Czesław Hałaj: - Co sprawiło, że znalazł się Ksiądz w Stalowej Woli?
Ks. François Kalist: - Mama moja jest Francuską, a tato Polakiem. Ojciec mój, Emil, jako 2-latek wyjechał z rodzicami do Francji, więc niewiele może pamiętać. Ale w Paryżu mieszka moja ciocia Edith, która niejednokrotnie była w Polsce i dużo opowiadała o tym kraju, o rodzinie. Przez ostatnie sześć miesięcy ciągle o tym myślałem. Pragnąłem zobaczyć miejsca, gdzie urodził się mój ojciec, babcia i dziadziuś, a także ich przodkowie. Chciałem poznać swoich krewnych, rodziny swoich pradziadów i swój ród. Kiedy człowiek jest coraz starszy, zaczyna o tym myśleć. Zacząłem tworzyć drzewo genealogiczne, drzewo swojej rodziny. Moim marzeniem stało się też, by zobaczyć ojczyznę wielkiego Polaka Jana Pawła II.
- Na ile spełniły się oczekiwania i jakie wrażenia ma Ksiądz ze swojego pierwszego pobytu w Polsce?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Pierwszą w Polsce Mszę św. odprawiłem w Stalowej Woli, rodzinnym mieście mojej familii. Tam mogłem rozmawiać w języku francuskim z ks. Edwardem Madejem - proboszczem bazyliki konkatedralnej, który zaprosił mnie do udziału w uroczystościach Bożego Ciała. I jestem mu za to bardzo wdzięczny. Takie nabożeństwo i uczestniczenie w jednej z kilku procesji, jakie przeszły ulicami Stalowej Woli, przeżyłem pierwszy raz, i to w dodatku w Polsce. We Francji nie ma takich uroczystości. Nie ma tylu ludzi w kościołach. Wielkie wrażenie zrobiły na mnie dzieci w pierwszokomunijnych strojach. Zarówno w Stalowej Woli, jak i w Częstochowie, w Krakowie, w Sandomierzu, Leżajsku i wielu innych miejscowościach, które odwiedziłem, podobała mi się bardzo liturgia i wielkie zaangażowanie ludzi w niej uczestniczących. We Francji jest mało księży i brak sióstr zakonnych. Religii uczy wiele osób świeckich, a to, niestety, nie jest to samo co katecheza prowadzona przez kapłana.
- Znalazł Ksiądz ślady swoich przodków?
- Tak! Nawet więcej niż myślałem. W Radomyślu nad Sanem mogłem uklęknąć przed cudownym obrazem Matki Bożej Bolesnej. Przed tą samą Matką, przed którą klękała i do której swoje prośby zanosiła moja babcia, dziadek, ich rodzice i przodkowie. Jestem wdzięczny księdzu proboszczowi Józefowi Turoniowi, który udostępnił mi księgi parafialne, gdzie są odnotowane chrzty, śluby i inne wydarzenia z historii moich przodków z Radomyśla, Zaleszan, Skowierzyna. W Berdechowie, w miejscu, gdzie urodził się mój dziadek czy ojciec, dziś rośnie tylko trawa i krzaki. Odwiedziłem rodzinne groby, odnajdując mogiły nieznanych mi kuzynów i jedyne ślady po nich. Mogłem więc uzupełnić swoje zapiski rodzinne i pomodlić się nad ich mogiłami.
- Nie ma już tutaj przodków Księdza, nie ma ich domów i chyba nic nie „ocalało z zapomnienia”?
- Ale jak żyli i jak mieszkali zobaczyłem w skansenie w Kolbuszowej. To zrobiło na mnie nieprawdopodobne wrażenie. Mogłem oglądać i dotykać przedmioty, jakimi się posługiwali, jakimi jedli, zobaczyłem, jak pracowali i jak mieszkali. Nawet obrazy świętych, do których się modlili. Modlę się za nich w katedrze w Bourges we Francji, a teraz mogłem tutaj, gdzie żyli. I myślę, że jeszcze będę miał okazję westchnąć za nimi do Boga tutaj w Polsce. Pewnie jeszcze tu wrócę, do ojczyzny, gdzie jest gniazdo mojego ojca i gdzie wyrosło tworzone dzisiaj przeze mnie moje genealogiczne drzewo. Pragnę serdecznie pozdrowić mieszkańców diecezji sandomierskiej, która stała się mi teraz bardzo bliska i mam nadzieję, że będę tu wracał. Chcę przekazać wszystkim „Dieu soit loué”, słowa, których tutaj i teraz nauczyłem się wymawiać po polsku: „Szczęść Boże”.