Wieczór nastał bardzo szybko. Niemal w jednej chwili popołudniowa
szarówka zamieniła się w ciemności, które rozjaśniły natychmiast
żółte światła sodowych lamp. Zaświeciła też reklamowa witryna, na
której śnieżnobiały łabędź wzbijał się do lotu, a nad brzegiem jeziora
obejmujący się czule chłopak i dziewczyna trzymali w rękach paczki
papierosów.
Niebo było lekko zachmurzone. Pióropusze chmur raz po
raz zasłaniały świecący jasno księżyc, by po chwili pozwolić mu błysnąć
pełnym blaskiem.
Na przystanek podjechał autobus. Był względnie luźny
jak na tę porę dnia. Drzwi otworzyły się z hałasem i z pojazdu usiłował
wysiąść mężczyzna w średnim wieku. Podkreślić należy, że usiłował,
ponieważ w tym samym czasie i przez te same drzwi do autobusu także
usiłował wejść inny mężczyzna w średnim wieku. Byli bardzo do siebie
podobni. Odróżnić ich można było jedynie po beretach z antenką; jeden
z nich miał przechylony do tyłu, drugi natomiast na bok. Poza tym
obaj mieli takie same płaszcze mocno już podniszczone, takie same
teczki przewiązane w połowie paskiem, byli tego samego wzrostu i
obaj tryskali energią. Żaden też nie chciał ustąpić. Dopiero po usłyszeniu
dzwonka wysiadający mężczyzna zdenerwował się na tyle, że odepchnął
energicznym ruchem zawalidrogę i niemal wyskoczył z ruszającego już
pojazdu. Drugi mężczyzna nie zdążył jednak już wsiąść. Drzwi zamknęły
się i autobus odjechał w stronę cmentarza św. Rocha.
Mężczyźni stali naprzeciw siebie i patrzyli, nie wydając
z siebie najmniejszego nawet dźwięku. Sylwetki mieli pochylone, zgięte
w karku, pięści zaciśnięte, a nogi lekko ugięte w kolanach, jakby
szykowali się do skoku. Cisza nie trwała jednak długo. Po chwili
jednocześnie mężczyźni wybuchnęli przeraźliwym krzykiem, obrzucając
się stekiem wyzwisk. Autobus już zniknął za zakrętem, a mężczyźni
krzyczeli na siebie, nie szczędząc sobie najgorszych epitetów. Jeden
miał pretensję, że ledwie zdążył wysiąść, a drugi, że nie udało mu
się wsiąść. Nie zauważyli nawet, kiedy przyjechał następny autobus.
Mężczyzna z beretem założonym na bakier wskoczył do niego niemal
w ostatniej chwili, lecz zdążył jeszcze krzyknąć przez zatrzaskujące
się drzwi: ty... Tego słowa nie godzi się jednak przytoczyć. Drugi
mężczyzna natomiast poszedł dziarskim krokiem w stronę pobliskiej
kamienicy. Wyglądał na zadowolonego z siebie. Jego szybki krok wskazywał
nawet na pewną lekkość, jakby zrzucił z siebie jakiś ciężar. Ofuknął
jeszcze po drodze bawiące się dziecko, ale bez wyraźnej złości, jakby
od niechcenia. Widocznie incydent na przystanku pomógł mu rozładować
tkwiące w nim niezmierzone pokłady agresji.
- I o co oni właściwie się pokłócili? Przecież można
to było załatwić kilkoma słowami. Wystarczyłoby nawet jedno "przepraszam"
- powiedziała młoda dziewczyna w czapce z kolorowej wełny, zrobionej
na drutach prawdopodobnie przez mamę albo babcię; bo która młoda
kobieta umie dziś posługiwać się drutami?
- Żadnemu z tych panów słowo "przepraszam" nie przejdzie
przez gardło - odpowiedziała kobieta w średnim wieku - chyba by się
wcześniej ze wstydu spalili.
- A to przedstawienie, które dali przed chwilą, to nie
przynosi im wstydu? - dziwiła się dziewczyna.
- Ma pani rację, ale co na to poradzić, przecież kłótliwość
to wrodzona cecha Polaków - odparła kobieta. - Oni chyba już nie
mogą inaczej. Wszystko jedno, czy chodzi o politykę, czy o wybudowanie
np. wysypiska śmieci. Nie zgodzą się na nic i już. Najchętniej by
takie wysypisko zrobili w sąsiedniej wsi, nie pytając się, oczywiście,
sąsiadów o zdanie. Prywata i tyle. Nic się nie zmieniło od czasów
liberum veto.
- Zgadzam się z panią - odparła dziewczyna. - Widziałam
niedawno program w telewizji o takim wysypisku. Ludzie kłócili się
jak ci panowie przed chwilą tu, na przystanku, a przecież dzisiaj
takie rzeczy buduje się bardzo ekologicznie. Ja się na tym znam,
bo studiuję ochronę środowiska, tylko do nikogo to nie trafia, bo
najłatwiej się nie zgodzić i broń Boże nie korzystać z rozumu.
- I w polityce też się nie chcą zgodzić - odpowiedziała
kobieta. - Jak już tak lubią się sprzeczać, to czy nie mogliby tego
robić za zamkniętymi drzwiami, a nie przed kamerami. Wstydu nie mają
i tyle, zupełnie jak ci faceci. Tylko, że ci mieli na głowie beretki
z antenką, a ci w telewizji chodzą w garniturach i strugają inteligentów.
- O, widzi pani? - zwróciła uwagę dziewczyna. - Na jedynej
kamienicy na całym Rynku ktoś powiesił polską flagę. To z okazji
święta Niepodległości. Mój Boże, tylko jedna flaga. Ludzie chyba
nie wiedzą, co to za święto.
- Albo nikt im tego nie mówi, albo o to nie dbają. Mają
przecież własne problemy, często sąsiad ich nie interesuje, a co
dopiero ojczyzna.
Pomóż w rozwoju naszego portalu