Reklama

Zaczerpnięte z życia

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Są momenty w życiu, które skłaniają do głębszej refleksji. Przychodzi chwila, kiedy w następstwie jakiegoś zdarzenia, a czasem bez ważnego powodu ulegamy potrzebie, by na nowo przyjrzeć się zjawiskom, o których, wydawałoby się, mamy ugruntowaną opinię. W efekcie okazuje się, że taka retrospekcja tylko z pozoru wygląda jak przysłowiowe wyważanie otwartych drzwi, bo oto nagle przychodzi olśnienie i z uśpionej pamięci wydobywa się niby znany, a tak naprawdę inny obraz, bardziej wnikliwy i obiektywny. Inspiracją do napisania tego tekstu był Wielki Czwartek, uznany w tradycji Kościoła dniem kapłaństwa. I jakkolwiek dzień ten dawno minął, sprowokował przynajmniej z dwóch względów do rozważań o znaczeniu kapłana w naszym życiu. Po pierwsze dlatego, że geneza służby kapłańskiej sięga Wieczernika, o czym należy pamiętać częściej niż okazjonalnie. Po wtóre, rzeczywisty wymiar obecności kapłana ma daleko głębszy sens niż postrzeganie jego roli jedynie w kontekście pełnionych posług religijnych czy funkcji kościelnych. Uważam, że własne biografie są dobrym drogowskazem na drodze jasnego i niezależnego poglądu w tej sprawie.

Dla 10-letniego chłopca był to trudny, a nawet dramatyczny okres. Wyrwany z bezpiecznego środowiska rodzinnego domu, od dziecięcych przyjaźni i wzruszeń, jechał w odległy świat. Mijające za oknem pociągu pejzaże z każdą chwilą rosły w abstrakcyjną przestrzeń, której nie ogarniała wyobraźnia ograniczona perspektywą kilku najbliższych ulic, odległej katedry, a co najwyżej dość egzotycznego horyzontu, nad którym górował Kopiec Tatarski. Z każdą chwilą zwiększał się dystans od tego, co najbliższe, a jednocześnie pojawiał się niepokój, a nawet lęk, tym bardziej, że nie była to podróż turystyczna. Gdzieś u kresu drogi czekał szpital, który kojarzył się źle. Nie pomogła troskliwa dyplomacja rodziców, którzy starali się retuszować i łagodzić oczekującą go przyszłość. Przez skórę czuł, że zbliża się coś groźnego. Najgorsze były pierwsze dni, pełne samotności, zagubienia i dręczącej tęsknoty. I wtedy właśnie przyszedł pierwszy list:

Długie, dnia 7 lipca



Kochany chłopcze.

Widziałem się z Twoją mamą w Przemyślu, która opowiadała mi o Tobie. Dowiedziałem się, że operacja będzie około 10 sierpnia, dlatego przed wyjazdem z Przemyśla odprawiłem Mszę św. w Twojej intencji. Oboje rodzice byli na niej w katedrze. Bardzo ciekawy jestem jak się czujesz w szpitalu. Podobno bardzo tam piękna okolica, tylko daleko od swoich. Nie martw się, tylko staraj się pogodnie i radośnie ofiarować Panu Jezusowi i Matce Bożej wszystkie cierpienia i radości. Pan Jezus więcej cierpiał dla Ciebie. Możesz teraz w ten sposób bardzo dużo pomagać ludziom, którzy zapomnieli o Panu Bogu, albo wcale się o Nim nie uczyli. Ofiaruj za nich swoje cierpienia. Szkoda, że nie mogłeś być z naszymi chłopcami na różnych wycieczkach. Obecnie jestem u swojej mamy, ale już jutro jadę na zastępstwo w pracy kapłańskiej, a dopiero potem do Przemyśla. Dlatego też nie podaję obecnego adresu. Jeśli będziesz miał sposobność to napisz parę słów, choćby ołówkiem. Bardzo serdecznie Cię pozdrawiam i całuję oraz polecam Matce Bożej Nieustającej Pomocy. Króluj Nam Chryste".

List nie był podpisany, ale chłopiec wiedział, że nadawcą jest jego katecheta i opiekun katedralnych ministrantów, ks. Stanisław Burczyk. Te ciepłe pełne troski słowa zaczarowały obolałą duszę. Spadł z niej jakiś ciężar, bo oto miał w ręku dowód, że nie jest sam, że oprócz rodziców ktoś jeszcze o nim pamięta, współczuje i myślami jest blisko. Odczytywał list wielokrotnie, szczególnie wówczas, gdy wydawało się, iż ulgę mogą przynieść jedynie łzy wylane w poduszkę. Przestał więc płakać, zaczął natomiast rozglądać się wokół siebie i dostrzegać innych. Bardziej intuicyjnie niż rozumowo pojął, że współczucie i pomoc należą się nie tylko jemu. Przez najbliższy tydzień pomagał chłopcu z sąsiedniego łóżka, który był świeżo po operacji. Gdy podawał choremu szklankę herbaty czy poprawiał poduszkę, nie myślał o sobie i było mu z tym dobrze. Nawet nie przypuszczał, że właśnie lektura tego szczególnego listu wyzwoli w nim wrażliwość na drugiego człowieka i będzie początkiem poważnej, społecznej edukacji. Docenił to po latach, dlatego pożółkła kartka papieru stanowi do dzisiaj cenną pamiątkę. Po pewnym czasie nadeszła przesyłka, do której dołączony był kolejny list serdeczny i krzepiący. Nie mógł pojawić się w lepszym momencie, bowiem po skomplikowanym zabiegu ortopedycznym chłopiec akurat fizycznie cierpiał. Czytane słowa niosły ulgę, a jednocześnie paliła go ciekawość, co też znajduje się w niewielkiej paczce, która leżała obok. Odwlekał moment jej otworzenia, chcąc jak najdłużej ochronić tajemnicę tkwiącą wewnątrz. Pokusa była silniejsza. Z rozerwanego pudełka wysypały się na pościel orzechy. Wodził palcami po ich krągłych kształtach, zamykał je w dłoni zaskoczony i coraz bardziej wzruszony. Dla niego te szare kulki miały swój charakter, nie były anonimowe. Utożsamiał je z miejscami, o których śnił i ludźmi, których zachował w sercu. Zwykłe orzechy.

Prawie rok minB zanim chBopiec wróciB do swoich, nie tylko zdrowy, ale i mdrzejszy. PotrafiB doceni, |e oto teraz ma w zasigu rki wszystko to, o czym dBugi czas jedynie marzyB. Zwiat nabraB innych barw, staB si bogatszy i poukBadany wedle chBopicych wyobra|eD i tsknot. Na szczycie, tu| obok rodziny znalazB si ks. StanisBaw i przyjaciele z grupy ministrantów. PrzylgnB do nich nadzwyczajnie, jakby chciaB spBaci niezawiniony dBug przymusowej rozBki. W owym czasie ministranci katedralni stanowili jedn z najliczniejszych wspólnot w mie[cie. Wida to byBo najlepiej podczas uroczysto[ci ko[cielnych, kiedy dBugimi szeregami w procesyjnych orszakach szli mali chBopcy i prawie dorosBa mBodzie|. Tworzyli egzotyczne zbiorowisko indywidualno[ci i temperamentów. Obok szkolnych prymusów nie brakowaBo takich, którzy na przemyskich podwórkach cieszyli si zasBu|on sBaw " wybijokna". W wikszo[ci pochodzili z ubogich domów, gdy| taka byBa ówczesna rzeczywisto[. Zawsze tam czego[ brakowaBo, oprócz przywi zania do tradycji i wiary, tote| sBu|ba przy oBtarzu stanowiBa dla nich naturaln konsekwencj religijno[ci, a tak|e z niczym nieporównywalny zaszczyt i wyró|nienie. To byB powód zasadniczy, dla którego siedziba ministrantów, popularna "orzechówka" ttniBa |yciem. Zasadniczy, ale nie jedyny. Nie ulega wtpliwo[ci, |e chBopaków jak magnes przyci gaBa osobowo[ ks. StanisBawa Burczyka. W równym stopniu byB dla nich autorytetem, jak te| przyjacielem. ImponowaB siB i sprawno[ ci fizyczn, wic traktowali go z respektem jak prawdziwego lidera. Jednocze[nie otaczaB swoich chBopców trosk, uczestniczyB w ich problemach, dlatego mu ufali jak starszemu bratu czy ojcu. Pod dachem "orzechówki" byli u siebie, swobodni, lecz nie swawolni. Bez protestu podporz dkowali si zasadom panujcym w grupie i |adnemu nie przyszBo do gBowy, by nadu|y |yczliwo[ci i tolerancji ksidza. Tworzyli jeden sprawny organizm oparty na zdrowej dyscyplinie, wzajemnym szacunku i przyjazni. W tej atmosferze, prawie niepostrze|enie formowaB ks. StanisBaw rozwichrzone charaktery, uczyB odpowiedzialno[ci i obowi zku. Skutecznie, bowiem sBu|b przy oBtarzu traktowali jako pierwsz powinno[, nierzadko jako prób charakteru. Nie byBo Batwo w zimowe poranki zostawi ciepB po[ciel, by przez ciemne i mrozne ulice dotrze przed szóst do katedry, nieraz z odlegBych zaktków miasta. Ks. StanisBaw dobrze rozumiaB, |e dla prawidBowego rozwoju konieczne s elementy przynale|ne mBodo[ci. Dlatego w harmonogramie spotkaD zawsze wa|n pozycj zajmowaB sport, a tak|e turystyka, bardziej forsowna ni| rekreacyjna. Do legendy przeszBy mecze piBkarskie rozgrywane na nadsaDskich bBoniach, gdzie zazwyczaj oczekiwaBa paczka miejscowych urwisów, dla których spraw honoru byBo dokopanie ministrantom. Tymczasem trafiBa kosa na kamieD. W za|artych bojach okazaBo si, |e ci "od kome|ki" to nie |adne ciamajdy, ale twardziele co niezle graj w piBk i nie stroni od star, w których trzeszczaBy ko[ci. Nikt si nie rozczulaB nad siniakiem czy rozbitym kolanem, ks. StanisBaw te| . A kiedy po meczu zmordowany le|aB w[ród nich na trawie, byB ich sercu najbli|szy. MinBy lata, a| w koDcu chBopcy poszli [ladami wBasnych wyborów. Poszli w dorosBe |ycie bez protekcji i przywilejów i zostali w trudnym [wiecie na dBugo, czasami na zawsze. Gdyby w tym momencie zakoDczy opowie[, byBaby tylko sentymentalnym wspomnieniem, które si czyta i zapomina. Ale ona trwa, ma swoj kontynuacj zapisan w dzisiejszych losach tamtych chBopaków, potwierdzon ich osobistym [ wiadectwem i autorytetem. To, |e potrafili sprosta wyzwaniom, pokona bariery, wreszcie osign sukces, w du|ej mierze zawdziczaj ksi dzu. WszczepiB przecie| w mBode dusze wierno[ ideaBom, uczciwo[, konsekwencj i odwag. Zostali obdarowani kapitaBem, który wzili i zainwestowali we wBasne |ycie. Czas pokazaB, |e si opBaciBo. Dzisiaj w[ród bardzo dorosBych panów s midzy innymi: byBy rektor uniwersytetu, kilku naukowców, kapBani, lekarze, in|ynierowie, bankowiec. Wiem na pewno, i| ks. StanisBawa zachowuj w sercu i wdzicznej pamic

Nie sposób jednym tekstem ogarnąć wszystkich istotnych wydarzeń w życiu, na których bieg i kształt miał wpływ kapłan. Przywołam tylko te szczególnie tkwiące w pamięci. Choćby zdarzenia z końca lat 70. XX w., kiedy powstawało osiedle Kmiecie. Determinacja i poświęcenie ówczesnego proboszcza ks. Adama Michalskiego zmobilizowały parafian, którzy wbrew tendencyjnym decyzjom władz wybudowali kościół. Sporo już na ten temat napisano, więc są dobrze znane dramatyczne momenty związane z tym faktem. Dzisiaj w miejscu tamtej świątyni stoi nowo wybudowany, piękny kościół, a ks. Michalskiego dawno już nie ma wśród żywych. Wydawać by się mogło, że oprócz wspomnień nic już nie zostało. A przecież choć przyszły nowe pokolenia, prawdziwy charakter osiedla wyznaczyli do dziś żyjący świadkowie tamtych zdarzeń, dla których przykładem i inspiracją był kapłan.

Na początku lat 80., w pierwszą rocznicę powstania "Solidarności", odbyła się w Przemyślu manifestacja mieszkańców, brutalnie rozbita przez milicję i ZOMO. W tłum zdesperowanych ludzi wystrzelono naboje z gazem łzawiącym, wielu pobito pałami. Wystraszeni, szukali ratunku. Nie uciekali jednak do domów, nie kryli się po bramach, ale pobiegli do katedry. Mimo tego, że wykrzyczeli w niebo swą skargę, wyśpiewali modlitwę, czuli się słabi i bezradni. W wypełnionej po brzegi świątyni brakowało iskry. Aż wyszedł kapłan i przemówił. Odważnie stanął po ich stronie, tchnął w nich nadzieję i siłę, sprzeciwił się przemocy. Nie każdy wiedział, że był to bp Bolesław Taborski, dla większości pojawił się obrońca i duchowy przywódca. Z katedry wyszli inni ludzie. W powietrzu unosił się swąd gazu, po ulicach krążyły agresywne patrole, ale oni już nie schodzili napastnikom z drogi. Szli z podniesioną głową, a w oczach nie mieli strachu.

"Dawno by trawa na mnie rosła, gdyby nie ks. Stanisław Zarych", powiedział kiedyś powszechnie szanowany obywatel naszego miasta. "Podał mi rękę i otworzył oczy wtedy, kiedy w zawszonym, brudnym wraku ledwo tliło się życie". Takich cudownych odmieńców dzięki Księdzu jest wielu. Spotykamy czasem schludnego, uśmiechniętego przechodnia i zdumieni konstatujemy, że przecież to ten sam, który kilka lat wcześniej dogorywał pod ławką. Ksiądz Prałat jest żywą legendą i autorytetem wśród uzależnionych, nie tylko w Przemyślu, ale w całej archidiecezji przemyskiej. Współzałożyciel Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, twórca pierwszych ruchów trzeźwościowych na terenie miasta, swą wiedzę i lata pracy poświęcił tym, dla których, wydawało się, nie ma już ratunku. Snując rozważania o wpływie kapłana na ludzkie życie trzeba pamiętać, że to właśnie On ocalił wiele istnień i nie jest to żadna fikcja literacka, ani zgrabna metafora, lecz fakt potwierdzony osobistymi świadectwami żyjących. Nie można zapominać także o rodzinach alkoholików, które dzięki abstynencji swych bliskich odzyskały spokój, normalność i szczęście. Trudno w to uwierzyć, ale takich są tysiące.

Postacie wyjątkowe, a nawet heroiczne zapadają w pamięć, budzą wyobraźnię, wzruszają. Tworzą sugestywny i potrzebny przykład, ale pełny wizerunek, to kapłan tkwiący w kontekście ludzkich ograniczeń i uwarunkowań. Jest Bożym wybrańcem, co nie znaczy by był wolny od emocji, dylematów, trosk i porażek. W jednym ze swych pięknych wierszy ksiądz poeta Jan Twardowski napisał:

Swojego kapłaństwa się boję

Swojego kapłaństwa się lękam

I przed kapłaństwem

w proch padam

I przed kapłaństwem klękam

Wyraża się w tym dramatycznym wyznaniu pokora, bo łaska kapłaństwa to nie tylko wielki dar, ale również ogromne zobowiązanie wobec Boga i ludzi. Kryje się tam także lęk czy człowiek uwikłany we własne słabości podoła Bożemu posłaniu. Jeżeli cytowany fragment wiersza ks. J. Twardowskiego potraktować jako rozterkę poety wyrażoną w imieniu kapłana, to odpowiedź wydaje się prosta. Ten lęk jest uzasadniony.

Jednocześnie autor tego tekstu nie musi uzasadniać, że inna byłaby jego tożsamość, gdyby na drodze życia zabrakło mu księdza. Nie herosa w złotym ornacie, lecz powiernika, czasami przyjaciela, bliźniego. A skoro tak, to chyląc czoła przed mistyką czy tajemnicą kapłaństwa, trzeba dołożyć starań, by zrozumieć człowieka, który na zewnątrz stara się być mocny, a w gruncie rzeczy często cierpi i jest samotny. Zrozumieć to nie to samo co akceptować i nie to samo co odrzucać.

Jeżeli dla mnie naprawdę ważny jest kapłan, to zamiast nastawiać ucha na wieści ze świata, budowane często na uprzedzeniach lub niechęci, zechcę go wspomóc. Najlepiej modlitwą.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2002-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Najświętsze Imię Maryja

Niedziela świdnicka 39/2017, str. 8

[ TEMATY ]

wspomnienie Imienia NMP

Ks. Zbigniew Chromy

Bazylika Santa Maria Maggiore – najważniejsza świątynia dedykowana Matce Bożej

Bazylika Santa Maria Maggiore – najważniejsza świątynia dedykowana Matce Bożej
Wśród wielu uroczystości, świąt i wspomnień Najświętszej Maryi Panny, jakich wiele jest w ciągu roku liturgicznego, dowolne wspomnienie Najświętszego Imienia Maryi jest nieco zapomniane, już przez sam fakt, że jest ono dowolne. Święto imienia Maryi zaczęto obchodzić w Hiszpanii, ale dopiero po zwycięstwie odniesionym przez Jana III Sobieskiego pod Wiedniem, 12 września 1683 r. papież bł. Innocenty XI, na wniosek polskiego króla rozciągnął jego obchód na cały Kościół katolicki. Zgodnie z tradycją i żydowskim zwyczajem Matka Boża cztery dni po swoim urodzeniu otrzymała imię Maryja. Ponieważ Jej urodziny obchodzimy 8 września, stąd 12 września przypada wspomnienie nadania Najświętszej Dziewicy imienia Miriam. To hebrajskie imię oznacza „być pięknym lub wspaniałym”, zaś w języku aramejskim, którym posługiwano się w Palestynie w czasach Jezusa i Maryi, imię to występuje w znaczeniu „Pani”. Gdy zsumujemy znaczenia tego imienia w języku hebrajskim i aramejskim, otrzymamy tytuł „Piękna Pani”. Zatem Maryja to „Piękna Pani”, i tak jest ona nazywana od najdawniejszych czasów. Potwierdziły to badania archeologiczne przeprowadzone w Grocie Nazaretańskiej pod kierownictwem o. Bellarmimo Bagattiego. Największą niespodzianką było wydobycie kamienia z napisem: EMAPIA. To skrót greckiego wyrażenia: „Chaire Maria” (Bądź pozdrowiona, Maryjo). To jedne z najstarszych dowodów czci oddawanej Maryi, Matce Bożej. Po przeprowadzeniu zaś wnikliwych badań archeolodzy doszli do wniosku, że znaleziska te są fragmentami najstarszej świątyni chrześcijańskiej w Nazarecie. Znaleziono tam również dwa inne napisy z końca I wieku. Drugi z nich zawiera dwa słowa: „Piękna Pani”. Kiedy czytamy relacje osób widzących Matkę Bożą, np. św. Katarzyny Labouré, św. Bernadety Soubirous czy Dzieci z Fatimy, wszystkie te osoby nazywają Maryję Piękną Panią. Przejdźmy teraz do samego wspomnienia Najświętszego Imienia Maryi. Wyżej powiedziano, że bł. Innocenty XI wspomnienie to rozciągnął na cały Kościół na wiosek naszego Króla Polski. W 1683 r. potężna turecka armia groziła całej Europie, w tym Stolicy Apostolskiej. Pewny siebie Sułtan Mehmed IV rozmyślał, jak to uczyni z Bazyliki św. Piotra stajnię dla swoich rumaków. Wydawało się, że nie ma już ratunku ani dla oblężonego Wiednia i całego chrześcijaństwa. W tym ciężkim położeniu bł. Innocenty XI wysłał posła do Jana III Sobieskiego z prośbą, aby pośpieszył na odsiecz, podobne poselstwo wysłał cesarz austriacki. Jednak Sejm, mając na uwadze pusty skarb i wyczerpany wojnami kraj, wahał się. Wtedy to spowiednik króla św. Stanisław Papczyński dzięki Maryi ostatecznie przekonał króla oraz sejm. Matka Boża ukazała się św. Stanisławowi i zapewniła o zwycięstwie. Kazała iść pod Wiedeń i walczyć. Założyciel Marianów wystąpił wobec króla, senatu, legata papieskiego i przemówił tymi słowami: „Zapewniam cię, królu, Imieniem Dziewicy Maryi, że zwyciężysz i okryjesz siebie, rycerstwo polskie i Ojczyznę nieśmiertelną chwałą”. Sobieski idąc na odsiecz Wiednia, zatrzymał się na Jasnej Górze. Wstępował też po drodze do innych sanktuariów maryjnych, aby błagać Maryję o pomoc. 12 września Sobieski przed bitwą uczestniczył w dwóch Mszach św., w tej drugiej służąc bł. Markowi d’Aviano jako ministrant. Przystąpił do Komunii św. i leżąc krzyżem, wraz z całym wojskiem ufnie polecał się Matce Najświętszej. Chcąc, aby wszystko działo się pod Jej znakiem, dał rycerstwu hasło: „W imię Panny Maryi – Panie Boże, dopomóż!”. Polska jazda z imieniem Maryi na ustach ruszyła do ataku, śpiewając „Bogurodzicę”. Armia turecka licząca ok. 200 tys. żołnierzy uciekała przed 23 tys. polskiej jazdy. Atak był tak piorunujący i widowiskowy, że wojska cesarza austriackiego opóźniły swoje uderzenie, żeby podziwiać szarżę naszej husarii. Tego dnia zginęło 25 tys. Turków, a Polaków tylko jeden tysiąc.
CZYTAJ DALEJ

Oświadczenie Księży Sercanów ws. Ks. Michała Olszewskiego

2024-09-07 20:56

[ TEMATY ]

Ks. Michał Olszewski

Niezależna.pl/Sercanie

Za nami kolejny tydzień, a w nim kolejne wydarzenia związane z zatrzymaniem naszego współbrata, ks. Michała Olszewskiego SCJ. To już piąty miesiąc aresztu – izolacji od świata zewnętrznego. Wczorajsze zdjęcia z przesłuchania ks. Michała w budynku sądu dla Warszawy–Mokotowa, z pewnością wstrząsnęły nie tylko nami, sercanami, ale i całą opinią publiczną.
CZYTAJ DALEJ

Szpital na kółkach - zakończyła się pielgrzymka chorych i niepełnosprawnych archidiecezji katowickiej do Lourdes

2024-09-12 19:13

[ TEMATY ]

niepełnosprawni

Lourdes

#Pielgrzymka

Ks. Daniel Marcinkiewicz

V Archidiecezjalna Pielgrzymka Chorych i Niepełnosprawnych archidiecezji katowickiej odbyła się w dniach 7-12 września. Została nazwana “szpitalem na kółkach”, bo to jedyny tego rodzaju wyjazd z Polski do Lourdes. Uczestniczyło w nim 184 pielgrzymów. Obok chorych i niepełnosprawnych znaleźli się: liderzy, medycy, wolontariusze, wdowy górnicze wraz z dziećmi, księża, a także abp Adrian Galbas i bp Marek Szkudło.

W ciągu pięciu dni pielgrzymi mieli zapewnioną pełną opiekę medyczną. Nad ich zdrowiem czuwał sztab lekarzy, pielęgniarek i wolontariuszy. Przygotowania do pielgrzymki trwały dwa lata. Uczestniczył w nich sztab medyków, wolontariuszy, księża i pracownicy biura turystycznego. Obecni na pielgrzymce lekarze robili to w ramach własnego urlopu. Podobnie wolontariusze, którzy działali z potrzeby serca poświęcając swój czas.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję