Matka Teresa z Kalkuty nie pytała o dowód osobisty, o pochodzenie, o wyznanie, nie pytała o religię, o poglądy polityczne. Nie uznawała
formalności wobec spotkanego, którego los wyrzucił na ulicę, na wysypisko, bo świat oddalił się od niego, nie przyznawał się do takich.
Ona przeżywała ekstazę najrealniejszej miłości, na którą oczekiwał Jezus, gromadząc ewangeliczną „kartotekę” nagrodzonych Jego błogosławieństwem. Bo nie tylko dawała pić, nie tylko okrywała
nagość, ale rozumiała głód i mękę serca.
To była jej modlitwa: dotknąć wyrzuconego, wykopanego przez życie i dać mu poznać, że jest kochany. To była jej miłość...
I dopiero otulonego w czułość oddawała Bogu.
Teraz nadal to robi, interweniuje, prosi Boga o nowy zapał takiej miłości na świecie, o której marzy sam Bóg - aby powiększać Serce Kościoła byciem z niechcianymi,
usuniętymi sprzed oczu sytych i bogatych, zagrożonymi śmiercią - bezbronnymi.
Pomóż w rozwoju naszego portalu