naukowego Sandomierskiego, a w latach 1991-92 - członkiem Rady Kultury przy premierze RP.
Pomóż w rozwoju naszego portalu