Są zdenerwowani, dłonie im drżą, nogi niecierpliwie drepczą
w miejscu. Kiedy poprosiłem ich o rozmowę, zwiesili głowy i długo
nic nie mówili. Czekałem cierpliwie, wpatrując się w dal, aż usłyszałem:
- Dobra, pogadamy z Tobą, bo chcemy, a nie dlatego, że
musimy.
Spotykamy się na neutralnym gruncie: park, ławka.
Często idąc ulicami Gorzowa, widziałem grupy młodych
ludzi, a że pora była wczesna, przyglądałem im się, myśląc, dlaczego
są tu, a nie w szkole. Widziałem te same młode twarze w tych samych
miejscach. Stali z rękoma w kieszeniach i obserwowali przechodzących
ludzi. Nie wyglądali groźnie, a mimo to budzili niepokój. Pewnego
dnia, gdy mijałem taką grupę, usłyszałem:
- Przepraszam, czy ma Pan ogień?
Stanąłem jak wryty. Użyte słowo "przepraszam" zburzyło
negatywny obraz tych ludzi, który sobie nakreśliłem w umyśle. Postanowiłem
ich poznać. Siedzimy w parku na ławce.
- Od trzech miesięcy nie chodzę do szkoły - mówi trzynastoletni
Łukasz, mieszkaniec centrum Gorzowa. - Rodzice są wiecznie pijani,
nie mam rodzeństwa i wszystko w domu muszę robić sam. Kiedy przychodzą
pocztą rachunki, mama wyrzuca je do kosza, wszystkie pieniądze z
renty mamy idą na przelew, tzn. na alkohol. Ja nie chcę na to patrzeć.
Wolę być na mieście...
- Być na mieście to znaczy...
- No... spotkać się z kumplami... pokręcić się po mieście.
Zająć się czymś, bo wtedy czas szybciej leci. Latem można zarobić
parę złotych, myjąc szyby w autach przy stacjach. Ale z tym coraz
trudniej.
- Taaak... - mruczy Jacek.
- A Ty jak trafiłeś na ulicę?
- Rodziców mam w porządku. Nic złego o nich nie powiem.
Rok temu tata kupił mi rower - powoli, rozważając niemal każde słowo,
opowiada swoją historię nastoletni Jacek. - A kiedy go tylko poproszę,
daje mi pieniądze na ciuchy. Od trzech lat mieszkam u dziadka. Nie
wiem, gdzie jest mama, kiedyś wieczorem wyszła i już jej nie widziałem.
Tata po odejściu mamy poznał jakąś kobietę i z nią zamieszkał. Dla
mnie nie było miejsca w nowym domu. "Wpadłem" w towarzystwo narkomanów.
- Ja nie ćpam - rzuca natychmiast Łukasz.
- Ale palisz i pijesz, a to prawie to samo - ripostuje
Jacek. - Czasem, aby zdobyć działkę na jednego macha, muszę robić
rzeczy, o których nie powiem, bo pan albo ktoś, kto będzie to czytał,
zwymiotuje. Moim domem jest ulica, bo tu spędzam czas.
- Powiedziałeś, że żyjesz na ulicy i z ulicy, a jednocześnie
mówisz, że Twoi rodzice są w porządku. Jak to pogodzić?
- No bo... są przecież moi. Ja bym chciał, żeby mama
wróciła do taty, by znowu była rodzina... i by się wszyscy kochali.
- Co ty gadasz - odzywa się Łukasz. - Ja bym moich starych
pozbył się, no, może nie zaraz zabił, ale wywiózł, gdzie pieprz rośnie.
- Czujesz do nich żal ?
- Tak.
- Co zamierzacie robić dalej ze swoim życiem? Nie chodzicie
do szkoły, w zasadzie nie macie domów, czy nikt się wami nie interesuje,
kiedy wystajecie po ulicach miasta?
- Tylko czasem policja - śmieje się Jacek.
- W szkole już o nas zapomnieli. Tam jest tyle rozwrzeszczanej
hołoty, że nikt nie przejmuje się takimi jak my.
- Należycie do jakiegoś gangu, ugrupowania, subkultury?
- My dwaj nie, ale mamy kolegów w różnych takich...
- Co zamierzam ze swoim życiem?... A co to za życie...
- mówi Jacek.
- Mam nadzieję - mówi Łukasz - że nie skończę źle, chciałbym
skończyć szkołę zawodową, pracować, może nawet założyć własną rodzinę.
- Rodzina? Co dla ciebie oznacza to słowo?
- No... nie wiem - Łukasz zwiesza smutno głowę.
- Nawet nie mam zamiaru mieć własnej rodziny - mówi buńczucznie
Jacek. - Przez rodzinę są tylko awantury, picie...
- Każdą rodzinę?
- .............
To pytanie zostało bez odpowiedzi. Chłopcy nie mogli
już dalej rozmawiać, gdyż napływające do oczu łzy przeszkadzały im
mówić, układać myśli. Zbliżała się też pora obiadu, trzeba więc było
udać się do jednego z punktów charytatywnych, stanąć w kolejce, aby
zjeść ciepłą zupę. Po południu dwaj chłopcy, jak każdego dnia, idą
do katedry lub do białego kościoła (Bracia Kapucyni). Nie idą tam,
aby usiąść na schodach i żebrać pieniądze. Owszem, żebrzą, ale Bożego
zmiłowania, chwili wytchnienia. Jak zdradził mi Jacek, nie wiedzą,
dlaczego tak robią. Koledzy przyznali też:
- Chyba nie potrafimy się modlić, no... mówimy do Boga
tak, jakbyśmy rozmawiali z rodzicami, gdyby oni nas kochali.
W niedzielę nie chodzą na Mszę św., wstydzą się swoich
przybrudzonych ubrań i ciekawskich spojrzeń rówieśników...
Pomóż w rozwoju naszego portalu