Na rekolekcje ewangelizacyjne Ruchu Światło-Życie do Olsztyna
k. Częstochowy jechałam z wielkim zapałem i radością, ale też pełna
niepewności. Radość wynikała z tego, że już dawno nie byłam na rekolekcjach
wyjazdowych, niepewność natomiast z obawy, że jadę na nieznajomy
grunt, w otoczenie równie nieznajomych ludzi, w dodatku dużo młodszych
ode mnie. Jednak to nie wszystko. Jak przed rekolekcjami bywa, pojawiło
się dużo więcej problemów, które spowodowały większe przygnębienie,
wątpliwości, zniechęcenie. Decyzję jednak podjęłam i przyjechałam
na rekolekcje z brzemieniem dużo cięższym niż mój plecak.
Moja obecność na rekolekcjach nie ograniczała się jedynie
do roli uczestnika (chociaż tu leżał główny punkt ciężkości). Miałam
okazję przyjrzeć się organizacji tych rekolekcji niejako od "podszewki"
. Przyglądałam się więc uważnie i obserwowałam jak młodzi ludzie
ze wspólnoty "Jordan" rozstawiają sprzęt nagłaśniający, ustawiają
światła, robią próby, wspólnie modlą się w intencji rekolekcji i
tych, którzy mieli na nie przyjechać. Szczerze mówiąc zazdrościłam
im tego zapału, chęci głoszenia Jezusa innym. Przypomniały mi się
lata, kiedy byłam podobnie zaangażowana. Odezwała się we mnie tęsknota,
ale także nowy zapał. Czy jednak wystarczy odwagi?
Moje lęki związane z odnalezieniem się wśród oazowiczów
ze wspólnoty "Jordan" szybko ustąpiły. Wszyscy byli niesamowicie
otwarci, nie dzielił nas żaden dystans. Czułam się jakbym znała te
osoby od lat, chociaż niewiele o nich wiedziałam. Łączyło nas coś
innego. Sposób myślenia? Te same pragnienia? Jezus Chrystus?
Po męczącym niedzielnym popołudniu i wieczorze siedliśmy
razem przy jednym stole, by pokrzepić swoje ciała kanapkami własnej
roboty. Potem była jeszcze wspólna modlitwa w kaplicy. Pierwszym
zaskoczeniem był dla mnie napis umieszczony nad tabernakulum: JESTEM
Z WAMI. Słowa te krążyły w mojej głowie, w moim sercu. Obecność Jezusa
była tak realna, tak dosłowna. Dawało się ją odczuć w czasie modlitwy,
w jedności i pokoju, jaki zagościł w sercach, które do tej pory były
mimo wszystko niespokojne. Lęk minął.
Poniedziałkowy ranek zaczął się dla mnie wcześnie - o 6.00.
I choć młodzież miała przyjechać dopiero o 10.00, już jakiś czas
po 6.00 wszyscy prowadzący rekolekcje siedzieli w kaplicy. Każdy
indywidualnie spotykał się z Panem, stawał w Jego obecności. Tak
zaczynał się każdy kolejny dzień.
Z wielkim zaskoczeniem i radością patrzyłam jak z ok. 75
osób, które przyjechały z różnych parafii tworzy się i zawiązuje
wspólnota. Wspólny śpiew, taniec, słowo, a przede wszystkim zaufanie,
jakim ks. Tomek obdarzył tych ludzi procentowało wspólną modlitwą,
adoracją, uwielbieniem, jak również zaufaniem ze strony uczestników.
Jezus stawał się obecny na wyciągnięcie ręki - wystarczyło tylko
podejść i uchwycić Jego wyciągniętą dłoń. Zadziwili mnie jeszcze
nie raz podczas tych trzech dni.
Osobiście przeczuwałam, że coś się ze mną wydarzy podczas
tych rekolekcji. Spodziewałam się bólu, może nawet "rewolucji" -
bolesnego nawrócenia, oczyszczenia. Nie oczekiwałam jednak tego,
czego doświadczyłam i doświadczam dalej. Nic z bólu, nic z goryczy,
nic z rozpaczy. Sposób, w który Pan działał we mnie: uwalniając mnie
z grzechu, oczyszczając, dając siebie i swoją miłość przeszedł moje
najśmielsze oczekiwania. Tak łagodne, delikatne i subtelne prowadzenie
mnie przez Pana budzi mój zachwyt, czasami nawet nie mieści się w
mojej głowie. Jego działanie objawia się w delikatnych poruszeniach
duszy, w Jego Słowie, w modlitwie i sakramentach. Czuję się jak glina
w rękach Artysty - wybornego Mistrza, mającego wyczucie delikatności
i piękna. Troszczącego się o to, by palcami swoich rąk nadać odpowiednią
formę i kształt. Czuję się bezpieczna w Jego rękach.
Pomóż w rozwoju naszego portalu