Na tydzień przed świętami zamieszanie na plebanii co się zowie. Pani gospodyni wreszcie zrealizowała swoje groźby. Jedzie na święta do dzieci. Koniec, kropka. Na nic się zdały utyskiwania proboszcza, apelowanie do jej sumienia czy próba wzbudzania poczucia winy, że nas zostawia, osieroca, i to w takim właśnie czasie.
– Krzywda wam się nie stanie żadna, a mnie się też należy. Co więcej, prawie całe zaopatrzenie już jest, zadbałam. Samych was nie zostawiam, przyjadą dwie siostry zakonne.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Ona ma przyjaciółkę, jeszcze ze szkoły, jest przełożoną i pewnie z nią załatwiła – mówi mi proboszcz na ucho w przedpokoju. – Patrz, myślałem, że ją odwiodę, czego ja jej nie naobiecywałem, i nic, jak o mur. Może ty jeszcze spróbuj?
– Ale co ja jej powiem, czego już proboszcz nie powiedział? – Bronię się, bo wiem, że to na nic, a jeszcze usłyszę co przykrego.
– Wszystkich was przekabaciła. – Proboszcz macha ręką i idzie do kancelarii, bo ktoś dzwoni. W połowie drogi zatrzymuje się, zawraca i rzuca do mnie: – Ty idź, pewnie to choinki, ja jestem rozstrojony.
W drzwiach komendant straży. – Pochwalony – mówi skrótem i nie czeka na odpowiedź. – Proboszcz na miejscu? Sprawa jest. – Zanim zdążyłem się odwrócić, żeby zawołać, już za sobą słyszę głos proboszcza:
– A, to ty. Wchodź, dobrze, że cię widzę, siadaj. – Do mnie zaś mówi: – Idź, rozmów się z gospodynią, kiedy one przyjadą i czy im coś przygotowała, bo potem pojedzie i nam zostawi cały ambaras.
