Bynajmniej. A jeżeli ktokolwiek rozrzucałby nawet tylko papierki po ulicach zachodnioeuropejskich miejscowości, pierwszy lepszy stójkowy ukarałby go mandatem i to w majestacie
prawa. A gdyby ktoś dopuścił się tego czynu na placu Concorde w Paryżu, na Piazza del Duomo w Mediolanie czy przy Bramie Brandenburskiej w Berlinie - na pewno
nie obroniłby w żadnym trybunale prawa do takiego postępowania.
Powyższe spostrzeżenia kieruję pod adresem "wybitnych" profesorów, którzy kreślą uwagi i apele w obronie pokrzywdzonej rzekomo wyrokiem gdańskiego sądu artystki Doroty Nieznalskiej.
Dzisiejsze demokracje zapewniają każdemu prawo do nieskrępowanej wolności słowa. Jeżeli z tej wolności korzystamy w czterech ścianach naszego domu - nie powinna ona być przedmiotem
żadnych restrykcji czy kar. Gdyby jednak głośność tych wypowiedzi przekraczała dopuszczalne granice i naruszała prawo do spokoju sąsiadów, nikt z prawników nie dziwiłby się wniesionemu
do trybunału pozwowi przeciwko uciążliwemu sąsiedztwu. Zaśmiecanie własnego mieszkania, zdawałoby się niekaralne, także nie może przekraczać granic, np. zagrożenia wybuchem epidemii. Każda wolność kończy
się bowiem tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka.
Dlaczego tak trudno przychodzi zrozumieć obrońcom artystki, że zaśmiecanie środowiska istotnego dla duchowego, kulturowego wymiaru życia każdego człowieka wywołuje protesty i domaganie
się napiętnowania podobnych działań?
Inna sprawa, że sankcje karne powinny zostać nałożone nie tyle na niezdolną do zrozumienia niewłaściwości swego postępowania artystkę, co na upubliczniającą jej "arcydzieło" galerię i usprawiedliwiające
jej dzieło "autorytety".
Pomóż w rozwoju naszego portalu