Mróz skuł lodem prawie wszystkie kałuże. Trochę wody było jedynie
wokół włazu do kanału ściekowego, z którego wydobywały się siwe opary.
Tam zbierały się zwierzęta, żeby pochłeptać i zaspokoić pragnienie.
Innej szansy w zimie nie miały. Był tam duży chudy wilczur ze skudloną
sierścią, mały kundel z przetrąconą łapą, łaciaty kot z obgryzionym
uchem, kawka ze zwichniętym skrzydłem (nie wiadomo, jakim cudem wznosiła
się w powietrze) i cała gromada wróbli, które skakały radośnie między
zwierzętami, ślizgając się od czasu do czasu na niewielkim kawałku
lodu.
Prószył lekki śnieg, którego płatki targane były przez
ostre porywy wiatru. Obok zwierząt przy jedynej niezamarzniętej kałuży
trząsł się z zimna niewielki pies. Miał świecącą sierść, świadczącą
o tym, że musiał mieć jakiegoś pana. Był dobrze odkarmiony, a nawet
przystrzyżony zgodnie z wymogami psiej mody, jak to bywa zazwyczaj
wśród psiej arystokracji. Była to jakaś rzadka rasa, bo nikt na przystanku
jej nie znał, choć ludzie prześcigali się w najróżniejszych domysłach.
Nie doszło jednak do uzgodnienia stanowisk. Pies z merdaniem ogona
podbiegał do każdego samochodu, który podjeżdżał na parking, lecz
po ujrzeniu wysiadających z niego ludzi wracał do zwierząt zgromadzonych
wokół kałuży-wodopoju. Tam jednak był szybko przez nie przepędzany,
gdyż panowała swoista hierarchia. Duży chudy wilczur warczał na kundla,
ten na kota, kot na kawkę, kawka goniła wróble, a wszystkie zwierzęta
solidarnie odganiały bezdomnego arystokratę.
- Skąd tu się wziął taki ładny pies? - spytała kobieta
w średnim wieku.
- Wnuki mi mówiły, że widziały, jak ktoś go wyrzucił
z samochodu na parkingu, dlatego teraz tak zagląda do każdego auta
- odpowiedział starszy mężczyzna.
- Że też ludzie nie mają litości - wtrąciła dziewczyna
w sportowej kurtce.
- Pewnie komuś się znudził ten pies, nie wiedział, co
z nim zrobić i zostawił w takim uczęszczanym miejscu, żeby ktoś go
sobie wziął - mówiła kobieta.
Śnieg prószył coraz mocniej, daszek wiaty przykryła warstwa
puchu, zwierzęta co chwilę otrząsały się ze świeżych płatków, zanim
te zdążyły stopnieć na ich ciepłych ciałach. Jedynie rasowy pies
nie wiedział, co zrobić ze śniegiem na swoim grzbiecie. Stał osowiały,
ze spuszczoną głową i trząsł się z zimna.
Nagle nieopodal wiaty pojawiła się para młodych ludzi
z dzieckiem na ręku. Nikt nie zauważył, kiedy przyszli. Stali kilka
kroków od przystanku cali biali od śniegu, ponieważ pod daszkiem
schronili się wszyscy oczekujący na autobus. Wydawało się, że dla
nikogo więcej nie ma już miejsca. Oboje byli ubrani w lekkie, mocno
znoszone jesionki, a dziecko owinęli w stary kocyk - jakie w czasach
PRL-u dostać można było z przydziału, za okazaniem stosownego zaświadczenia,
na tzw. wyprawkę. Dziewczyna w sportowej kurtce założyła kaptur i
wyszła spod wiaty, robiąc miejsce ośnieżonej parze. Kobieta z mężczyzną
i z dzieckiem schronili się pod daszkiem, gdzie ludzie odsunęli się
od nich, ściskając się jeszcze bardziej. A wydawało się, że nie wciśnie
się już nawet szpilki. Nikt jednak nie ustąpił kobiecie z dzieckiem
miejsca na ławce. Ludzie stali tak w milczeniu przez dłuższą chwilę,
udając, że nie dostrzegają przybyszów, aż wreszcie przyjechał oczekiwany
autobus, do którego wszyscy wsiedli pośpiesznie. Kobieta usiadła
ciężko na ławce, odgarniając mokre ciemne włosy znad dużych czarnych
oczu. Mężczyzna pogładził ręką długą brodę i z czułością przyjrzał
się dziecku, które zakwiliło nieśmiało.
Pod wiatę przyszły wszystkie zwierzęta, które przed chwilą
jeszcze walczyły o dostęp do wody w kałuży. Były wyjątkowo zgodne.
Chudy wilczur położył się najbliżej kobiety, okrywając kudłatym ogonem
jej stopy, obute w letnie pantofle. Na ławkę wskoczył kot z oberwanym
uchem i zaczął tulić się do jej łokcia, głośno przy tym mrucząc.
Kawka chodziła jak strażnik wzdłuż przystanku, kołysząc się z nogi
na nogę, a rasowy nieszczęśnik usiadł karnie przy nodze mężczyzny.
Nawet wróble ćwierkały wesoło, jakby to była wiosna. Nadszedł szybko
wieczór, lecz oświetlenie uliczne jeszcze się nie zapaliło. Może
zima zaskoczyła zakład energetyczny? W ciemnościach widać było tylko
światło na szczycie wieży jasnogórskiej.
Na przystanek podjechał następny autobus. Mimo pory szczytu
był pusty. Wysiadło z niego trzech starszych mężczyzn. Każdy miał
w ręku jakieś zawiniątko. Zbliżyli się dostojnym krokiem do kobiety
z dzieckiem, a zwierzęta zamarły w bezruchu, niczym żołnierze na
warcie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu