Tej nocy
z 15 na 16 sierpnia zapewne nikt z nas nie przespał spokojnie. Ponakręcane
budziki i telefoniczne budzenie miały sprawić, by każdy punktualnie
stawił się na miejscu zbiórki. Tuż przed 6.00 pojawiamy się w komplecie
przy autokarze. 54 osoby związane Kołem Radia Maryja w Gnieźnie i
okolicy. Grupa, jak widać, niemała. Przed wyruszeniem na spotkanie
z Ojcem Świętym udajemy się do katedry, gdzie uczestniczymy we Mszy
św. odprawianej przez naszego opiekuna duchowego - ks. kan. Zenona
Rubacha. Razem z nim modlimy się o szczęśliwą podróż, ale nade wszystko
o obfite owoce papieskiej pielgrzymki do Polski. Prosimy usilnie
o zdrowie i siły dla samego Ojca Świętego, który podjął kolejny trud
dotarcia do rodaków, by przekazywać im orędzie pokoju i miłości.
Wyjeżdżamy tuż po 7.00. Około godz. 12.00 docieramy do Częstochowy
i Jasnej Góry, mijając po drodze tyle urokliwych skąpanych w słońcu
wiosek, miasteczek i miast. Z różańcem w ręku i z pieśnią na ustach
Gwiazdo śliczna, wspaniała składamy hołd Tej, która została dana
nam ku obronie. Ok. godz. 15.00 docieramy na miejsce. Okazuje się,
że zakwaterowanie mamy właściwie w centrum miasta. To zasługa niewątpliwie
Elżbiety Krężelewskiej, która zorganizowała ten wyjazd. Ona to, podejmując
się tego wysiłku, dołożyła niemałych starań, by uczestnicy pielgrzymki
mieli w miarę możliwości najlepsze warunki. Po rozpakowaniu się wychodzimy
gromadnie na spotkanie z Przybyszem z Watykanu. Każdy z nas zajmuje
wzdłuż trasy przejazdu upatrzone miejsce. Chodniki wzdłuż ulic są
zatłoczone, a mimo to panuje ład i porządek. Oczekujemy z coraz większym
napięciem. I wreszcie pojawia się! W nastającej już ciemności widać,
jak z dobrocią błogosławi zebranym, jak po ojcowsku pozdrawia tych
wszystkich, którzy gromadnie wyszli na jego spotkanie. W drodze powrotnej
do miejsca zamieszkania wielu z nas miało szczęście docisnąć się
na plac przed Kurią Arcybiskupią i tu wziąć udział w swoistym dialogu
Ojca Świętego z młodzieżą. Okazuje się, że tak wiele ten, przecież
podeszły w latach, człowiek ma do powiedzenia tym, którzy stają na
progu życia. Przedziwne to i godne zadumy!
Następnego dnia, a więc w sobotę, wyprzedzając przyjazd
Papieża, udajemy się do Kalwarii Zebrzydowskiej - miejsca, które
on tak bardzo umiłował. Najpierw jednak oglądamy telewizyjny przekaz
z poświęcenia Bazyliki Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach.
Każdy z nas jest pod wrażeniem tego historycznego wydarzenia. Chyba
nikt w pełni nie uświadamia sobie, jak wielkiej doznaliśmy łaski,
mogąc być świadkami tego wydarzenia. O, jak to dobrze, że Papież
zawierzył cały świat Bożemu Miłosierdziu! W drodze do zebrzydowskiego
sanktuarium podziwiamy mieszkających tu ludzi za ich gorliwość włożoną
w przystrojenie trasy, którą już w poniedziałek przemierzy Ojciec
Święty. Religijne obrazy, wizerunki Chrystusa Namiestnika, dużo kolorowych
wstążeczek, wieńce, bukiety kwiatów stanowią widoczny znak miłości,
jaką ci ludzie darzą swojego rodaka. Ktokolwiek był w tych stronach,
ten wie, że Kalwaria Zebrzydowska to przede wszystkim dróżki wiodące
wzgórzami do szczytu, gdzie w swoim wizerunku czczona jest od 400
lat Ta, która poprzez swój cudowny wizerunek tak bardzo umiłowała
podhalańską ziemię i jej lud. Idziemy więc po tych ścieżkach, przebierając
paciorki różańca. Z niemałym trudem pokonujemy wzniesienie, wszak
upał każdemu daje się we znaki. Po odmówieniu w bazylice Koronki
do Miłosierdzia Bożego modlimy się następnie przed cudownym obrazem
Matki Bożej w sobie już wiadomych intencjach. Nie jest łatwo rozstać
się nam z tym pełnym uroku miejscem, ale musimy to uczynić. Za wszelką
bowiem cenę chcemy być też i w Wadowicach, rodzinnym mieście Ojca
Świętego. Na miejscu nawiedzamy kościół parafialny, w którym został
ochrzczony Karol Wojtyła. Wchodzimy również na parę chwil do domu,
w którym przyszedł na świat. Pełni wewnętrznej radości tuż przed
świątynią śpiewamy niejako hymn tego miasta Wadowice, moje Miasto,
co natychmiast w formie rzęsistych oklasków znajduje uznanie mieszkańców
dumnych z tego, że to spośród nich wyszedł ten, któremu Chrystus
polecił: "paś owce moje". Tak pożegnani wracamy pełni najlepszych
wrażeń do Krakowa, by tu po krótkim odpoczynku udać się do centrum,
pod Kościół Mariacki i Wawel. Wędrując ulicami, włączamy się w to
wszystko, czym jest owego wieczoru to miasto, które wydaje się być
nie tylko królewskim, ale także w pełni papieskim. To jakby polski
Watykan. Jest tu bardzo dużo młodzieży, szczególnie pod kościołem
Świętych Piotra i Pawła, tu bowiem na nocleg zatrzymali się członkowie
Ruchu Światło-Życie. Po powrocie na miejsce spoczynku znowu zwierzenia
z tego, co każdy zobaczył i usłyszał. Przed nami już dzień szczególny
- niedzielne spotkanie na Błoniach. Wyruszamy tam wcześnie rano,
by zająć miejsce w wyznaczonych sektorach. Z niemałym trudem docieramy
do celu, bowiem plac zapełnia się już nocą. Całe szczęście, że mamy
ze sobą krzesła turystyczne, bo droga okazała się niezwykle męcząca,
a przed nami jeszcze kilka godzin do rozpoczęcia celebry. Bóg jest
jednak łaskawy! Rozwieszamy transparent z napisem "Gniezno", by udokumentować
tym samym naszą obecność. Potem już Msza św. Jedyna! 2,5 mln
uczestników!
Ogrom wrażeń. Trudno to słowami oddać, bo tu po prostu trzeba było
być! Nowi błogosławieni, procesja z darami, homilia i Ojciec Święty
wydobywający nie wiadomo skąd siły, by sprostać wymogom celebry.
Umęczony pośród umęczonych upałem. A jednak niezmordowany. Wszystko
przedziwne. I namaszczenie modlitewne, i jedność myśli, bo przecież
milczenie, ale i rzęsiste oklaski. I choć to były Błonia, można by
odnieść wrażenie, iż to nowa Góra Błogosławieństw, bo Kopiec Kościuszki
widniał z daleka i Papieskie przesłanie w swej treści kopiowało treść
ewangeliczną. A może to i miejsce, w którym Chrystus strudzone rzesze
nakarmił innym już chlebem, eucharystycznym, bo wszyscy rozsiedli
się w sektorach, a i trawy wokoło było niemało. Tak czy inaczej Bóg
był blisko, a tuż przy nim Piotr naszych dni. Polska się rozradowała,
świat oniemiał z wrażenia!
W godzinach popołudniowych wyszliśmy na plac przed kościołem
św. Floriana, gdzie przed laty Papież był wikarym. To tu wstąpi na
moment, udając się na Cmentarz Rakowiecki, gdzie pochowani są jego
rodzice. Przejeżdżającego przed naszymi oczami Jana Pawła II witamy
burzą oklasków. I my stajemy przy grobie Emilii i Karola Wojtyłów,
bo i tu dotarliśmy, by podziękować im za tak wielkiego syna.
W ostatnim dniu naszego pielgrzymowania docieramy wreszcie
do Łagiewnik. Do starego kościoła, gdzie modliła się kiedyś s. Faustyna,
wchodzimy niemal bezszelestnie. To tu ukazywał się jej Pan Jezus.
To tu żyła, pracowała i zmarła. Tu doznała objawień. Ustawiamy się
w kolejce, by w tym świętym miejscu ucałować relikwie świętej zakonnicy.
Nowa bazylika, do której następnie kierujemy swe kroki, robi na nas
niemałe wrażenie. Obszerna i już piękna, choć prace wykończeniowe
będą jeszcze trwały. Każdy z nas dotyka kamienia węgielnego przywiezionego
z jerozolimskiej Kalwarii. Po odmówieniu Koronki udajemy się w drogę
powrotną do Gniezna.
Pomóż w rozwoju naszego portalu