Wiadomość była porażająco gorąca - niedawno w budynku Sejmu spaliła się sauna. Złośliwcy skwitowali - jaka szkoda, że nie spłonął cały Sejm! A na prowincji pytają, po co w Sejmie sauna? Już nawet nie chodzi o luksus, choć można się zastanawiać, czy w kraju, w którym ludzi chorych zabijają nie choroby, a limity usług medycznych, sauna w Sejmie nie jest jednak symbolem zbytku?
Bardziej chodzi o refleksję, czy sauna, wraz z innymi „wynalazkami”, nie czyni z Sejmu - w końcu miejsca pracy wielu poważnych, zdawałoby się, ludzi oraz podejmowania kluczowych dla państwa i społeczeństwa decyzji - swego rodzaju cyrku dla wybrańców narodu?
Prawdę powiedziawszy, na prowincji mają dosyć infantylnych tłumaczeń, że ta sauna to konieczne miejsce szybkiej regeneracji sił parlamentarzystów po wyczerpujących debatach (czasami przenoszonych jeszcze do sejmowej restauracji, gdzie - przepraszam za określenie - o suchej gębie raczej się nie debatuje). Na prowincji zauważają, że nadmiar atmosfery towarzysko-relaksacyjnej, której sejmowa sauna była dość oryginalną wizytówką, zdecydowanie niekorzystnie wpływa na jakość stanowionego prawa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu