Było to w czerwcu 2001 r. Dziewięcioosobowa grupa postanowiła
pojechać rowerami na Ukrainę, na spotkanie z Ojcem Świętym. Trzech
z tej grupy: ks. Krzysztof Kowal, Krystian Misik i ja, jechało dalej,
bo aż na Syberię, do Irkucka, gdzie miał rozpocząć pracę ks. Krzysztof.
Podczas Mszy św. w moim kościele parafialnym miałem wrażenie, że
jest moją ostatnią. Jechaliśmy w nieznane, o Syberii słyszeliśmy
niewiele; jedni mówili, że nas tam zabiją, drudzy, że przeżyjemy
wspaniałe chwile. Pozostawaliśmy w niepewności i strachu, jednak
pokładaliśmy nadzieję i ufność w Bogu.
Pamiątkowe zdjęcie przed kościołem, pożegnanie z rodziną
i - w drogę. Przed każdym kolejnym etapem wyprawy - modlitwa Pod
Twoją obronę... W pierwszym Różańcu prosiliśmy Boga o szczęśliwą
drogę. Nadal jednak towarzyszyły nam strach, niepewność, jak będzie
tam, na ziemiach zlanych krwią polskich zesłańców, jak zostaniemy
przyjęci, czy tamtejsi ludzie będą gościnni, a może nas okradną,
byle tylko nie zabili... Jeden wielki znak zapytania.
Pierwszy nocleg - Chełm; spaliśmy w domu rekolekcyjnym,
wieczorem konserwacja rowerów. Kłopoty mieliśmy już na przejściu
granicznym - okazało się, że jest ono tylko dla samochodów, a nie
dla rowerzystów. Po drodze ludzie odradzali nam dalszą jazdę: "Wracajcie,
nie przepuszczą was przez granicę" - mówili. Na granicy okazało się,
że celnik widział nas w wiadomościach nadawanych przez lokalną telewizję.
Stąd też nie mieliśmy kłopotu z przekroczeniem granicy. Bóg działa!
- nasunęło się stwierdzenie. Oby zechciał działać dalej.
Kolejną noc spędziliśmy u Ojców Franciszkanów w Kowlu.
Tam poznałem o. Mariusza Uniżyckiego, pochodzącego z Włocławka. Podczas
posiłku słuchaliśmy opowieści o realiach pracy na Wschodzie. Rano
wyruszyliśmy dalej, przez Równe, Żytomierz do Kijowa, gdzie kończył
się pierwszy etap naszej podróży.
Tu zamieszkaliśmy u rodziny, w której matka jest katoliczką,
ojciec ateistą, jedna z córek studiuje w Polsce, druga chce studiować.
Na spotkanie z Papieżem wstaliśmy bardzo wcześnie, bo chyba o trzeciej
rano. Sprzed kościoła wyruszyliśmy wraz z innymi pielgrzymami i już
w tym tłumie ludzi dało się wyczuć podniosłość chwili. Po dosłownym
przeciskaniu się przez bramki kontrolne w końcu doszliśmy na plac
celebry. Zaczęło się oczekiwanie na przyjazd Jana Pawła II; czekali
zarówno ukraińscy katolicy, jak i grekokatolicy. Na przemian świeciło
słońce i padał deszcz. Wreszcie pojawił się witany entuzjastycznie
Ojciec Święty. Papamobil okrążył plac i po kilkunastu minutach rozpoczęła
się Liturgia. Wierni w ciszy, spokoju i z uwagą uczestniczyli we
Mszy św.
Po południu pożegnaliśmy się z tymi z naszej grupy, którzy
wracali do kraju. Powróciła niepokojąca myśl: "Czy jeszcze się zobaczymy?"
. Odjechali, a my z wiarą w to, że będą się za nas modlili, zostaliśmy,
by wieczorem i następnego dnia zwiedzać Kijów.
27 czerwca po śniadaniu wyruszyliśmy do Sum, gdzie nas
oczekiwał ks. Tatarian, proboszcz tamtejszej parafii. Nie mieliśmy
szczęścia do pogody, deszcz dość często przeplatał słoneczne chwile.
Zmarznięci, przemoczeni szukaliśmy noclegu według wcześniejszego
założenia, że jeśli w danej miejscowości jest kościół, to tam przenocujemy.
Chcieliśmy jak najlepiej poznać warunki pracy księży, mentalność
katolików i w ogóle sytuację Kościoła. Niestety, w Romnach, bo tak
się nazywała miejscowość, nie było kościoła, tylko zamknięta cerkiew
i byli baptyści, których nie mogliśmy odszukać. Gdy staliśmy pod
cerkwią, podeszło do nas dwóch młodych ludzi. Zapytali, skąd jesteśmy
i dokąd jedziemy. Jak się okazało, byli to właśnie baptyści. Zaprosili
nas do siebie. Okazało się, że wynajmują dom i przygotowują koncerty,
by w ten sposób ewangelizować. Wspólna kolacja i modlitwa kończyły
nasz pierwszy dzień spędzony w trójkę w drodze na Syberię. Ciekawe,
że dopiero od nas gospodarze dowiedzieli się, że katolicy modlą się
do Ducha Świętego. "Dobry początek" - stwierdziłem optymistycznie.
I zasnąłem spokojnym snem.
cdn.
Pomóż w rozwoju naszego portalu