Demokracja polska jest ułomna, kaleka, gdyż budowy systemu demokratycznego po półwieczu komunizmu nie rozpoczęto od dekomunizacji.
„Grzech pierworodny” młodej demokracji
Reklama
W Niemczech powojennych (RFN) demokratyzację totalitarnego systemu polityczno-prawnego rozpoczęto od denazyfikacji, przeprowadzonej konsekwentnie, „do bólu” - czołowym funkcjonariuszom reżimu totalitarnego, partii NSDAP i tajnej policji politycznej (Gestapo) wymierzono surowe kary, odsuwając ich członków od wszelkiego życia publicznego. Nikt - i słusznie - nie domagał się wobec nich tolerancji w imię „pokoju społecznego”. Wiarygodny proces demokratyzacji wymagał bowiem wyrwania z korzeniami struktur totalitarnych, wraz z całkowitym obezwładnieniem ich kadr.
Bez wnikania w przyczyny braku dekomunizacji w Polsce - skutki tego wielkiego politycznego grzechu zaniechania są trwałe i groźne, gdyż po roku 1989 - aż do dzisiaj - mamy dwa mechanizmy funkcjonowania państwa: jeden - oficjalny, realizujący się w demokratycznych, konstytucyjnych formach prawnych, i drugi - pozakonstytucyjny, opierający się na nieformalnych, często wręcz mafijnych wpływach wielkiej grupy interesu, jaką tworzą b. komunistyczne kadry partyjne oraz kadry b. komunistycznych służb specjalnych. Ta potężna grupa interesu skorzystała przede wszystkim na transformacji ustrojowej, uwłaszczając się „najtłuściej” z majątku narodowego, zyskując zatem narzędzia do utrwalenia swych wpływów w „nowym” państwie, po wierzchu demokratycznym i pluralistycznym. Po wierzchu - bo przecież majątek, pieniądze i media („czwarta władza”) nie zostały w tym „nowym państwie podzielone ani pluralistycznie, ani demokratycznie... W nową, demokratyczną państwowość wkroczyliśmy zatem z potężną, podziemną komunistyczną „resztówką”, usiłującą do dzisiaj wykorzystywać swój potencjał materialny dla własnych interesów. Wiele wskazuje na to, że partie wywodzące się spod Okrągłego Stołu - z kierownictwem dzisiejszej Platformy Obywatelskiej włącznie - są pod przemożnym wpływem tego pozakonstytucyjnego ośrodka władzy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Inny system - podobne metody
Trwa spór o to, czy mamy ciągle jeszcze tylko „PRL-bis”, czy już „III Rzeczpospolitą”, i trwałość tego sporu pokazuje dobitnie, jak wielu obywateli postrzega naszą formalną demokrację jako fasadę, za którą kryją się zgoła niedemokratyczne metody władzy.
Gdy w roku 1980 władze komunistyczne zostały zmuszone do zarejestrowania „Solidarności” jako legalnego związku zawodowego - niemal natychmiast do wszystkich ogniw komunistycznych służb specjalnych poszła dyrektywa nakazująca rozbijanie „Solidarności” od wewnątrz przez nasyłanie w jej szeregi agentów i konfidentów SB i WSI. Pewien wysokiej rangi funkcjonariusz partyjny na poufnym spotkaniu partyjnym określił to tak: „Będziemy postępować wobec «Solidarności» tak jak wobec reakcyjnego podziemia po roku 1945, podsyłając im swoich ludzi”...
Dzisiaj, gdy jeszcze nie pootwierały się do końca archiwa IPN (w 20 lat po „odzyskaniu wolności”!...) wiadomo już wiele o stopniu agenturalnej penetracji nie tylko „Solidarności”, ale i pierwszych powstających po roku 1989 partii politycznych. Jak głęboko sięgała (i sięga dalej) ta penetracja, świadczy fakt, że ówczesny przewodniczący Obywatelskiego Komitetu Wyborczego - śp. Bronisław Geremek zapewniał świeżo wybranych posłów „strony solidarnościowej”, że pośród nich nie ma komunistycznych agentów, chociaż byli, i to wielu, co pokazała późniejsza (niedokończona zresztą do dzisiaj) lustracja.
Inwigilacja prawicy w latach 90., więc już w „demokratycznym państwie”, przez niezdekomunizowane Wojskowe Służby Informacyjne pokazała, że ów pozakonstytucyjny ośrodek władzy rozdaje polityczne role i posługuje się metodami totalniackimi. W raporcie Antoniego Macierewicza o likwidacji WSI (dopiero w roku 2004!) czytamy m.in.: „WSI aktywnie penetrowały środowiska polityczne, przede wszystkim prawicy. (...) Skrupulatnie inwigilowano niektóre ugrupowania prawicowe. Były to środowiska tworzące lub sympatyzujące z Porozumieniem Centrum, Ruchem dla Rzeczpospolitej, Ruchem III Rzeczpospolitej i Polskiej Partii Niepodległościowej. Zorganizowano działania operacyjne nakierowane na Jarosława i Lecha Kaczyńskich. Celem tych działań było rozbicie Porozumienia Centrum, uwikłanie jego przywódców, dezintegracja tej partii. Operacja była prowadzona od 1990 roku do 2001 roku”.
Zaledwie 9 lat temu więc w „demokratycznym” po wierzchu „państwie prawa” b. komunistyczne służby prowadziły swe tajne operacje celem zniszczenia legalnej partii! Niestety, wiele wskazuje na to, że po katastrofie smoleńskiej, w której zagładzie uległ demokratyczny, prezydencki ośrodek władzy, powstrzymujący apetyty totalniaków - praktyki takie powracają. Morderstwo polityczne działacza PiS-u w Łodzi, dokonane przez b.konfidenta komunistycznych służb, jest widomym tego znakiem. Ale są i inne, nie mniej widoczne znaki, że dzisiaj Prawo i Sprawiedliwość oraz Jarosław Kaczyński stają się przedmiotem takich samych działań, podejmowanych podobnymi metodami: podzielić, rozbić, unicestwić. PiS staje się dla „podstolnego układu”, dla tego pozakonstytucyjnego ośrodka władzy, ostatnią polityczną przeszkodą w „demokratycznej legalizacji” swych wpływów. Ta legalizacja ma prawdopodobnie przybrać konkretną postać nowej koalicji sejmowej za rok: sojuszu PO z lewicą. Póki co lewica ta „żre się” wewnętrznie o to, kto ma stanąć na jej czele, ale pokusa współrządzenia najprawdopodobniej zwycięży i pojedna znów (lecz na jak długo?...) „natolińczyków” z „puławianami”, więc „chamów” z „żydami”, jak to pisał w paryskiej „Kulturze” Jerzego Giedroycia prof.Witold Jedlicki („Chamy i Żydy”, paryska „Kultura” nr 12/182 z roku 1962).
Metody zdradzają mocodawców...
Wiadomo: cele polityków są zawsze „wzniosłe i szlachetne”, gorzej z metodami, toteż znać polityków po metodach...
Metoda propagandowa zastosowana wobec PiS to metoda kłamstwa, oczerniania. Jakby „kolektywny Urban” przeniesiony ze stanu wojennego do „demokratycznej” Polski. Znać, że w celujących w tej nagonce mediach - oficerowie prowadzący niezlustrowanych dziennikarzy krzątają się gorliwie... (Ci najgorliwsi dziennikarze mogli się niedawno sami poddać lustracji, ale czemuś bardzo nie chcieli...
Najnowszym przykładem roli agentury w niezlustrowanych mediach jest sprawa wykluczenia dwóch posłanek z PiS. Sprawa w końcu marginalna, całkowicie wewnątrzpartyjna, została nieoczekiwanie tak „nadęta”, że zupełnie przykryła tak ważne dla Polski sprawy, jak fatalna umowa gazowa rządu Tuska z Rosją, jak niemiecka rewizja Traktatu Lizbońskiego, wasalizująca całkowicie Polskę, jak gigantyczny dług publiczny i deficyt budżetowy czy narastająca w Polsce drożyzna. Zamiast komentowania i zatroskania tymi brzemiennymi w bolesne skutki sprawami - rozkazy z „podstolnego ośrodka władzy” zdają się brzmieć: „Atakować PiS, ostatnią przeszkodę dla demokracji ręcznie sterowanej”.