W środowiskach feministycznych często powtarza się, że syndrom poaborcyjny nie istnieje. Rzeczywistość pokazuje jednak, że żyją kobiety, które cierpią z powodu zabicia własnego dziecka i że można im pomóc.
Nie wyznane poczucie winy będzie jednak powracało i zatruwało życie. Trzeba wypowiedzieć swój grzech na głos, a wtedy jest szansa na uzdrowienie
Reklama
- Kiedy decydowałam się na aborcję miałam dwadzieścia kilka lat, rozpoczętą karierę, plany na przyszłość. I wydawało mi się, że to jedyne wyjście. Bałam się jedynie komplikacji i bólu. Potem nawet byłam zadowolona, poznałam wspaniałego chłopaka, wyszłam za mąż, awansowałam w pracy. Oboje z mężem myśl o dziecku odkładaliśmy na potem. Na moje 35. urodziny przyszła koleżanka w ciąży. I nagle wszystko się zmieniło - wyznaje 37-letnia Marta, śliczna blondynka w czarnej sukience.
W pracy wszystko leciało jej z rąk, na widok matek z dziećmi na ulicy zaczynała płakać. Rano nie mogła wstać, na niczym jej nie zależało. Na sugestie męża, że może już czas na własne dziecko wpadała w rozpacz. Straciła pracę, mąż wkrótce odszedł nie mogąc znieść atmosfery w domu. Po wielu latach przerwy poszła do kościoła, ale dopiero po kilku tygodniach odważyła się wyspowiadać. Ksiądz wysłuchał jej uważnie, po czym podał adres, pod który miała się zgłosić. - Trafiłam na terapię i moje życie znowu się odmieniło - mówi, mieszając nerwowo herbatę.
Opowieść Marty jest jedną z wielu historii kobiet, które poddały się aborcji, a po kilku latach doświadczyły tzw. syndromu poaborcyjnego. Ich sytuację pogarsza fakt, że w Polsce niewiele mówi się o tym zaburzeniu spowodowanym przerwaniem ciąży. Nie uznaje się go za jednostkę chorobową, nie prowadzi badań, psychoterapeuci niechętnie mówią o szczegółach terapii, bo niektóre metody wzbudzają kontrowersje. Dla osób, które nie mają doświadczenia aborcji i nie rozumieją, co przeżywają kobiety, które się jej poddały - symulowanie porodu, nadawanie imienia nigdy nienarodzonemu dziecku, nawiązywanie z nim relacji i ponowne przeżywanie jego śmierci - mogą wydać się drastyczne, niesmaczne i dziwaczne. Rzadko też podkreśla się, jak ważne w procesie uzdrawiania kobiety są relacja z Bogiem i pomoc duszpasterska spowiednika.
Pojednanie i żałoba
Reklama
Kobiety, które kilka lat wcześniej poddały się aborcji, często nie zdają sobie sprawy, co jest przyczyną ich lęków, nerwic, kłopotów w pracy i w domu, kłótni z mężem, nadopiekuńczości wobec dzieci. W dodatku same nie zawsze chcą wierzyć, że aborcja, którą kiedyś wybrały jako „rozwiązanie problemu” stała się nagle problemem. - Do terapeuty zgłaszają się częściej te kobiety, które straciły swoje nienarodzone dziecko w wyniku poronienia - podkreśla Marek Gajowy, psychoterapeuta z Warszawy. - Jeśli chodzi o kobiety po aborcji, to wyjątkowe pod względem częstotliwości ich zgłaszania się były dni po emisji w telewizji Puls programu Janka Pospieszalskiego o syndromie poaborcyjnym. Wtedy wiele osób dzwoniło mówiąc, że ma ten sam problem - wspomina. Na ogół jednak to terapeuta podczas wywiadu, zadając właściwe pytania na temat życia rodzinnego, rozpoznaje to zaburzenie. Ale pomóc może tylko tym osobom, które mu na to pozwolą. - Jeśli kobieta nie przywiązuje wagi do doświadczenia aborcji, nie podda się terapii, będzie szukała przyczyn swoich problemów gdzie indziej - tłumaczy Gajowy. Uświadomienie sobie przyczyn zaburzeń funkcjonowania i przyjęcie prawdy o nich, to warunek skuteczności terapii. Następnie pacjentki powinny przebaczyć sobie samym za podjęcie takiej a nie innej decyzji w pewnym okresie swojego życia, a także osobom w jakiś sposób zaangażowanym przy jej podejmowaniu. Pojednanie ma wartość uzdrowieńczą także w psychologii.
Terapia w początkowej fazie przebiega w grupie. Pacjentki sięgnąć muszą do wspomnień z dzieciństwa, bo doświadczenia wyniesione z tamtego okresu wpływają na ich dorosłe życie. Uświadomienie sobie tego, co było złe w przeszłości, daje szansę na lepszą przyszłość. Potem następują zajęcia, polegające na odtworzeniu relacji z dzieckiem, które nigdy się nie narodziło. Ten element terapii wygląda inaczej u różnych terapeutów. Niekiedy kobiety powtórnie przeżywają ciążę, a nawet poród, symulując jego przebieg. W ten sposób symbolicznie przychodzi na świat ich dziecko, któremu muszą nadać imię i nawiązać z nim relację. To, z zewnątrz mogące wyglądać dziwacznie doświadczenie jest potrzebne, by kobiety mogły potem przeżyć śmierć osoby, a nie płodu, a co za tym idzie pożegnać się ze swoim dzieckiem i odbyć po nim żałobę. Elementem tej terapii jest m.in. pisanie listu do nienarodzonego synka lub córki.
Marek Gajowy w terapii polega bardziej na wyobraźni pacjentek niż na symulowanych doświadczeniach porodu. - Ja proponuję, by wyobraziły sobie jakie byłoby to dziecko. Odczuwały już przecież, że istniało w ich życiu i choć nie miały kontaktu z ciałem nienarodzonego dziecka, to wiedzą, że ono istniało. Wracają do emocjonalnej relacji z nim, żeby ją zakończyć, dobrze się pożegnać i przeżyć żałobę - tłumaczy terapeuta. Podobnie wygląda terapia osób, które straciły kogoś bliskiego w nagły sposób, na przykład w wyniku wypadku.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Notes spowiednika
Reklama
Ważnym elementem terapii jest wiara i odniesienie do Boga. Jednak jest to trudne o tyle, że kobiety wiedzą, iż Kościół potępia aborcję i przez całe lata nie spowiadają się. Boją się reakcji spowiednika, potępienia, krzyku, niezrozumienia. - Znam przypadki, kiedy kobieta przez 20 lat od aborcji nie wyjawiła tego grzechu, a mimo to chodziła regularnie do spowiedzi i przystępowała do sakramentów - wspomina o. Dariusz Kowalczyk, jezuita. - Oczywiście były to spowiedzi świętokradcze. Zatajenie ważnej sprawy skazuje kobietę na wieloletnie noszenie ciężaru, ponieważ z biegiem czasu coraz trudniej jest wyznać grzech - przestrzega. Dodatkowo taka osoba spycha świadomość popełnionego zła, oszukuje samą siebie. Nie wyznane poczucie winy będzie jednak powracało i zatruwało życie. - Trzeba wypowiedzieć swój grzech na głos, a wtedy jest szansa na uzdrowienie - tłumaczy jezuita.
Ks. Kowalczyk uważa, że często obawy kobiet przed spowiedzią są irracjonalne, ale bywa też i tak, że to spowiednicy „nie stają na wysokości zadania”. Krzyczą zamiast pomóc. - A w tych przypadkach potrzebne jest przede wszystkim miłosierdzie. Ksiądz ma być znakiem miłosierdzia Bożego - mówi jezuita. Nie wolno jednak zapominać o poważnym podejściu do sprawy, niewskazana jest pobłażliwość, a czasem przydaje się odrobina niepotępiającej surowości. Zdarzają się bowiem kobiety, które są na tyle niedojrzałe, że nie uświadamiają sobie tego, co zrobiły. Nie dostrzegają wielkiego grzechu w pozbyciu się życia, którego nawet nie widziały. - Ale to są wyjątki, najczęściej kobiecie, która zdecydowała się na aborcję towarzyszy ogromny ból - podkreśla o. Kowalczyk. Pomocna w uporaniu się z nim jest wiara, że to dziecko żyje u Pana Boga i czeka na spotkanie z mamą.
Coraz częściej spowiednicy spotykają się w konfesjonale z problemami z pogranicza etyki, moralności i psychologii. Także psycholodzy dostrzegają wielokrotnie potrzebę współpracy z duchownymi. Dzieje się tak nie tylko w wypadku egzorcystów, którzy muszą rozeznać, czy dana osoba jest rzeczywiście opętana, czy też chora psychicznie. Terapeuci, którzy pomagają kobietom z syndromem poaborcyjnym korzystają z pomocy księży. Na przykład Anna Stelmaszczyk z Łodzi, kiedy pacjentki mówią jej o potrzebie wyspowiadania się, ale boją się lub wstydzą iść do własnej parafii, zwraca się z prośbą do jezuitów. Korzystanie z sakramentów jest bowiem bardzo ważne, pomaga w procesie terapii. Dlatego Anna Stelmaszczyk pomaga w organizowaniu sympozjów dla duchownych i terapeutów o syndromie poaborcyjnym.
Spowiednicy powinni uczyć się całe życie - podkreśla o. Kowalczyk. - Muszą być w stanie nie tylko rozpoznać problemy spowiadającego się, ale mieć na tyle mądrości i pokory, by wiedzieć, że nie poradzą w każdym przypadku sami. Dlatego każdy ksiądz powinien mieć zaprzyjaźnionych psychologów i terapeutów, których może polecić. Z kolei ci specjaliści powinni móc liczyć na duszpasterskie wsparcie księży.
Rodzina także cierpi
Skutki aborcji dotykają nie tylko kobietę, ale również jej męża, a także dzieci, które urodzi. Pojawia się niechęć do partnera, oziębłość i żal, którego przyczyną jest najczęściej brak odpowiedniego wsparcia w czasie, kiedy kobieta podejmowała decyzję o poddaniu się aborcji. Wobec dzieci, których lekarze nazywają „ocaleńcami”, matki są nadopiekuńcze. Niekiedy też pokładają w dziecku nadmierne nadzieje, których ono nie jest w stanie spełnić, co powoduje u matek dodatkową frustrację i nieuzasadnione pretensje. Uciążliwe i szkodliwe dla całej rodziny są symptomy syndromu poaborcyjnego, jak np. depresja kobiety, jej stałe złe samopoczucie. Dzieci wychowane w domu, który nosi piętno doświadczenia aborcji, mogą mieć problemy w swoim dorosłym życiu.
Szukając informacji na temat syndromu poaborcyjnego warto sięgnąć po tytuł Nie tracić nadziei. Problemy kobiet po aborcji Williama Maestri. Ta książka ukazała się nakładem wydawnictwa Księży Marianów w 2002 r.
Gdzie można szukać pomocy:
Stowarzyszenie Psychologów Chrześcijańskich
ul. Bednarska 28/30, tel. 828 54 83
Marek Gajowy tel. 0-502-319-661
e-mail: mgajowy@psych.waw.pl Warszawa
Beata Urbanowicz tel. 0-603-995-751
e-mail: beata@megapolis.pl Warszawa
Autorka Izabela Matjasik odpowiada na pytania Czytelników w czwartek 15 września w godz. 12.00-15.00 tel. 629-72-62