Reklama
Lubię to miejsce, tu dorastają moje dzieci, choć drzewa, które tu posadziłem, są jeszcze bardzo małe. Jesteśmy z żoną w Zagłębiu takimi trochę emigrantami z nieodległego, ale jakże odmiennego kulturowo i historycznie Śląska. W 1994 r. zamieszkaliśmy po studiach w Sosnowcu-Środuli. W rodzinnym Jastrzębiu Zdroju z naszymi dyplomami humanistycznych kierunków UŚ nie mielibyśmy nawet najmniejszych szans na pracę. Przez wiele lat czuliśmy się tu bardzo nieswojo i obco. Każdy weekend staraliśmy się spędzić w rodzinnych stronach. Tam też, w pewien piękny, sierpniowy dzień, dominikanin o. Cezary Binkiewicz (prywatnie mój najukochańszy brat cioteczny) udzielił nam ślubu. Na Śląsku też, rok później urodziła się nasza córka Michasia, tam też została ochrzczona, w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa, gdzie oboje z żoną przyjęliśmy I Komunię św.
Pięć lat bardzo intensywnej pracy w TVP, ani jednego wolnego dnia urlopu, coraz większe projekty, coraz większa odpowiedzialność, wreszcie absolutnie niespodziewany krach... Nie przedłużono mi umowy, ponoć odstawałem od reszty grupy... Dla tutejszego dziennikarza telewizyjnego utrata związku z lokalnym oddziałem publicznej telewizji oznacza ni mniej ni więcej, tylko odebranie prawa do wykonywania zawodu.
Zdecydowałem się na wyjazd do Warszawy. Żona do dziś słyszy w uszach trzeszczący śnieg pod moimi butami, kiedy wychodziłem w nocy na PKP żeby przed 8. rano być w biurze Jerzego Owsiaka, dla którego robiłem coś co Amerykanie nazywają Public Relations, a Polacy jeszcze nie nazywają w ogóle...
Warszawa-Kraków-Wrocław-Warszawa - i tak parę lat na walizkach. Na Woronicza niestety nie znałem nikogo, nawet nie miałem przepustki do tego pałacu, w głowę też mocno wryły się absolutnie dla mnie nieakceptowalne zasady „gry” w telewizyjnych społecznościach. Szukałem roboty pomiędzy wolnymi ludźmi, trochę pomógł dobrym słowem zaprzyjaźniony kamerzysta Adam Sikora, trochę reżyser Andrzej Celiński, jakoś poszło... Nie powiem że gładko.
Wyspecjalizowane warszawskie, krakowskie studia filmowe miały więcej pracy w konkretnych filmowych zawodach, nikt się tam nie liczy z gościem po dziennikarstwie. Podyplomowe reżyserskie studia na WRiTV UŚ oddalały się straszliwie, lecz dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności przeszedłem na własnej skórze i na własne ryzyko szybkie kursy reżyserii, organizacji produkcji projektów telewizyjnych, czy sztuki operatorskiej bez etapu realizowania studenckich etiud, bez namaszczeń, bez adiunktów, bez docentów... Ot, coś takiego co w świecie dziennikarskim zaczyna się pojawiać w dobie Internetu pod hasłem „dziennikarstwo obywatelskie”.
Żona została w Sosnowcu z dzieckiem - zrezygnowała ze swojej kariery zawodowej mimo dyplomu z wyróżnieniem, publikacji, stypendiów naukowych i najwyższych średnich ocen. Co tu ukrywać, mężczyźnie w Polsce ciągle łatwiej zarobić parę złotych.
W Zagłębiu trochę przerażały nas nowe, betonowe, ciche i zimne kościoły, krótkie Msze św. - zupełnie inaczej niż w naszych rodzinnych stronach, gdzie Dzieci Maryi przekrzykują chóry dorosłych i na odwrót, gdzie kościół jest otwarty przez cały dzień i nie ma takiego złodzieja, który odważyłby się ruszyć kamień, a co dopiero wyrwać drzewko cyprysowe sprzed świątyni...
Ojciec Święty mówił do mnie
Reklama
Któregoś pięknego czerwcowego dnia za naszym wielkim szarym blokiem wylądował Ojciec Święty. Żona poszła na Mszę św., ja zostałem z dzieckiem w charakterze opiekuna. Czując nasze podniecenie z faktu niezwykłego wyróżnienia Sosnowca, nasza wówczas czteroletnia córka namówiła mnie na spacer. Poszliśmy zobaczyć lądowisko, a w końcu dotarłem na prośbę małej Michasi prawie pod sam ołtarz polowy. Zdałem sobie wtedy pierwszy raz w życiu sprawę z faktu, że nie byłoby tu tego wielkiego zgromadzenia, gdyby nie fakt, że w stolicy diecezji jest Chrystusowy Namiestnik. Ojciec Święty mówił wówczas do bezrobotnych, do tych którzy przyjechali tu za chlebem, za pracą i stracili najpierw pracę, potem ten chleb... Oniemiałem.
Byłem nieraz w hucie, nieraz w kopalni - trudno porównywać moją, może i stresującą, ale w sumie lekką fizycznie pracę, z pracą hutnika, górnika... Mogę jednak stanąć koło każdego ojca rodziny w Polsce, który stracił pracę i nadzieję, że coś się może jeszcze w życiu zmienić - bo ja już tam byłem, w punkcie, za którym jest już tylko czarna rozpacz...
Trudno w to uwierzyć, ale miałem wrażenie, że wszystkie słowa Ojca Świętego skierowane były tylko do mnie... Dostałem taką porcję energii do swojego życiowego akumulatora, że jeszcze tego samego dnia wyruszyłem do Gdańska - polskiego centrum niezależnej telewizji. To tam faceci z plastikowego, najprostszego i najtańszego sprzętu zbudowali Video Studio Gdańsk, i w kilka osób utrwalili na taśmach więcej współczesnej historii Polski i Europy niż TVP Gdańsk z jej wozami transmisyjnymi, osiemnastoma związkami zawodowymi i armią speców od wszystkiego. Odnalazłem się w pozornie nic nie znaczącej formie telewizyjnej - teledysku. Powiedział mi jednak pewien nominowany do „Oskara” reżyser, że w języku filmu od 30 lat nie pojawiło się nic istotniejszego niż MTV, i że to nie jest przypadek... Postanowiłem nauczyć się tego nowego języka sam, tworząc muzyczne wideo... Obraz współgra z muzyką, muzyka z obrazem i to jeszcze ma być dobrze przyswajalne na kanapie z chipsami w ręku, choć nie ukrywam, że może też przez internet wyprowadzić ludzi na ulice.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zagłębie po raz drugi
Muszę jednak przyznać, że Sosnowiec powoli wyleczył mnie z najgorszej ze śląskich cech, którą bez wątpienia jest nieporadność. Już mnie nie drażni fakt, że na przystanku przy pl. P. Skargi w Katowicach ta sama liczba ludzi wsiada do autobusu „D” dwa razy szybciej niż do Ikarusa w kierunku Bytomia... Ja już nawet zacząłem doceniać fakt, że po „patelni” chodzi się dwa razy szybciej niż po ul. Stawowej. Zauważyłem większą organizację życia w Zagłębiu, większy pęd do zmian, do nauki, do innowacji... W powietrzu czuło i czuje się nadal ten emigrancki klimat, który znam z powstałego w ten sam sposób o dekadę wcześniej naszego rodzinnego miasta. W Zagłębiu do głosu dochodzą dzieci budowniczych tego Zagłębia, także tych z Zagórza, ze Środuli, Warpia, Syberki, Mydlic… i mają sporo do powiedzenia.
Reklamy, teledyski, filmy promocyjne, przeskakiwałem od roboty do roboty, za każdym razem ucząc się czegoś nowego i umacniając swoje nazwisko na swoistej giełdzie szaleńców - wolnych strzelców... Pełnymi garściami korzystałem z faktu, że Zagłębie, Śląsk, to najbardziej fotogeniczne rejony kraju - wszystkie swoje prace zacząłem realizować blisko domu, a na Wawkę czy Krakówek zostawiając tylko ostatnie fazy realizacji - montaż, udźwiękowienie. Wreszcie spałem w swoim łóżku, nauczyłem córkę jeździć na rowerze, ułożyłem psa... Zamieszkałem w Zagłębiu drugi raz.
W najfajniejszym kawałku Sosnowca
Reklama
W 2000 r. przeprowadziliśmy się do Będzina, jak to się z przekąsem u mnie w domu mówi: „Będzin - najfajniejszy kawałek Sosnowca”... Coś w tym jest, wszak trudno byłoby znaleźć bardziej ze sobą połączone miasta, jak właśnie nasze Zagłębie. Tu urodził się nasz syn, ochrzciliśmy go 11 listopada w sosnowieckiej katedrze i aż się boję pomyśleć na kogo wyrośnie. W domowych pamiątkach podziurawionych mundurów nie brak, a mój Marcelek pokonał już wszystkie smoki w okolicy i chyba znowu szuka sobie jakiegoś wroga.
Z roku na rok z pracą było coraz lepiej, dostałem kilka znaczących branżowo nagród, wyróżnień, przekonałem warszawiaków, krakusów, że warto czasem wsiąść w auto, pociąg i dojechać do Zagłębia „na robotę”, że jest taniej, jak to na prowincji, że jest dokładnie i precyzyjnie jak na Śląsku i energicznie, jak to w Zagłębiu. Zachwycam ich Pustynią Błędowską, zabytkowym będzińskim tramwajem, malowniczym zamkiem, europejskim otoczeniem pomnika europejskiego Śpiewaka... Uroki naszego świata robią wrażenie...
Wejście Polski do Unii było dla naszego małżeństwa przede wszystkim skokiem VAT na artykuły dla dzieci, czyli kilkaset złotych miesięcznie dodatkowego podatku. Nie ukrywam, że trochę wpadliśmy w panikę, nie tak sobie wyobrażaliśmy wejście w zasięg europejskiego dziedzictwa. Los zgotował nam jednak niespodziankę, ze Śląskiego Urzędu Marszałkowskiego otrzymałem bardzo prestiżową propozycję. Uroczystość otwarcia biura naszego województwa przy Parlamencie UE w Brukseli zaczyna się od mojego filmu pt. „My Silesia” z muzyką Wojciecha Kilara. W mojej filmowej wizji Śląska nie brak kopalń czy hut, ale jest też miejsce na procesję Bożego Ciała na moim osiedlu Zamkowym, na Jasnogórski Klasztor i krzyże w Beskidach... Choć film przeznaczony był dla zagranicznego, specyficznego widza, spotkał się z olbrzymią polemiką w regionie (bez problemu można go odnaleźć w internecie). Mnie osobiście przyniósł duże uznanie w oczach współpracowników i klientów, zwłaszcza tych z Warszawy, Krakowa, Wiednia, Kolonii... Nie muszę już robić co popadnie, mogę wybierać projekty, które mnie interesują, te które mnie rozwijają. Pojawiły się pierwsze zlecenia ze strony ministerstwa kultury, Silesia Film, WFF.
Zwykła rodzina
Nie mam pojęcia czy tak będzie zawsze, ale wiem, że przetrwałem, jestem, wykonuję pracę którą kocham i która zapewnia mi możliwości rozwoju. Z całej naszej paczki, która zaczynała swoistą dekomunizację w lokalnej TVP na początku lat 90., w zasadzie tylko ja odpadłem, ale też tylko ja mam szczęśliwą rodzinę - żonę i dzieci. W tej branży, jak widzę, strasznie trudno utrzymać nawet stały związek dwojga ludzi. Jestem szczęśliwy kiedy pomyślę, że mój dom jest o wiele bliższy domu moich ubogich, prostych dziadków niż wiecznie nieobecnych, zaharowanych rodziców. Wszystko to dzieje się w zagłębiowskim świecie, który wydawał mi się do niedawna światem obyczajowo, kulturowo, politycznie bardzo obcym, a dziś jest moim światem najbliższym, takim którego czuję się integralną częścią... A jak już mam wielką ochotę na kołaczyka a nie drożdżówkę - to siadam w kochaną starą skodę i w parę minut jestem w Piekarach, czy Siemianowicach - a tam już nikt nie przekręca mojego nazwiska i wszystko jest jak w czasach dzieciństwa...
Powoli, acz systematycznie wrastam w to Zagłębie, wrastam w Będzin, w swoją dzielnicę i parafię św. Jadwigi Śląskiej. Jestem, jak to się młodzieżowo mówi, fanem mojego proboszcza, i to nie tylko dlatego, że, jak podkreślają sąsiedzi, najpierw zbudował kościół a potem plebanię, ani nawet nie dlatego, że parking przy probostwie nie wygląda na najnowszą ofertę salonu w Genewie. Ks. Miarka po prostu jest we właściwym miejscu, we właściwym czasie, a ja czuję się jego osobistym „baranem”... Trochę mnie tylko martwi, kiedy córka mówi mi, że jej ksiądz jest najbardziej sprawiedliwym nauczycielem w szkole, bo ja naszych sióstr z jastrzębskiego kościoła nigdy nie traktowałem jak nauczycieli, tylko kogoś więcej..., jak siostry z dzieciństwa... I nie jestem w stanie wyjaśnić dziecku tej subtelnej różnicy.
Zebrała i opracowała Agnieszka Raczyńska-Lorek
Paweł Bogocz
reżyser, scenarzysta, producent kilkudziesięciu dokumentalnych form filmowych poświęconych współczesnej sztuce. Realizator szeregu filmowych form reklamowych, promocyjnych. Jeden z bardziej płodnych twórców polskich wideoklipów. Nagrodzony m.in. nagrodą „Fryderyk” i „Yach”