Pisząc refleksje z Camino, co chwilę zaglądam do moich notatek, które skrupulatnie - mimo zmęczenia - prowadziłem każdego dnia. To niezwykłe, kiedy myślą wraca się do tych dni. Odświeżają się obrazy, które tak bardzo zapadły nam w serce podczas pielgrzymiej drogi. Opisując przeżycia, ludzi, wydarzenia i miejsca, przyszła kolej na finał naszej pielgrzymki, na jej cel, jakim jest Santiago de Compostela. Ostatnia wizyta Benedykta XVI w tym sanktuarium jeszcze bardziej przyczyniła się do zainteresowania tym miejscem.
Do Santiago dotarliśmy w piątek 17 września, mimo iż miało to nastąpić dzień później. Na wejście do miasta i pokłon przy grobie św. Jakuba chcieliśmy być wypoczęci. W piątkowy poranek wstaliśmy o godz. 6.30, z przytulnego prywatnego albergue wyszliśmy jako jedni z ostatnich. Czekał nas spokojny ostatni dzień marszu. Może bliskość celu spowodowała, że szło się nam niezwykle lekko i po paru godzinach dotarliśmy na Monte del Gozo, które jest już przedmieściem Santiago. Planowaliśmy zanocować w tym miejscu, jednak pora była jeszcze zbyt wczesna, zaledwie południe. Po chwili odpoczynku i małej kawie z francuskim ciastkiem, w jednym momencie podjęliśmy decyzję: Idziemy dalej. Ostatnie kilometry Camino nie należą do najprzyjemniejszych, trudno szukać ciszy, pięknych krajobrazów i czasu do refleksji. Wchodzi się do dużego hiszpańskiego miasta, pełnego reklam, również tych związanych z ruchem pielgrzymkowym. Dzisiaj w Santiago nie brakuje już miejsc, gdzie można spędzić noc, ale nie jest też tanio. Względy bezpieczeństwa nie pozwalają na wejście pielgrzymów z plecakami do katedry, dlatego pierwsze kroki skierowaliśmy nie do katedry, gdzie znajduje się grób św. Jakuba, lecz do Seminario Minor, które sprzed siedmiu lat zapamiętałem jako miejsce noclegów dla pielgrzymów. Okazało się, że są wolne miejsca w potężnych salach, z metalowymi łóżkami, w których może spać nawet po 100 osób. Obecnie jest to czysto komercyjne miejsce, bez dostępu do kaplicy, za wysoką, jak na takie warunki, cenę 12 euro. Wszystkim trochę bezdusznie zajmuje się agencja turystyczna, a nie instytucja kościelna. Szkoda, całkiem inaczej było w tym miejscu przed laty…
Po chwili odpoczynku, odświeżeni ruszyliśmy w kierunku katedry, na szczęście mieliśmy do niej zaledwie 10 minut drogi. Pokłoniliśmy się przy grobie św. Jakuba i uścisnęliśmy jego potężną figurę w głównym ołtarzu, jak to jest w zwyczaju pielgrzymów. Przez prawie 2 godziny czekaliśmy, aby odebrać compostelę, specjalne zaświadczenie wydawane przez kancelarię katedralną potwierdzające ukończenie pielgrzymki. Dokument wydaje się na podstawie credenciala, którego pieczęcie potwierdzają odbycie kolejnych etapów. Wieczorem uczestniczyliśmy w koncelebrowanej Mszy św. dla pielgrzymów. Przeżyliśmy miłe zaskoczenie, katedra o godz. 19.30 była wypełniona wiernymi. Poznajemy wiele osób, które spotykaliśmy podczas wspólnej drogi. Na zakończenie Mszy św. byliśmy świadkami obrzędu kadzenia potężną kadzielnicą mającą wysokość człowieka. Na potężnych, grubych linach została rozhuśtana przez 8 silnych mężczyzn i z wielką prędkością kołysała się przez całą nawę poprzeczną. Chwilami mieliśmy wrażenie, że może uderzyć w gotyckie sklepienia. Był to moment wielkiego poruszenia w świątyni. Nieraz pytano: Dlaczego tak potężna kadzielnica i tylko w Santiago de Compostela? Przewodnicy opowiadają, że miała na celu likwidowanie nieprzyjemnych zapachów, które unosiły się od pielgrzymów, którzy przez wiele dni nie mieli okazji się dobrze umyć. Trudno jednak powiedzieć, czy to legenda, czy prawda historyczna. Na pewno jednak wielka kadzielnica należy do głównych atrakcji i symboli Santiago. Drugi dzień zaplanowaliśmy jako czas wyciszenia, refleksji i odpoczynku. Głównym punktem tego dnia była Eucharystia w kościele katedralnym o godz. 12, to centralna Msza św. dla pielgrzymów. Ku naszemu zaskoczeniu znowu tłumy. Rozpoznajemy naszych starych znajomych z Camino, mimo iż prawie nic o sobie nie wiemy, czujemy się sobie bliscy. To jedno z tych niezwykłych doświadczeń przeżytych na pątniczym szlaku. Do obowiązku pielgrzyma w Roku Świętym należy także wejście do katedry przez Święte Drzwi. To również było naszym doświadczeniem po oczekiwaniu w długiej kolejce. Kolejne godziny upływały na modlitwie, spacerach starymi, wąskimi uliczkami i przyglądaniu się pielgrzymom, którzy bez końca wkraczali do Santiago. Podobno przychodziło ich wtedy tysiąc dziennie. Była też okazja degustacji słynnych galicyjskich owoców morza, do najbardziej popularnych należy ośmiornica - smakująca tam, jak chyba nigdzie w świecie.
Santiago opuściliśmy na jeden dzień, aby odwiedzić Finisterrę, w średniowieczu uważaną za koniec ziemi. Po powrocie, w dniu wylotu do Polski, chcieliśmy jeszcze raz odprawić Mszę św. wczesnym rankiem w katedrze. Nie było to wcale takie proste. Dzięki przypadkowo napotkanemu księdzu z Polski, który pracuje w Hiszpanii, otrzymaliśmy zgodę na odprawienie Mszy św. w dniu naszego odlotu przy samym grobie św. Jakuba. Miałem okazję być kilka razy w Santiago z grupami pielgrzymkowymi, takiego szczęścia jednak nie mieliśmy ani razu. Kiedy 22 września wczesnym rankiem przemykaliśmy uliczkami Santiago, miasto wyglądało całkiem inaczej niż w ciągu dnia, kiedy wypełnione jest pielgrzymami i turystami. Na dworze ciemno, pozamykane sklepy i restauracje. Katedra została otwarta krótko przed godz. 7 i tu znowu niezwykłe przeżycie. W potężnym, tonącym w półmroku wnętrzu niezwykła cisza, tylko my. Zakrystianin otworzył kryptę z grobem św. Jakuba, byliśmy dosłownie na wyciągniecie ręki od srebrnego sarkofagu z relikwiami Apostoła. To niezwykły finał i - jak wierzymy - wielki dar dla nas na zakończenie pielgrzymki, dar, którego nikt z nas się nie spodziewał. Piękniejszego zakończenia pielgrzymki nie mogliśmy sobie zaplanować, ale to nie był nasz plan…
Pomóż w rozwoju naszego portalu