Papież Franciszek konsekwentnie wskazuje Kościołowi na postawę synodalności. Zatwierdzono ostatnio 3-letni program realizacji synodu o synodalności. Wciąż jednak szukamy możliwie najlepszych pojęć, obrazów, intuicji, aby tę synodalność dobrze zrozumieć, bo bez tego nie tylko nie będziemy wiedzieli, jak ją wprowadzić w życie Kościoła, ale też nadal będzie ona w nas wzbudzać emocje, podejrzliwość i podziały.
Dwukrotnie rekolekcje dla uczestników synodu w Rzymie poprowadził o. Timothy Radcliffe, były generał dominikanów. Na rekolekcjach w Krakowie o. Timothy, dziś już kardynał, podzielił się z nami pojęciami, które są mu najbliższe dla określenia istoty synodalności: obopólność, wzajemność. Kiedy próbujemy na nowo odkryć wspólną drogę za Jezusem różnych osób, powołań i rzeczywistości w Kościele, często kojarzy nam się ona z komplementarnością. Każdy członek wspólnoty Kościoła jest ważny i potrzebny i musi współpracować z innymi, dopełniać jego misję, ale ostatecznie najlepiej niech każdy robi swoje, pilnuje swoich zadań i miejsca w Kościele i nie przekracza swojego „pasa” na autostradzie do nieba. Biskup niech będzie biskupem, niech troszczy się o swój autorytet głowy i pasterza, niech zachowuje swój hierarchiczny dystans do księży i ludu, żeby czasem zbytnio nie wystawić na próbę swojej biskupiej władzy i autorytetu. Również kapłani niech czują się zastępcami samego Chrystusa na ziemi i w imię swojego powołania służą ludziom, ale pamiętając, że to oni są wybrani, są pierwszą ligą w Kościele do spraw wiary i moralności. Najlepiej niech znowu odwrócą się od ludzi, zabezpieczą się ściśle strzeżoną w świątyni granicą między strefą sacrum, do której tylko oni mogą wejść, a strefą profanum – dla zwykłych śmiertelników. Takie poczucie komplementarności może wydawać się atrakcyjne także dla świeckich. W końcu niech księża zajmą się Kościołem i wszystkimi jego sprawami, a my, jak pokorne i spolegliwe owieczki, nie mówmy im o swoich wątpliwościach, problemach i zmaganiach, albo jak kibice lub widzowie na widowni, zatrzymajmy się tylko na ocenie i krytyce ich działań.
Ten komplementarny model Kościoła można opisywać bez końca. Dotyczy przecież również tak ważnych spraw, jak: udział mężczyzn i kobiet w Kościele, wspólnoty, ruchy i stowarzyszenia kościelne o przeróżnej duchowości, aż po sprawę ekumeniczną. Można wydzielić granice stałej, bezpiecznej i nienaruszalnej obecności kobiet i mężczyzn, charyzmatyków i tradycjonalistów, katolików, protestantów czy żydów – ale czy życie obok siebie, życie tylko równoległe, poprzestające na unikaniu nie tyle konfliktów, ile wspólnej rozmowy i poznania siebie, jest jeszcze życiem chrześcijańskim? Czy taki jest ewangeliczny wzór działania Chrystusa? Czy Chrystus nie uczy nas budowania mostów, tworzenia braterskich wspólnot z centralnym miejscem na przebaczenie, gdzie „nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (Ga 3, 28)? Komplementarność, rozumiana jako sztywne i ściśle określone miejsca w całym organizmie Kościoła, jest niewystarczająca, aby było w nim życie, bo życie rodzi się z wzajemności, z bliskiego spotkania, a nawet z oddania siebie drugim. Zrodziliśmy się przecież nie ze zwykłego życia obok siebie naszych rodziców, ale z ich całkowitego zjednoczenia w jedno ciało, wzajemnego oddania się sobie. Wzajemność to coś więcej niż komplementarność. Obopólność to dynamiczna wymiana darów, charyzmatów, powołań, to nawet trudne i bolesne spotkania i głębokie rozmowy, aż po autentyczną współodpowiedzialność za misję Kościoła. Biskup niewiele zrobi bez współpracy z kapłanami. Oni, z ludu wzięci, są powołani nie dla siebie samych, ale dla ludzi. Świeccy mają wielką i niezastąpioną rolę w formacji kapłanów i we współodpowiedzialności za Kościół. Oczywiście, sama komplementarność ma swoje olbrzymie znaczenie i wcale nie chodzi o to, aby ją pomniejszać czy uznawać za niepotrzebną. Dopiero jednak połączona z wzajemnością przynosi prawdziwe ożywienie Kościoła. Sięgnę raz jeszcze do ciekawych obrazów kard. Radcliffe’a: Kościół, w którym nie ma wzajemności, porównał on do cmentarza, bo tylko na cmentarzu wszystko wydaje się sztywno i już na stałe poukładane i tylko tam każdy ma swoje własne miejsce bez wzajemności.
Pomóż w rozwoju naszego portalu