- Najgorzej, gdy komuś zbyt szybko i zbyt łatwo spełnią się - wszystkie marzenia. Wtedy zaczyna on chorować na smutek spełnionej baśni…
Dlaczego ludzie, którzy osiągnęli już wszystko, o czym marzą inni, nie wyglądają wcale na szczęśliwych? Właśnie wśród nich jest najwięcej rozczarowania, a nawet zniechęcenia do życia… Czy warto więc życzyć komuś spełnienia wszystkich marzeń?
A może w samych marzeniach i sposobie ich spełniania tkwi jakiś błąd lub pułapka? Dlaczego spełnione teraz baśnie nie kończą się tak naprawdę: „żyli długo i szczęśliwie”?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Może taka baśń-trochę-na-opak coś tu nam podpowie:
Kiedy w pałacu Księcia przyszedł wreszcie na świat potomek, to jedno było pewne, że chłopiec o imieniu Donat będzie miał wszystko, czego zapragnie. Szczególnie dbała o to Księżna, zakochana wprost w dorodnym synu. Chłopiec dość wcześnie zamarzył sobie, by zostać rycerzem. Jednak musiałby wpierw być giermkiem, a potem spełnić kilka warunków. Księżna zdecydowała, aby chłopca nie poniżać czymś takim, i za kiesę pełną złota zdobyła pasowanie Donata na rycerza, bez tych „ceregieli”.
Chłopiec otrzymał zbroję i hełm, ale o połowę lżejsze od zwyczajnych, bo nie zamierzano pozwolić mu, by udał się na jakąkolwiek wojnę czy krucjatę. Donat zwyciężał wszystkich przeciwników w pałacowych turniejach, nie wiedząc, że tamtym płacono, aby z nim przegrywali. Podobnie było ze wstążką od damy jego serca - dostał ich od razu kilkanaście od różnych dwórek… W końcu chłopcu zamarzyła się wyprawa po Kielich Wody Żywej. Rodzice przygotowali wyprawę, powierzając Donata opiece sługi, wyposażonego w kuferek złota, które miało ułatwić spełnienie kolejnego marzenia. Miejsca noclegów w karczmach były z góry dobrze opłacone i przygotowane. Przed Donatem podążali pachołkowie, „oczyszczający” drogę z tych, którzy niespodziewanie mogliby zakłócić „rycerską wyprawę”. Kiedy Donat zaczął przebąkiwać o walce ze smokiem, sługa podczas jednego z noclegów dolał mu do wina pewnej mikstury, po której „rycerz” walczył z wieloma smokami, miotając się w malignie na posłaniu, a po przebudzeniu miał się za zwycięzcę. Kiedy spytał sługę, czy daleko jeszcze do zamku z magicznym Kielichem, ten postarał się o rydwan z pegazami, który poniósł Donata do samego celu wędrówki, choć był to dopiero trzeci dzień drogi. Gdy stanęli przed zaryglowanymi wrotami i trzeba było przeczytać grubą księgę, aby odgadnąć zaklęcie otwierające zamek, sługa podsunął Donatowi, jak ściągę leniwemu żakowi, karteczkę z magicznymi słowami. Donat wszedł do środka, przeszedł między uśpionymi uprzednio strażnikami, chwycił Kielich i nagle zapytał: „Dla kogo miałem go zdobyć?”. Sługa na to: „Dla siebie samego, by poznać smak spełnionych marzeń”. Donat wrzucił zdobycz do sakwy i bez specjalnej radości ruszył z powrotem. Jechał smutny, obok rozpromienionego sługi. A kiedy mimowolnie podsłuchał, że mają być opłaceni napadający na nich niby-rozbójnicy, rzucił się nagle na sługę i zadał mu śmiertelny cios. Ten, konając, powiedział: „Za co? Przecież ja nieba bym ci przychylił…”. Na to Donat: „Ja takiego nieba nie chcę!”.
Może długość i wielkość tego szczęścia w zakończeniach baśni zależała od długości i stopnia trudności wędrówki, walki samozaparcia bohatera, który nie na niby poświęcał życie nie dla siebie, ale dla kogoś kochanego. Teraz wszystko musi być szybko i łatwo: przyjemności, wymarzone rzeczy, miłość, a nawet Pan Bóg i raj… O to zadbają kochające mamy, wychowujący bezstresowo opiekunowie, biura usług, nadopiekuńcze instytucje itd. Tylko dlaczego wtedy smakołyki nie mają smaku, zabawy nie bawią, zdobycze nie cieszą, miłości nie chce się kochać, a życiu nie chce się żyć?
Zważcie więc, że do Ziemi Obiecanej ludzie szli długą i bardzo trudną drogą...