Garść tych wspomnień rozpoczynam od wątku rodzinnego, jaki pojawił się podczas spotkania w Watykanie z nowo kreowanym wówczas kard. Franciszkiem Macharskim 29 czerwca 1979 r.
Składając gratulacje, powiedziałem, że czynię to jako były krakowianin, nawiązując do moich tajnych studiów podczas okupacji na Uniwersytecie Jagiellońskim. Kard. Macharski zareagował: „Żaden były.
Jako noszący to nazwisko jest Pan krakowianinem”. Faktycznie, choć pochodzę ze znanego wielkopolskiego rodu, do moich przodków należeli wybitni uczeni krakowscy: o. Marian Morawski, jezuita
- profesor teologii na UJ, prekursor ekumenizmu, autor Wieczorów nad Lemanem z końca XIX wieku (piąte krakowskie wydanie tej książki z 1911 r. pieczołowicie przechowuję);
prof. Kazimierz Morawski - filozof, prezes Polskiej Akademii Umiejętności, kandydat na prezydenta w 1923 r. po zabójstwie Gabriela Narutowicza; jego brat Zdzisław - minister
dla Galicji w rządzie monarchii austro-węgierskiej; Kazimierz Marian Morawski - historyk, autor wspomnień o „moim rodzinnym mieście” pt. Kraków przed 30 laty (wyd.
1932).
Mój związek bezpośredni z Krakowem rozpoczął się w 1941 r. Miałem okazję nawiązać do tajnych studiów na Wydziale Prawa i Nauk Społecznych podczas otwarcia obchodów
600-lecia UJ (11-12 maja 2000 r.). Temat na nadzwyczajnym zjeździe dziennikarzy absolwentów UJ brzmiał: Na ile studia wpłynęły na moje życie zawodowe? Miałem zaszczyt otworzyć debatę na
tym zjeździe (fragment mojego wystąpienia ukazał się w miesięczniku Alma Mater, nr z 22 czerwca 2000 r.), podnosząc zasługi moich mistrzów, luminarzy nauki, profesorów: Stanisława
Kutrzeby, Fryderyka Zolla, Adama Krzyżanowskiego, Władysława Woltera. Studia te, pomimo panującej ciemności okupacyjnej, były rozjaśniane wielką szkołą tolerancji światopoglądowej i narodowościowej,
zgodnie z tradycją tej Wszechnicy, opartą na poszanowaniu prawa i ładu moralnego, czyli na chrześcijańskich wartościach. Były równocześnie wspaniałą lekcją gimnastyki umysłowej,
prowadzącą do dyscypliny myślenia i wykazującą, jak ważną rolę odgrywała Polska jako pomost między Wschodem i Zachodem w Europie, jako skrzyżowanie dróg kulturowych. Po
reaktywowaniu działalności UJ na wiosnę 1945 r., niezależnie od wykładów aż do egzaminu magisterskiego należałem do niewielkiej grupy studentów, którzy uznali, zaraz po wyzwoleniu, że należy
włączyć się czynnie do życia publicznego. W nowej sytuacji, pomimo rozgoryczenia z powodu zdrady jałtańskiej (porozumienia między Stalinem, Rooseveltem a Churchillem),
trzeba było starać się godzić odwagę z rozwagą i bunt przeciwko przemocy z poczuciem odpowiedzialności, a więc z pracą zmierzającą do formowania
niezależnego programu społecznego. Wraz z kilkoma kolegami wstąpiłem do Związku Młodych Demokratów. Przewodniczącym Stronnictwa Demokratycznego w Krakowie był prof. A. Krzyżanowski,
cieszący się wielkim autorytetem. Powstał wtedy Komitet Porozumiewawczy organizacji młodzieżowych afiliowanych do 4 stronnictw, które weszły w skład Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego
(tzw. Komitet Lubelski). Broniliśmy żywotnych interesów środowiska akademickiego. Na naszych zebraniach spotykałem Andrzeja Deskura, obecnego kardynała, emerytowanego przewodniczącego Papieskiej Rady
ds. Środków Społecznego Przekazu, który wchodził w skład delegacji „Wici” (Stronnictwo Ludowe). Przez pewien - bardzo krótki czas udawało nam się hamować pokusy władzy, zmierzające
do upolityczniania studiów i likwidacji autonomii naszej Wszechnicy. Korzystaliśmy z cichego poparcia wielkiego autorytetu, jakim był metropolita krakowski - abp Adam Sapieha.
Po uzyskaniu dyplomu magistra na Wydziale Prawa udałem się na jesieni 1945 r. do Warszawy, a w Krakowie zjawiałem się później okresowo, głównie odwiedzając rodzinę. Po tzw.
przełomie październikowym w 1956 r., kiedy w Warszawie utworzyliśmy pierwszy Klub Inteligencji Katolickiej (współzałożycielami KIK-u byli m.in. Zygmunt Skórzyński, Tadeusz Mazowiecki
oraz krakowianie: śp. Jerzy Turowicz i Stanisław Stomma), przyjechałem do Krakowa na wiosnę 1957 r. na otwarcie kolejnego KIK-u. Poznałem wtedy ks. Karola Wojtyłę, który od wielu już lat
był aktywny w laikacie, czyli młodzieżowych kręgach katolików świeckich.
O Krakowie nie zapomniałem też po opuszczeniu kraju w 1963 r., kiedy rozpoczął się mój nieprzewidziany, długotrwały etap życia i pracy w Wiecznym Mieście, po
obu brzegach Tybru, czyli Rzymu świeckiego i Watykanu. Stałe kontakty krakowskie uosabiali kard. Andrzej Deskur i spotykany u niego kard. Karol Wojtyła.
Już wówczas, tzn. przed samym Pontyfikatem Jana Pawła II, od akredytacji stałej w 1972 r. w Watykańskim Centrum Prasowym, powracałem nieraz myślami i ze wzruszeniem
do moich studiów na krakowskiej Wszechnicy, bo było i nadal jest do czego wracać. Dopiero jednak po powrocie na stałe do Ojczyzny (po połowie życia spędzonego w Rzymie) mogłem rzeczywiście
sprawdzić, czym był i jest dla mnie Kraków. To po prostu środkowoeuropejska emanacja Rzymu, i to nie tyle czy nie tylko ze względu na wymiar historyczny, kulturowy, artystyczny,
ale panującą w nim atmosferę i stosunki międzyludzkie.
Mogłem to zweryfikować w czerwcu br., kiedy uczestniczyłem w walnym zebraniu członków Stowarzyszenia Dziennikarzy Absolwentów UJ z udziałem rektora - prof.
Franciszka Ziejki. A dzięki geniuszowi krakowianek - Jolanty Herian-Ślusarskiej i Elżbiety Dziwisz, kierujących Centrum Informacji i Promocji UJ, to spotkanie, jak
również zresztą sam przebieg pobytu w Krakowie (niestety trwający zaledwie tydzień), przemieniło się w niezwykłe wydarzenie. Liczne kontakty i przechadzki od Rynku do
Kazimierza uzmysłowiły mi tę właśnie prawdę: swą atmosferą Kraków przypomina rzymskie Trastevere (Zatybrze). Niestety, w przeciwieństwie do kilku znanych osobistości, luminarzy nauki i literatury,
nie mogę sobie pozwolić na stałe zamieszkanie w tym drugim Rzymie. Dzięki Opatrzności Bożej będę jednak miał szansę powracania doń nie tylko samymi wspomnieniami i refleksjami, ale
przez spotkania rodzinne (z siostrą, siostrzenicą i jej córkami).
Pomóż w rozwoju naszego portalu