„Santo subito”, które w ową kwietniową noc wielkim wołaniem obiegło świat cały, było tylko echem tego „santo”, które już na początku pontyfikatu nieśmiało zakiełkowało w umysłach, a później krzepło i potężniało w ludzkich sercach, tym mocniej, im dłuższa była ziemska droga Jana Pawła II. A my? - czuliśmy tę moc i Boże naznaczenie, a idąc za nim po ścieżkach, którymi nas prowadził, byliśmy nie tylko świadkami świętości, ale i znajdowaliśmy się pod jej wpływem. Inaczej nie potrafię wytłumaczyć tego, że ludzie, spotykając go, nagle stawali się lepsi, odważni i wolni. Jak wtedy, gdy na tarnowskich błoniach nieprzebrane rzesze wiernych witały go na trasie jednej z pierwszych pielgrzymek do Ojczyzny. Był to jeszcze ten czas, kiedy demonstrowanie poparcia dla „Solidarności” mogło okazać się ryzykowne. Ale zanim przebrzmiały pierwsze owacje, zaczęły coraz śmielej pojawiać się skrywane dotąd chusty, szaliki i białe szturmówki z emblematem związku, a ku widocznej w perspektywie jasnej postaci wyciągał się las ludzkich rąk z palcami ułożonymi w znak zwycięstwa. Czułem satysfakcję będąc cząstką tłumu, który, otoczony „tajniakami”, pokazał totalitarnej władzy swój entuzjazm, jedność i siłę.
Innym razem czułem dumę. Po spotkaniu z Ojcem Świętym w Nancy we Francji, szliśmy przez centrum miasta (które czasem nazywane jest miastem króla Stanisława Leszczyńskiego), do autokarów. Po drodze śpiewaliśmy pieśni maryjne, a że publiczne demonstrowanie uczuć religijnych w coraz bardziej laickiej Europie jest zjawiskiem rzadkim, stanowiliśmy dostrzegalną i dość egzotyczną grupę. Z otwartych okien mijanych domów dobiegały nas pozdrowienia Francuzów: „Brawo Polska, brawo Polacy”, i sądzę, że w gestach i słowach kierowanych ku nam więcej było uznania i refleksji niż kurtuazji.
Te spotkania, których w ciągu 27 lat pontyfikatu doświadczali Polacy, budowały naszą społeczną świadomość, pomagały wartościować ówczesne wydarzenia i zjawiska, umacniały w poczuciu narodowej godności i odpowiedzialności, utwierdzały w wierze.
Nie sposób zmierzyć głębi tych wszystkich dobrodziejstw, które za przyczyną Ojca Świętego stały się udziałem rodaków, bo słowa są za małe, by tak po prostu powiedzieć o ponadczasowym bogactwie jego nauki, a już zupełnie bezradne wobec potęgi jego miłości do bliźniego. Dlatego lepiej spojrzeć w swoje wnętrze, bo każdy z nas zachował tam osobisty wizerunek Jana Pawła II, przywołać refleksje i wspomnienia. Szczególnie teraz, kiedy Kościół ogłasza błogosławionym tego, który w świadomości i sercach wiernych zawsze takim był.
Spotkania z nim miały rangę epokowych wydarzeń, bowiem zawsze kryły w sobie jakieś ważne treści, a poza tym z oczywistych względów stały się unikalne, a dla niewielkich środowisk, np. takich jak Przemyśl, jedyne. Dlatego jego wizyta w naszym mieście była prawdziwym świętem, ale także wyzwaniem logistycznym. Przeprowadzono remont ul. Wybrzeże Piłsudskiego i innych, remont głównego mostu, fasad budynków na drodze przejazdu papieskiego orszaku, dekorację i adaptację katedry. Jak wspomina Marek Łabuński, roboty porządkowe w świątyni trwały od rana do późnych godzin nocnych przez okrągły tydzień. Podkreśla, że gdyby nie pomoc wiernych, prac nie udałoby się na czas ukończyć, ale poświęcenie ludzi było ogromne, dość powiedzieć, że niektórzy brali urlopy okolicznościowe. Wizyta przypadła w szczególnym dla Przemyśla okresie. Od kilku miesięcy trwał głośny na całą Polskę konflikt wokół Karmelu. Powstał Komitet Obrony Karmelu z inicjatywy środowisk narodowych i kresowych, który okupował kościół Karmelitów, protestując w ten sposób przeciwko oddaniu tej świątyni grekokatolikom. Sytuacja była napięta i trudno było wówczas przewidzieć, jak się zakończy.
2 czerwca 1991 r. doszło do oczekiwanej z napięciem i nadzieją wizyty. Na trasie przejazdu między stadionem „Polnej” a katedrą już od kilku godzin biwakowali nie tylko mieszkańcy miasta, ale tysiące przyjezdnych z bliższych i dalszych stron, a także z zagranicy. Każdy chciał być bliżej, więc nie dało się uniknąć tłoku. Było piękne, słoneczne popołudnie, gdy na płycie stadionu wylądowały dwa helikoptery. W jednym z nich, w towarzystwie ordynariusza diecezji abp. Ignacego Tokarczuka, przybył do królewskiego Przemyśla największy, jak określiła go historia, z Polaków. Dostojnego gościa powitała oficjalna delegacja reprezentantów miasta, w skład której wchodzili: przewodniczący Rady Miejskiej Andrzej Matusiewicz, zastępca przewodniczącego, nieżyjący już Leszek Zając, prezydent miasta Mieczysław Napolski, zastępca prezydenta Juliusz Dorosz. Wśród witających znalazł się także ordynariusz diecezji greckokatolickiej Jan Martyniak i trójka młodzieży szkolnej z Grzegorzem Boryło na czele. Było to dla mnie niesamowite przeżycie - zwierzył się Andrzej Matusiewicz. - Uczestniczyłem w kilku spotkaniach z Ojcem Świętym m.in na krakowskich Błoniach, ale uścisk jego dłoni, kilka słów wypowiedzianych wprost, łagodny uśmiech i bezpośredni kontakt sprawił mi trudną do opisania radość. W trakcie powitania abp Tokarczuk przekazał mi zaskakującą wiadomość, że „dzisiaj sprawa konfliktu będzie rozwiązana”. Pomyślałem, że musiało między nim, a Ojcem Świętym dojść do jakiś ustaleń, ale jakich, dowiedziałem się dużo później. Wśród wiwatujących tłumów orszak dotarł do katedry, gdzie Jan Paweł II pomodlił się przy relikwiach bł. bp. Józefa Sebastiana Pelczara i do zgromadzonych wygłosił przemówienie: „Bardzo pragnąłem być w dniu dzisiejszym w przemyskiej Katedrze, przy grobie waszego biskupa i wypowiedzieć te słowa uwielbienia dla przedziwnej Bożej Opatrzności. Ona to wyprowadziła spośród was, drodzy synowie i córki tej prastarej ziemi, kapłana i apostoła swoich czasów”. Wypowiedział także słowa szczególne, które dla nas, obywateli Przemyśla, brzmią jak przesłanie czy testament do spełnienia na teraz i dla pokoleń: „Z wielką miłością ogarniam sercem i spojrzeniem Przemyśl, prastary gród nad Sanem. Niech tu, w tej diecezji kształtuje się wzór współżycia i jedności w pluralizmie. Niech tu rośnie chrześcijańska cywilizacja miłości”.
Główne wydarzenie tego dnia i tej wizyty, wydarzenie historyczne, które dzięki mądrości Ojca Świętego przynosić będzie dobre owoce na wieki, miało miejsce w kościele pw. Najświętszego Serca Jezusowego. Obrazuje je fragment wystąpienia Jana Pawła II do wiernych obu obrządków, którzy szczelnie wypełnili świątynię i przyległe do niej ulice:
„Ks. abp Ignacy Tokarczuk (…) na moje ręce przekazuje ten kościół poświęcony Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Z ogromną radością i wdzięcznością przyjmuję ten dar twojej diecezji i całego Kościoła obrządku łacińskiego. Przekazuję tę świątynię na wieczystą własność wam, drodzy bracia i siostry obrządku greckokatolickiego, zwanego bizantyńsko-ukraińskim, zamiast kościoła, który zgodnie ze wcześniejszą umową miał być zbudowany. Kościół ten ustanawiam dziś katedrą diecezji i biskupa waszego obrządku...”. Ten doniosły akt szczególnego znaczenia nabiera w kontekście innych słów, które przy tej okazji wypowiedział Papież: „Dzisiaj dosłownie wszystko - a przede wszystkim wspólna wiara w Jezusa Chrystusa - wzywa do pojednania, braterstwa, i wzajemnego szacunku - do szukania tego, co łączy. Wzniecanie dawnych nacjonalizmów i niechęci byłoby działaniem przeciwko chrześcijańskiej tożsamości - byłoby rażącym anachronizmem, niegodnym obu narodów...”. Zamiast komentarza warto zacytować kilka fragmentów z anonimowej sondy ulicznej, przeprowadzonej wówczas przez red. Tomasza Pudłockiego na potrzeby tekstu do „Naszego Przemyśla”.
„…Ja widziałam, jak ludzie płakali na sam widok papieża”. - „W zasadzie każdy decyzję w sprawie Karmelu przyjął jako mądrą. Ludzie się dziwili, dlaczego wcześniej takie rozwiązanie nie zostało zastosowane, bo tego konfliktu można było uniknąć.” - „...Kłóciliśmy się o kościół Karmelitów. I było to wzruszające, że papież przyjechał do nas z tego powodu i powiedział jedno słowo i wszystkie spory i kłótnie ucichły”. - „Pamiętam długą kolejkę, oczekiwanie na wejście i to wspaniałe wzruszenie, kiedy papież pojawił się w drzwiach kościoła. To było nie do opanowania. To ściskające gardło, ten odruch serca...”.
Dzisiaj, w dzień beatyfikacji Ojca Świętego Jana Pawła II, a także bliskiej już 20. rocznicy opisywanej wizyty, warto przywołać pamięć o zdarzeniach, które w skomplikowanej historii naszego miasta miały znaczenie unikalne, bo przecież częściej świadczyły o nas zaciśnięte pięści niż otwarte ramiona.
Pomóż w rozwoju naszego portalu