Helena Maniakowska: - Patrząc po ludzku na czas życia Ojca, jest ono pasmem sukcesów. Po nauce szkolnej ukończył Ojciec studia matematyczne (bardzo trudne dla tak wielu), następnie studia teologiczne w Seminarium, potem stypendium w USA i doktorat z filozofii (w każdym przypadku najwyższe oceny), dalej funkcja wikariusza Prowincji Warszawskiej, po drodze liczne wyjazdy zagraniczne, a teraz funkcja radnego generalnego w Zgromadzeniu Redemptorystów w Rzymie. Czy nie lękał się Ojciec, wchodząc na kolejne stopnie tego sukcesu?
Reklama
O. Jacek Dembek: - Nie jestem pewny, czy pojęcie sukcesu jest najwłaściwszą perspektywą, w ramach której chciałbym postrzegać koleje mojego życia. Owszem, prawdą jest to wszystko, co Pani powiedziała. Ale z drugiej strony można powiedzieć tak: nie zdążyłem zrobić habilitacji z filozofii, studiowałem w Rzymie teologię, lecz nie zrobiłem tu doktoratu, bo wezwano mnie znowu do Warszawy. Z jednej strony można mówić o tym, co należałoby kwalifikować jako sukces, jako prace wykonane i rzeczy osiągnięte, ale na tej samej płaszczyźnie można postawić sprawy, których nie udało mi się zrobić. Jak je nazwać - porażkami, przegraną? Nie chcę patrzeć w ten sposób na moje życie, w szczególności na to, co robię - posługiwanie w Zgromadzeniu. Myślę, że tym, co jest największe w moim życiu, to bycie misjonarzem redemptorystą i robienie tego, do czego zostałem powołany. Moją największą radością i chyba największym sukcesem jest to, że na zwykłe codzienne życie nauczyłem się patrzeć w kategoriach pełnienia woli Bożej. Wybranie mnie do posługi radnego generalnego było zaskoczeniem dla wszystkich, tak samo dla mnie - poza Panem Bogiem, oczywiście. Nie byłem na to przygotowany w żaden sposób, a jadąc na Kapitułę Generalną, nie byłem nawet oficjalnym kandydatem. Lękałem się bardzo i pierwszy rok mojej posługi w Rzymie był właściwie zmaganiem się z tajemnicą i uznaniem woli Bożej. I chcę na to patrzeć w kategoriach mojej misji i tego, czego dziś Pan Bóg ode mnie wymaga.
- Obecna posługa wiąże się z licznymi podróżami. Jak Ojciec to postrzega?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Podróżowanie stanowi rzeczywiście znaczną część mojej obecnej misji. Niewątpliwie podróżowanie jest marzeniem chyba większości ludzi. Kiedy mówię o tym, pamiętam, że marzeniem mojej Mamy też było podróżowanie po świecie. W tym wszystkim jednak ważne są dla mnie dwie sprawy. Pierwsza - podróże postrzegam jako źródło radości, o ile stają się one wezwaniem do „podróży wewnętrznej”. Odkrywanie wewnętrznego świata i podróż do wnętrza własnej duszy jest jedną z najciekawszych przygód w życiu człowieka. To wszystko, co dzieje się wokół nas, miejsca, które odwiedzamy, ludzie, których spotykamy, o tyle ma znaczenie dla naszego życia, o ile jest inspiracją właśnie do tej wewnętrznej podróży. Druga rzecz, natomiast, którą bardzo cenię sobie w czasie moich podróży, to spotkania z ludźmi. Spotykam moich współbraci, którzy pracują często gdzieś w kompletnie zapomnianym zakątku świata - czy to na Syberii, czy w Tajlandii, czy też w górach Hondurasu. Posługują oni ludziom, o których nikt nie pamięta, o których nikt się nie troszczy ani nie myśli. Współbracia odnajdują w tym głęboki pokój, poczucie wartości, wypełnienie własnego życia bez ekscytacji, bez egzotyki. Jednak jest to życie, w którym odbywają się rzeczy najważniejsze, w którym utrzymywana jest nadzieja, dawana radość, w którym ludzie odkrywają swoją godność. W tym sensie współbracia przeżywają sukces, który może trwać dłużej niż ich własne życie. Mówiąc o tym, myślę np. o o. Darku Łysakowskim, redemptoryście, który poświęcił swoje życie pracy na Syberii i zginął tam w wieku 35 lat, w czasie burzy śnieżnej. Jego dzieło trwa, on sam obecny jest we wspomnieniach ludzi dłużej niż jego ziemskie życie.
- Podróż do swojego wnętrza jest związana z wyciszeniem na sprawy obok nas, swoistym milczeniem. Jak je osiągnąć w codzienności, czy sprzyja ono w dojściu do sukcesu?
Reklama
- Oczywiście wyciszenie ma szansę być o wiele łatwiejsze w stanie duchownym. Niezależnie od ilości pracy, struktura wspólnoty zakonnej zapewnia czas co najmniej jednej godziny w ciągu dnia - poza Eucharystią i modlitwą brewiarzową - na wyciszenie, modlitwę czy rozmyślanie. Medytacja jest oddechem duszy i jeśli jej nie ma, to brakuje treści i mocy w naszym słowie, nie przemienia ono drugiego człowieka. My, redemptoryści, mieliśmy w naszej starej regule przepis, że kaznodzieja na pół godziny przed wyjściem na ambonę musiał zachowywać absolutne milczenie. Zanim stał się słowem, musiał całkowicie zanurzać się w przestrzeń milczenia, żeby mówić o tym lepiej. Myślę, że to dotyczy każdej naszej aktywności. Pewne przygotowanie, skupienie swoich sił i koncentracja wpływa na sposób wykonania, efektywność. Inaczej nie odkryjemy przestrzeni wewnętrznej, nie odbędziemy podróży do wnętrza. Jestem przekonany, że to, jak będzie wyglądał świat wokół mnie, zależy od tego, jak wygląda świat we mnie samym. Moja przestrzeń wewnętrzna nie będzie budowana; nie będę w stanie do niej wchodzić, jeśli nie pozwolę sobie na luksus milczenia.
Przypomnijmy, że cała publiczna działalność Chrystusa zaczęła się od 40 dni milczenia na pustyni, gdzie rozmawiał On tylko z Bogiem i z głosami wewnętrznymi. Stąd rozpoczynanie dnia od modlitwy, medytacji jest bardzo ważne, jest to czas, który pokazuje nam drogę naszych osiągnięć, drogę życia. Zdaję sobie sprawę, że ludzie świeccy przy obowiązku utrzymania rodziny, wychowywania dzieci nie zawsze znajdują czas na takie wyciszenie. Obecne społeczeństwa stają się coraz bardziej nieludzkie pod względem wymagań w pracy, gdzie trzeba wszystko jej podporządkować. Odwołałbym się tu choćby do św. Franciszka Salezego, który wyraźnie podkreśla priorytet obowiązku stanu. Równowaga jednak w każdym stanie jest czymś niezbędnym, bo w każdym stanie jest bardzo łatwo uciec od tego, co najważniejsze. Jednak w ciągu dnia zawsze są takie momenty, które marnujemy, a które mogłyby być chwilami medytacji i wewnętrznego zatrzymania się. Osobiście uczę się cenić te momenty, kiedy mogę więc być sam w ciszy wewnętrznej, będąc choćby w podróży, wśród nieznajomych ludzi. Nie zwracają oni na mnie uwagi, mogę więc zanurzyć się w sobie.
- Dlaczego deprecjonuje się życie ludzkie przez określanie go często jako szarego, bez sukcesów?
- Należy zastanowić się, czym jest sukces - czy to kolejne zdobyte stanowisko, kolejny tytuł naukowy, kolejna podróż, czy raczej jest to świadomość, że stałem się kimś większym wewnętrznie, że pokonałem jakąś własną słabość, że może dałem drugiemu człowiekowi chwilę zrozumienia, chwilę wysłuchania. Chrystus nie pozostawia nam żadnej wątpliwości, co jest sukcesem, zwycięstwem, wielkością człowieka. Jestem przekonany, że prawdziwa miara tego wszystkiego jest dokładnie inna niż ta, którą próbują nam narzucić media i świat wartości formowanych blichtrem.
Nie ma czegoś takiego, jak szare życie. Owszem, najtrudniej jest żyć zwyczajnie, codziennym życiem, jednak to w nim jest najwięcej piękna i radości, i szczęścia w wypełnianiu obowiązków, do których tu i teraz nas Pan Bóg powołuje, według obowiązku konkretnego stanu. Poza tym, każda inna wielkość jest czymś bardzo względnym i przemijającym. Liczy się tu i teraz, to, czego Pan Bóg ode mnie teraz wymaga, i to, co mam robić. Patrząc na samego Pana Jezusa, to - po ludzku rzecz biorąc - nic On nie osiągnął. Umierał jako przegrany człowiek, bo triumf odniosły układy, sfery wpływu, czyli po prostu zło. Przez trzydzieści kilka lat swojego życia był nikomu nieznanym cieślą albo może najemnym robotnikiem, prowadzącym ciche życie w Nazarecie. Potem, owszem, wyruszył na drogi Palestyny, osiągnął rozgłos. Jednak jakiż to był rozgłos, skoro część ludzi nazywała Go opętanym, obłąkanym, w końcu umarł na krzyżu, odrzucony, skazany na śmierć jako heretyk i zdrajca swojego własnego narodu? Tak więc w kategoriach tego życia sam Chrystus nic nie osiągnął. Jednak doskonale wiemy, że właśnie to Jego zwykłe życie stało się przełomem czasów, stało się dla nas początkiem wszystkiego, początkiem naszego odkupienia. Warto tu zacytować słowa, które wypowiedział Jean Vanier: „Nie jest łatwo po prostu być i kochać, i służyć. Nie przynosi to żadnej chwały. A jednak taka jest droga Słowa, które stało się ciałem”.