Tomasz Bilicki: - Czy łatwo być jednocześnie zakonnikiem i gwiazdą popularnej muzyki?
O. Stan Fortuna: - Nie myślę o sobie w ten sposób, gdyż nie uważam się za gwiazdę. W Ameryce słowo „gwiazda” kojarzy się bardzo źle. Tak więc nie wspominaj o mnie, jako o gwieździe. No chyba że masz na myśli świecącą na szarym niebie gwiazdę, jaką powinien być każdy chrześcijanin. Ja po prostu jeżdżę po świecie i śpiewam o miłości. Miłość to program Ewangelii Jezusa. Muzykuję, by sprawić, żeby Ewangelia stała się częścią kultury. Bez miłości nie ma człowieka ani rodziny.
- Koncertował Ojciec w ramach Łódzkich Dni Rodziny, które odbyły się pod hasłem „Zdrowa Rodzina”. Jak Ojciec rozumie to motto?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Zdrowa rodzina wie, jak kochać. Miłość jest konieczna, ponieważ zawsze pojawiają się nowe przeszkody do pokonania. Rodzina musi wiedzieć, że takie problemy prędzej czy później się pojawią. Ale dzięki miłości rodzina jest w stanie je pokonać. A nawet więcej - może pomóc pokonać problemy innych rodzin. Miłość związana jest z odpowiedzialnością, byciem nie tylko z drugimi, ale także dla drugich. Czasami w rodzinie dochodzi do konfliktów, ale wtedy trzeba przełamać bariery i rozpocząć dialog w duchu wiersza Karola Wojtyły: „Miłość mi wszystko wyjaśniła”.
Reklama
- Czy amerykańska rodzina różni się od rodzin, które obserwuje Ojciec w Polsce?
- Nasze kultury są bardzo różne. Różnią się językiem, sposobem bycia, możliwościami ekonomicznymi. Ale to w Polsce rodzina jest silniejsza. Zazdrościmy wam wartości życia rodzinnego. Amerykańska kultura niszczy rodzinę; pewne elementy tej kultury niszczą rodzinę także w Polsce. Należy do nich m.in. egoizm.
W Polsce zaszokowała mnie dziewczynka, która po jednym z koncertów podeszła do mnie i powiedziała, że ma imieniny, więc chce poczęstować mnie cukierkiem. W Ameryce to jest niemożliwe. Jeśli tam masz imieniny, chcesz dostać prezenty od innych, a samemu nic nie dajesz. Jeśli dostałeś prezent, który ci się nie podoba, żądasz jego wymiany na inny. Tak roszczeniowi i egoistyczni są Amerykanie. Możemy się od was i waszych rodzin wiele nauczyć.
- Jak Ojciec wspomina własną rodzinę?
- Moja mama jest Greczynką, a ojciec Włochem. Dlatego moja rodzina jest trochę zwariowana. Wychowałem się w Nowym Jorku. Mój ojciec bardzo ciężko pracował. Moi rodzice są dla mnie przykładem ciężkiej pracy, miłości, dawania siebie, prostych, ale wymagających wskazówek. Byli bardzo hojni dla mnie i mojej siostry. Nigdy nie mieliśmy wszystkiego, czego chcieliśmy, ale mieliśmy wszystko, czego potrzebowaliśmy - edukację, dom, jedzenie, wychowanie.
- Co Ojciec chciałby powiedzieć Polakom? Czy ma Ojciec jakieś przesłanie dla nas?
Reklama
- Weźcie to, co najlepsze z polskiej kultury i przekażcie dzieciom - szczególnie wiarę, nadzieję oraz miłość do dzieci, do Kościoła i ojczyzny. Bądźcie silni miłością jak Jan Paweł II. Macie przecież tego wielkiego Mistrza rodziny rodem z Polski. Jego nauczanie trzeba praktykować - nie jest to ważne tylko dla Polski, ale także dla całego świata.
Bardzo kocham Polskę, Jana Pawła II, a nawet polskie jedzenie. Czytam Norwida i historię Polski. Uczę się polskiego, aby czytać książki Karola Wojtyły w oryginale. To wielki skarb.
- Czy amerykańskie rodziny mogą także czegoś nauczyć polskie?
- Każdy z nas może się uczyć od bliźniego. Myślę, że polskie rodziny powinny się nauczyć od amerykańskich tego, że tzw. amerykański sen może się okazać koszmarem. W końcu i tak dochodzimy do tego, że musimy zaufać Bogu. Polacy mogą się też nauczyć od Amerykanów, by nie robić z pieniędzy fałszywych bożków. Na każdym dolarze amerykańskim jest napisane: „Naszą ufność pokładamy w Bogu”. Nawet jeśli Amerykanie nie żyją w myśl tej zasady, polskie rodziny mogą wyciągnąć z tego wnioski. To jest bardzo ważna lekcja.