Reklama

Ksiądz-Polak w amerykańskiej armii

Nosi mundur armii amerykańskiej, ale wciąż jest obywatelem polskim. Pochodzi z Wałbrzycha. Służył w Bośni, Albanii, Kosowie, Macedonii i na Pustyni Synaj. Nigdy nie użył broni - bo jej nie nosi. Jest kapelanem 101. Dywizji Powietrzno-Desantowej Armii Stanów Zjednoczonych. Z ks. mjr. Jerzym Rząsowskim, który służy obecnie w Iraku, rozmawiała Monika Poręba.

Niedziela legnicka 51/2003

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Monika Poręba: - Proszę powiedzieć, jak to się stało, że został Ksiądz kapelanem wojsk amerykańskich?

Ks. mjr Jerzy Rząsawski: - Jestem absolwentem wrocławskiego seminarium duchownego, przyjąłem święcenia kapłańskie w 1985 r. Przez 4 lata pracowałem w Lubinie, ale ciągle myślałem o wyjeździe na misje. W końcu kard. Henryk Gulbinowicz pozwolił mi wyjechać do Buffalo w stanie Nowy Jork. Pracowałem tam 4 lata, gdy Armia amerykańska, która bardzo potrzebowała księży, zwróciła się do mnie z pytaniem, czy nie zechcę wstąpić do wojska, chociaż na okres próbny, czyli na 3 lata. Zgodziłem się i zostałem w armii na stałe. Po 10 latach służę teraz w Iraku.

- Gdzie Ksiądz obecnie stacjonuje?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- W tej chwili jestem w Mosulu na północy Iraku. Jestem kapelanem brygady w 101. Dywizji Desantowo-Powietrznej.

- Jakie zadania do wypełnienia ma kapelan w Iraku?

- Przede wszystkim zapewniamy żołnierzom możliwość spełniania praktyk religijnych. W naszej dywizji mamy trzech księży katolickich, jednego rabina, jednego imama oraz pastorów protestanckich.

- Jak wygląda Księdza dzień w Mosulu?

Reklama

- Wstaję, gdy jest jeszcze ciemno, tj. o 4.30 lub 5 rano. Tak wcześnie, bo tylko wtedy nie jest gorąco i można przeprowadzić poranną gimnastykę. Później poranna toaleta, śniadanie i do pracy. Spotykam się z żołnierzami albo udaję się do sztabu. Tygodniowo odprawiam 14 Mszy św. polowych. Przez trzy dni w tygodniu latam lub jeżdżę, odwiedzając moje oddziały. To są normalne konwoje. Ja miałem szczęście, jeszcze nikt do mnie nie strzelał, ale kolega ksiądz miał mniej szczęścia, jego samochód został uszkodzony, a on został ranny. Dzięki Bogu wyszedł z tego.

- Z jakimi problemami żołnierze amerykańscy najczęściej przychodzą do kapelana?

- Spodziewaliśmy się, że przyjedziemy do Iraku na pół roku, później okazało się, że mamy zostać na rok. Wielu, podobnie jak ja, było wcześniej w Afganistanie albo w Korei. 3 tygodnie później otrzymali rozkaz wyjazdu do Iraku. Żołnierze bardzo tęsknią za rodzinami. Przychodzą porozmawiać, bo na przykład podczas akcji musieli strzelać do ludzi. Mają też problemy osobiste, np. z domu przyszła zła wiadomość, ojciec czy matka są chorzy, urodziło się pierwsze dziecko, lub ktoś z rodziny umarł, a on nie miał prawa wyjechać z Iraku, bo jest wojna. Żołnierze często zwierzają się kapelanom, nasze rozmowy zawsze mają klauzulę poufności.

- Ksiądz jako kapelan armii amerykańskiej prowadzi specjalne kursy zapobiegania samobójstwom.

Reklama

- Tak. Jest taki specjalny program, jak również kurs: „Jak sobie radzić ze stresem”. Od początku wojny nie było dnia wolnego, 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu ciągła praca. Kiedy wybuchają bomby, słychać strzelaninę, niektórzy żołnierze nie wracają z misji albo zostali zastrzeleni, tym, którzy wyszli z tego cało, jest bardzo ciężko. Wówczas przychodzą do mnie i chcą o tym porozmawiać. Często cała grupa przychodzi na specjalną sesję poradniczą. To pozwala zmniejszyć stres. My kapelani mamy takie powiedzenie: „Bóg przebacza zawsze, człowiek - czasami, natura - nigdy”. Jeżeli człowiek przez dłuższy czas żyje w stresie, to prowadzi do depresji, ona zaś powoduje np. wzrost agresji. Stres można minimalizować i my pokazujemy żołnierzom, jak to się robi. Te kursy dają wymierne efekty. W najcięższych przypadkach wysyłamy żołnierza na specjalny urlop, później wraca do jednostki.

- Żołnierz, którego zapamiętam do końca życia...

- Był taki... Pamiętam młodego chłopka, żołnierza z Samoa. Przyszedł kiedyś po Mszy św. do mnie porozmawiać. Bardzo religijny, miły, wesoły chłopak. Tydzień później byłem na jego pogrzebie. Zginął na warcie. Wszystkim pomagał, pocieszał, nie wydawał swoich pieniędzy, cały żołd wysyłał do domu. Był doskonałym żołnierzem, bardzo dobrym synem, wzorem dla innych.

- Najtrudniejszy dzień w Iraku...

- Jak przejeżdżaliśmy spod Bagdadu do Mosulu. Cały dzień, całą noc jechaliśmy wolno polnymi drogami w konwoju. Było tak dużo piasku i pyłu, że człowiek nie widział dalej niż na 2 metry przed samochodem. Mieliśmy wówczas dwa wypadki. Żołnierze nie zauważyli skrętu na skarpie. Na szczęście nic się nikomu nie stało. To chyba był mój najtrudniejszy dzień na misji w Iraku.

- Czy Ksiądz udzielał ostatniej posługi żołnierzom, którzy umierali?

- Tak. Na misjach w różnych częściach świata robiłem to kilka razy. W Iraku tylko raz. Zostałem wezwany do szpitala, w którym umierał żołnierz. Obok niego leżał drugi, bez rąk i nóg. Był nieprzytomny, tylko jęczał... to było straszne. Udzieliłem im sakramentów, pomodliłem się i nic więcej nie mogłem zrobić.

Reklama

- Porozmawiajmy teraz o Irakijczykach. Czy wiedzą oni, że Ksiądz jest wojskowym kapelanem?

- Koloratki nie noszę, ale na mundurze mam naszyty krzyżyk. Oni są bardzo spostrzegawczy, a jednocześnie bardzo życzliwi. Mówią nam: „Skończcie wreszcie to dzieło, które zaczęliście, bo nie chcemy powrotu Saddama”. Nie wiem, jak będzie dalej. W Kurdystanie np. dziś czujemy się bardzo bezpiecznie, ponieważ tam wszyscy nas chronią. „Amerykanie dali nam wolność” - mówią.

- W jaki sposób żołnierze amerykańscy pomagają mieszkańcom Iraku?

- Tego nie można zobaczyć w telewizji, a szkoda. Przyjeżdżamy do danej wioski, przedstawiamy się i pytamy, co możemy dla nich zrobić. I tak na przykład kopiemy studnie, dostarczamy wodę pitną lub odbudowujemy szkoły. Moja brygada była odpowiedzialna za odbudowanie uniwersytetu. Jak weszliśmy do Kurdystanu w czerwcu, wszystko było tam zniszczone. Podpisaliśmy więc kontrakty z Irakijczykami według zasady: my płacimy, wy robicie, my kontrolujemy, czy jest zrobione. Dzięki temu studenci mogli zacząć już nowy rok akademicki. Po wykonaniu zadania jedziemy pomagać innym.

- Dlaczego wobec tego wciąż dochodzi do zamachów terrorystycznych?

Reklama

- Pracował u nas w bazie jeden Irakijczyk. Któregoś dnia zapytałem go: „Dlaczego jesteście do nas otwarci, machacie, a później organizujecie zamachy?” A On odpowiedział krótko: „Ekstremistów jest niewielki procent. W samym Mosulu była niewielka grupa ludzi, która rządziła. Oni mieli wszystko - władzę i pieniądze. Kiedy weszli żołnierze amerykańscy, oni stracili wszystko. Nie mogą się z tym pogodzić. Chyba żołnierze armii USA też są sobie winni. Jeżeli złapią terrorystę, to wsadzają do obozu, który jest nadzorowany przez Czerwony Krzyż. Mało tego, dają mu miejsce w namiocie, jedzenie, spanie, wody pod dostatkiem. W amerykańskim obozie ma lepiej niż u siebie w domu. Śmieją się z was. Tych terrorystów należy od razu wieszać na głównej ulicy, wtedy by się was bali” - mówi Irakijczyk. Odpowiadamy, że tak armia USA nie może robić - „my o tym wiemy i terroryści o tym wiedzą i dlatego te zamachy będą się powtarzały”.

- Często w przekazach telewizyjnych można zobaczyć, jak żołnierze amerykańscy bawią się z dziećmi, rozdają cukierki, zeszyty....

- Tak to prawda, ale zasada jest jedna: żołnierzom niczego nie wolno zrzucać z jadących pojazdów. Kiedy się zatrzymujemy, to rozdajemy cukierki, zabawki, piłki, ale rodzi to wiele problemów.

- Dlaczego?

- Gdy zatrzymujemy się, jest ok. 50 dzieci, mamy 3 torby, starczy dla wszystkich. Nagle nie wiadomo skąd pojawia się 150 dzieci, a cukierki się skończyły. Wówczas mówimy, że przyjedziemy później. Niektórzy machają ręką, a niektórzy rzucają w nas kamieniami. Mało tego, kilka razy zdarzyło się, że zamiast kamieni były granaty. Najpierw było wesoło, miło a później poleciały w nas kamienie i właśnie granaty. Jeden z nich wybuchł w grupie dzieci, drugi pod samochodem kolegi. To jest przykre...

- Kto informuje rodzinę, o tym, że syn, mąż nie wróci do domu, zginął na wojnie?

Reklama

- Rodzina zostaje poinformowana przez dowódcę, oficerów, bądź kapelanów, którzy są tam, gdzie rodzina mieszka. To dokonuje się po dokładnej weryfikacji, sprawdzeniu. A robi się to po to, by nikogo wcześniej nie pogrzebać. Kiedyś jedna z amerykańskich telewizji podała, że zginął jeden z kapelanów. To nie była prawa, ale strach padł na wszystkie rodziny. Dlatego, jeżeli coś się dzieje, przerywana jest łączność, żeby żołnierze nie informowali, zanim nie będzie oficjalnej wiadomości. Gdybym pozostał w naszej bazie w USA, to musiałbym informować rodziny. Ja wolę być w polu, z żołnierzami. Mogą do mnie strzelać, ale ja nie chcę iść i informować rodzin, że syn, mąż nie wróci już do domu. Raz to zrobiłem, kiedy zginął młody żołnierz w Kosowie. Poszedłem do jego żony, żeby powiedzieć jej o tym... Nie chcę więcej tego robić...

- Czy Ksiądz nosi przy sobie broń?

- Kapelani w armii amerykańskiej nie mają prawa nosić broni. Broń ma mój asystent.
Gdy ja kieruję samochodem, on siedzi obok. W razie ataku ma strzelać.

- Do czego nie może Ksiądz się przyzwyczaić, będąc na misji?

- Trudno mi jest uczestniczyć w nabożeństwach pogrzebowych. Żal tych żołnierzy. Człowiek nie może się do tego przyzwyczaić. Na zakończenie jest salwa i trąbka - to jest straszne.

- Kiedy kończy się Księdzu służba w Iraku?

- Jeżeli nic się nie stanie, to wracam do domu w marcu.

- Czego życzy się żołnierzom, w tym również kapelanowi, który wraca na służbę do Iraku?

- Powrotu do domu w ściśle określonym czasie.

- Tego życzę. Dziękuję za rozmowę. Szczęść Boże.

2003-12-31 00:00

Oceń: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Święta dyplomatka

Niedziela Ogólnopolska 17/2020, str. VIII

[ TEMATY ]

święta

Giovanni Battista Tiepolo

Św. Katarzyna ze Sieny

Św. Katarzyna ze Sieny

Katarzyna Benincasa urodziła się 25 marca 1347 r. w Sienie (Włochy). Zmarła 29 kwietnia 1380 r. w Rzymie

Święta Katarzyna ze Sieny, doktor Kościoła i patronka Europy, w 1363 r. wstąpiła do Sióstr od Pokuty św. Dominika (tercjarek dominikańskich) w Sienie i prowadziła tam surowe życie.
CZYTAJ DALEJ

św. Katarzyna ze Sieny - współpatronka Europy

Niedziela Ogólnopolska 18/2000

[ TEMATY ]

św. Katarzyna Sieneńska

Giovanni Battista Tiepolo

Św. Katarzyna ze Sieny

Św. Katarzyna ze Sieny
W latach, w których żyła Katarzyna (1347-80), Europa, zrodzona na gruzach świętego Imperium Rzymskiego, przeżywała okres swej historii pełen mrocznych cieni. Wspólną cechą całego kontynentu był brak pokoju. Instytucje - na których bazowała poprzednio cywilizacja - Kościół i Cesarstwo przeżywały ciężki kryzys. Konsekwencje tego były wszędzie widoczne. Katarzyna nie pozostała obojętna wobec zdarzeń swoich czasów. Angażowała się w pełni, nawet jeśli to wydawało się dziedziną działalności obcą kobiecie doby średniowiecza, w dodatku bardzo młodej i niewykształconej. Życie wewnętrzne Katarzyny, jej żywa wiara, nadzieja i miłość dały jej oczy, aby widzieć, intuicję i inteligencję, aby rozumieć, energię, aby działać. Niepokoiły ją wojny, toczone przez różne państwa europejskie, zarówno te małe, na ziemi włoskiej, jak i inne, większe. Widziała ich przyczynę w osłabieniu wiary chrześcijańskiej i wartości ewangelicznych, zarówno wśród prostych ludzi, jak i wśród panujących. Był nią też brak wierności Kościołowi i wierności samego Kościoła swoim ideałom. Te dwie niewierności występowały wspólnie. Rzeczywiście, Papież, daleko od swojej siedziby rzymskiej - w Awinionie prowadził życie niezgodne z urzędem następcy Piotra; hierarchowie kościelni byli wybierani według kryteriów obcych świętości Kościoła; degradacja rozprzestrzeniała się od najwyższych szczytów na wszystkie poziomy życia. Obserwując to, Katarzyna cierpiała bardzo i oddała do dyspozycji Kościoła wszystko, co miała i czym była... A kiedy przyszła jej godzina, umarła, potwierdzając, że ofiarowuje swoje życie za Kościół. Krótkie lata jej życia były całkowicie poświęcone tej sprawie. Wiele podróżowała. Była obecna wszędzie tam, gdzie odczuwała, że Bóg ją posyła: w Awinionie, aby wzywać do pokoju między Papieżem a zbuntowaną przeciw niemu Florencją i aby być narzędziem Opatrzności i spowodować powrót Papieża do Rzymu; w różnych miastach Toskanii i całych Włoch, gdzie rozszerzała się jej sława i gdzie stale była wzywana jako rozjemczyni, ryzykowała nawet swoim życiem; w Rzymie, gdzie papież Urban VI pragnął zreformować Kościół, a spowodował jeszcze większe zło: schizmę zachodnią. A tam gdzie Katarzyna nie była obecna osobiście, przybywała przez swoich wysłanników i przez swoje listy. Dla tej sienenki Europa była ziemią, gdzie - jak w ogrodzie - Kościół zapuścił swoje korzenie. "W tym ogrodzie żywią się wszyscy wierni chrześcijanie", którzy tam znajdują "przyjemny i smaczny owoc, czyli - słodkiego i dobrego Jezusa, którego Bóg dał świętemu Kościołowi jako Oblubieńca". Dlatego zapraszała chrześcijańskich książąt, aby " wspomóc tę oblubienicę obmytą we krwi Baranka", gdy tymczasem "dręczą ją i zasmucają wszyscy, zarówno chrześcijanie, jak i niewierni" (list nr 145 - do królowej węgierskiej Elżbiety, córki Władysława Łokietka i matki Ludwika Węgierskiego). A ponieważ pisała do kobiety, chciała poruszyć także jej wrażliwość, dodając: "a w takich sytuacjach powinno się okazać miłość". Z tą samą pasją Katarzyna zwracała się do innych głów państw europejskich: do Karola V, króla Francji, do księcia Ludwika Andegaweńskiego, do Ludwika Węgierskiego, króla Węgier i Polski (list 357) i in. Wzywała do zebrania wszystkich sił, aby zwrócić Europie tych czasów duszę chrześcijańską. Do kondotiera Jana Aguto (list 140) pisała: "Wzajemne prześladowanie chrześcijan jest rzeczą wielce okrutną i nie powinniśmy tak dłużej robić. Trzeba natychmiast zaprzestać tej walki i porzucić nawet myśl o niej". Szczególnie gorące są jej listy do papieży. Do Grzegorza XI (list 206) pisała, aby "z pomocą Bożej łaski stał się przyczyną i narzędziem uspokojenia całego świata". Zwracała się do niego słowami pełnymi zapału, wzywając go do powrotu do Rzymu: "Mówię ci, przybywaj, przybywaj, przybywaj i nie czekaj na czas, bo czas na ciebie nie czeka". "Ojcze święty, bądź człowiekiem odważnym, a nie bojaźliwym". "Ja też, biedna nędznica, nie mogę już dłużej czekać. Żyję, a wydaje mi się, że umieram, gdyż straszliwie cierpię na widok wielkiej obrazy Boga". "Przybywaj, gdyż mówię ci, że groźne wilki położą głowy na twoich kolanach jak łagodne baranki". Katarzyna nie miała jeszcze 30 lat, kiedy tak pisała! Powrót Papieża z Awinionu do Rzymu miał oznaczać nowy sposób życia Papieża i jego Kurii, naśladowanie Chrystusa i Piotra, a więc odnowę Kościoła. Czekało też Papieża inne ważne zadanie: "W ogrodzie zaś posadź wonne kwiaty, czyli takich pasterzy i zarządców, którzy są prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa" - pisała. Miał więc "wyrzucić z ogrodu świętego Kościoła cuchnące kwiaty, śmierdzące nieczystością i zgnilizną", czyli usunąć z odpowiedzialnych stanowisk osoby niegodne. Katarzyna całą sobą pragnęła świętości Kościoła. Apelowała do Papieża, aby pojednał kłócących się władców katolickich i skupił ich wokół jednego wspólnego celu, którym miało być użycie wszystkich sił dla upowszechniania wiary i prawdy. Katarzyna pisała do niego: "Ach, jakże cudownie byłoby ujrzeć lud chrześcijański, dający niewiernym sól wiary" (list 218, do Grzegorza XI). Poprawiwszy się, chrześcijanie mieliby ponieść wiarę niewiernym, jak oddział apostołów pod sztandarem świętego krzyża. Umarła, nie osiągnąwszy wiele. Papież Grzegorz XI wrócił do Rzymu, ale po kilku miesiącach zmarł. Jego następca - Urban VI starał się o reformę, ale działał zbyt radykalnie. Jego przeciwnicy zbuntowali się i wybrali antypapieża. Zaczęła się schizma, która trwała wiele lat. Chrześcijanie nadal walczyli między sobą. Katarzyna umarła, podobna wiekiem (33 lata) i pozorną klęską do swego ukrzyżowanego Mistrza.
CZYTAJ DALEJ

Ogień Miłosierdzia na wrocławskim Rynku

2025-04-29 20:23

Magdalena Lewandowska

Podczas ewangelizacji na Rynku ludzie wspólnie się modlili i uwielbiali Boga.

Podczas ewangelizacji na Rynku ludzie wspólnie się modlili i uwielbiali Boga.

W Niedzielę Miłosierdzia na Wrocławskim Rynku odbył się koncert ewangelizacyjno-uwielbieniowy "Ogień Miłosierdzia".

Koronkę do Miłosierdzia Bożego, modlitwę i uwielbienie poprowadził m.in. karmelita o. Krzysztof Piskorz z Ruchem Światło-Życie i ks. Wojciech Bujak ze Wspólnotą Miłość Pańska z Oleśnicy. Już po raz trzeci koło wrocławskiego ratusza głoszono orędzie Bożego Miłosierdzia. – Miłosierdzie Boże chce się rozlewać na wszystkich ludzi, także tych daleko od Kościoła, stąd taka forma ewangelizacji połączona z modlitwą i uwielbieniem – tłumaczy o. Krzysztof Piskorz, przeor wrocławskiego klasztoru karmelitów i kustosz sanktuarium Matki Bożej Miłosierdzia. – Chcemy na Rynku, w sercu Wrocławia, uczcić tajemnice najważniejszą, tajemnicę zmartwychwstania. Chcemy głosić Boże Miłosierdzie, bo do tego posyła nas Chrystus. Nie możemy zamykać się tylko w kościele, bo tak nie staniemy się apostołami. Warto tworzyć Kościół posłany, Kościół misyjny – dodaje karmelita.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję