Reklama

W wolnej chwili

Hazardowa pasja

Niejednokrotnie w moim życiu ocierałem się o świat po drugiej stronie, zarówno w sytuacjach ode mnie niezależnych, jak i przekraczając na własne ryzyko pewne granice, za którymi jest zbyt niebezpiecznie.

Niedziela Ogólnopolska 13/2025, str. 58-60

[ TEMATY ]

podróże

niebezpieczeństwo

Adobe Stock

Annapurna (8091 m n.p.m.)

Annapurna (8091 m n.p.m.)

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W młodości takie igranie z ogniem zapewniało głębsze przeżycia. Bywało, że wbrew wszystkiemu „oszukałem przeznaczenie” i przezwyciężywszy ekstremalne sytuacje, wołałem euforycznie: „raz jeszcze wyszedłem górą”. Niestety, z kostuchą nie da się stale wygrywać. Gdzieś tam istnieje limit fartu. A ponieważ zużyłem w różnych okolicznościach jego spory zapas, nie zamierzam już prowokować losu. Postanowiłem, że pojadę jeszcze w Himalaje.

Trzydzieści siedem lat temu pomogłem Jurkowi Kukuczce w znalezieniu we Włoszech jakże ważnych sponsorów. W rewanżu zaprosił mnie na Annapurnę, w towarzystwie Krzysztofa Wielickiego, Wandy Rutkiewicz i Artura Hajzera. W Katmandu głośno było o Polakach zamierzających jako pierwsi zdobyć ten szczyt od południowej strony zimą, a więc wtedy, gdy wszyscy inni zakończyli właśnie sezon – bez spektakularnych sukcesów – i powoli opuszczali Nepal.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Po nocy spędzonej w autokarze 12 stycznia 1987 r. wysiadamy w miejscowości Pokhara, gdzie rekrutujemy porterów. Teraz przede mną otwiera się „siedziba bogów” – wyniosłe szczyty Himalajów, które zdaje się, że dotykają nieba. Powietrze jest przezroczyste, światło jak czysty kryształ, niebo lazurowe. Wystarczająco, aby się rozpromienić. Wysokie, pełne tajemnic góry budzą jednak strach, obnażając najgłębszą istotę egzystencji. Ścieżka raz wznosi się stromo, po czym opada wzdłuż wezbranej rzeki. Maszerujemy przez wspaniały różnorodny las pełen kwitnących magnolii i rododendronów, bambusowych zarośli, ścieżek z fioletowymi prymulkami. Z rzadka mijamy wioski, ludność jest życzliwa i uśmiecha się do przybyszów, witając ich tradycyjnym namaste, co nie tylko oznacza dzień dobry, lecz także ma jeszcze inny, głębszy sens, dający się oddać słowami: „kłaniam się przed Boskością, która jest w tobie”.

Nagle przed nami, prawie na wyciągnięcie ręki, ukazuje się Annapurna: po nepalsku – bogini obfitości. Wschodzące słońce barwi szeroką gamą lodowe szczyty i zawrotnie wysokie ściany, oświetlając świat, który wygląda, jakby dopiero wyszedł spod ręki Stwórcy. Na wysokości 4,2 tys. m n.p.m. zakładamy bazę, gdzie odkrywam tablicę, która głosi, że trzydzieści sześć osób zdobyło szczyt, ale innych trzydziestu czterech śmiałków nigdy nie powróciło do domu. Niedługo potem jesteśmy świadkami trzęsienia ziemi, słychać spadające z hukiem seraki, których lodowe odłamki obsypują nasz obóz. Na dodatek ze zsuwającej się lawiny dosięga nas chmura śnieżnego pyłu. Na zimowej wyprawie zwiększa się znacznie stopień trudności, co wymaga zwielokrotnienia wysiłków nawet przez doświadczonych alpinistów. Temperatury są niższe o 15-20°C, wieją stałe, bardzo dokuczliwe wiatry, większe są skoki temperatury podczas przechodzenia ze strefy nasłonecznionej do obszaru pozostającego w cieniu, dni są krótsze, opady śniegu obfitsze, a w nim człowiek z łatwością się zapada. Wszystko to jednak nie odstrasza moich współtowarzyszy.

Reklama

Wspinaczka w wysokich górach to czysty hazard, bo jest zbyt wiele faktorów niezależnych od człowieka i o nieszczęście nietrudno. Zapytałem Jurka, dlaczego się wspina, ale jego wyjaśnienie niczego nie wniosło. Skomentował: „Sam częstokroć chciałem tego dociec, ale nigdy jeszcze nie znalazłem wytłumaczenia. Góry mnie bawią, pociąga także wyczyn sportowy, a przede wszystkim nieprzetarte w Himalajach szlaki. Myślę, że to jest trochę jak w grze hazardowej, człowiek ciągle mierzy się ze sobą. Chociaż, kto wie? Może to tylko część prawdy”. Wanda zaś uzupełniła: „Himalajskie ekstremum daje mi poczucie własnej wartos´ci, jest pro´ba? charakteru, poszukiwaniem ekstremalnych przeżyć, spełnieniem potrzeby ryzyka, za którym wprawdzie nie przepadam, ale bez kto´rego nie potrafię sie? obejs´c´. Kontakt z pierwotną przyroda?, niebywałe doznania intelektualne i estetyczne, kto´rych doświadczam tam wysoko – wszystko to jest mi potrzebne do z˙ycia”.

1 lutego Jurek z Arturem rozbijają V obóz na wysokości 7,4 tys. m n.p.m. Pogoda się pogarsza, sypie śnieg, a na dodatek opada mgła. Są tak zmęczeni, że decydują się na 24 godziny odpoczynku. Wczesnym rankiem wychodzą z namiotu. Do szczytu zostało jeszcze 700 m, tylko tyle, a zarazem aż tyle. Aura jest okropna: chmury, głęboki śnieg, przejmujące do szpiku kości zimno, widoczność ograniczona do 20 m. Coraz trudniej oddychać, a przed nimi jeszcze mordercza wspinaczka po pionowej ścianie. Powoli tracą nadzieję na zwycięstwo. „Padał śnieg i było bardzo zimno” – powie Jurek po powrocie. „Po raz kolejny dręczyła mnie wątpliwość: iść dalej, czy tym razem dać sobie spokój. W takich warunkach człowiek nie walczy o sukces, lecz wyłącznie o przeżycie. Nasza miłość do gór nauczyła nas jednak pokonywać skrajne warunki i przeć naprzód”.

Z bazy, drogą radiową, nadchodzą słowa zachęty. „Możecie iść dalej, wierzchołek jest wolny od chmur – dodają im odwagi pozostali na dole koledzy. – Macie szansę na powodzenie”.

Reklama

O 12.15 znajdujący się na wysokości 7,5 tys. m n.p.m. Kukuczka prosi, żeby sprawdzić na archiwalnym zdjęciu, którędy powinni pójść, bo widoczność jest równa zeru. Na szczęście, z naszą pomocą, odnajduje drogę. Kontynuują wspinaczkę wzdłuż wąskiej i urwistej grani, a każdy krok oznacza ogromny wysiłek. I tak będzie aż do końca. O godz. 16 obaj himalaiści stawiają stopę na szczycie jednego z czternastu 8-tysięczników, największych gigantów naszej planety.

Krótka chwila radości. Powolnymi ruchami, żeby nie narażać płuc na dodatkową pracę, robią kilka zdjęć. Nie mają nawet czasu, żeby się nacieszyć zwycięstwem. Ponadto są zbyt zmęczeni, za chwilę zapadnie zmrok, muszą więc rozpocząć schodzenie. I jak często bywa, powrót okaże się trudniejszy od wspinaczki.

Dwa dni później, wyczerpani, z ogorzałymi twarzami, wracają do bazy. W międzyczasie ruszają w dalszą drogę Krzysiek i Wanda, ale warunki pogodowe stają się zbyt skrajne. Rutkiewicz nie jest też w najlepszej formie fizycznej i rezygnuje. Wielicki poświęca swoje ambicje i schodzi razem z nią. Wielkoduszność i przyjaźń są ważniejsze niż zwycięstwo. Po każdym tragicznym wypadku w Himalajach powracają na łamy prasy akademickie debaty na temat etyki wspinaczki wysokogórskiej. Dawniej zagrożonemu partnerowi człowiek bezinteresownie pomagał, nawet jeśli sam balansował na granicy życia. Otaczająca nas na każdym kroku znieczulica dotknęła także środowisko himalaistów. Dziś człowiek w obliczu śmierci nie może liczyć na szlachetny odruch współtowarzysza wyprawy. W huraganowej zamieci w chwili wyczerpania i skrajnego zziębnięcia nie ma miejsca na wyidealizowaną romantyczną etykę z czasów pionierów.

Brutalna rzeczywistość w „strefie śmierci”, gdzie osłabiony organizm odczuwa dokuczliwie brak tlenu, gdzie każdy krok wymaga kolosalnego wysiłku i nie mniejszej siły woli, sprowadza się wyłącznie do egoizmu. Walka o własne życie w takich warunkach odsuwa w cień wszelkie ambicje i solidarność. Jeśli opuszczę partnera, mam szansę wrócić do domu. Jeśli zostanę, aby pomóc, możliwość przeżycia topnieje. Przed tak bezwzględnym dylematem stawał niejeden himalaista, ale rzadko kto się tym dzielił.

Z czwórki moich kamratów pozostało tylko dwóch. Jurek w 1989 r. próbował osiągnąć coś, czego nie dokonał wówczas nikt inny. Chciał zdobyć Lhotse od południa – przechodząc legendarną południową ścianę, która zabiła tak wielu. Runął tam w 2-kilometrową przepaść. Miał 41 lat. Trzy lata później także Wanda, dama Himalajów, nie powróciła z gór, które tak bardzo ukochała.

reporter, eksplorator

2025-03-25 15:01

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Tu każdy dzień jest świętem

2025-12-16 14:33

Niedziela Ogólnopolska 52/2025, str. 70-73

[ TEMATY ]

podróże

Zdjęcia: Margita Kotas

Ładnych parę wieków temu nad malowniczą Rudą rozsiadło się cysterskie opactwo... I jak się rozsiadło, tak szczęśliwie nadal siedzi.

Co ja narobiłam? Pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy po przyjeździe do Rud, to salwować się ucieczką. Tłum ludzi przed bazyliką i zabudowaniami klasztornymi, wypełniony parking i sierpniowy upał zniechęciłyby mnie skutecznie do pozostania, gdyby nie zamówiony nocleg w „klasztorku”. Wymarzyłam sobie te Rudy i gdy układałam trasę śląskiej rajzy, wiedziałam, że nie może ich zabraknąć na jej trasie. „Chciałam, to mam” – myślę, robiąc kolejne okrążenie w poszukiwaniu wolnego miejsca po niemałym wcale, ale przepełnionym parkingu. W końcu udaje mi się zaparkować i z niewielkim bagażem slalomem między ludźmi zmierzam do restauracji Cysterskiej, gdzie mam odebrać klucze do pokoju. „Ratunku!” – nerwowy tryb awaryjny włącza mi się ponownie, gdy staję w długim ogonku do bufetu. Uspokajam się w myślach, choć wyobraźnia podsuwa mi katastroficzne obrazy – nocleg mam zapewniony, ale czy uda mi się zdobyć miejsce w porze obiadu i czy ten tłum głodnych zostawi mi chociaż jedną roladę na ząb? Czego ja się właściwie spodziewałam? Przecież jest niedziela, Rudy mają status sanktuarium. Sądziłam, że tłumy pielgrzymów i turystów zdążają jedynie na Jasną Górę?... – Co dla pani? – kobiecy głos zza bufetu przerywa moje katastroficzne myśli. Krótka konsultacja z ks. Piotrem, który z zakasanymi rękawami zarządza restauracyjną salą i, jak się okazuje, domem pielgrzyma – i już jestem prowadzona do pokoju. Zaczynam myśleć pozytywnie – dwuosobowa „cela” na wyłączność, w której panuje błoga cisza, i zamówiony stolik w Cysterskiej sprawiają, że odzyskuję równowagę ducha. Postanawiam najpierw zwiedzić stare opactwo. A jest co zwiedzać. Nie ma za to tutaj tłumów i zbiory skarbca cysterskiego mogę oglądać niespiesznie i w spokoju. Gdy obcuje się ze zgromadzonymi tu zabytkami sztuki sakralnej, łatwo przenieść się w czasy sprzed wielu wieków.
CZYTAJ DALEJ

Lublin: spłonęło poddasze kościoła przy ul. Kunickiego

2025-12-25 09:44

[ TEMATY ]

pożar

PAP

Około 80 strażaków walczyło w bożonarodzeniowy czwartek z pożarem poddasza kościoła pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusowego przy ul. Kunickiego w Lublinie. Nikt nie został ranny – poinformowała straż pożarna.

- Mamy pożar poddasza kościoła przy ulicy Kunickiego w Lublinie. W tej chwili nie wiadomo, co dokładnie się tam pali, czy konstrukcja dachowa, czy ocieplenie. Pożar jest widoczny na kalenicy dachu – powiedział PAP rzecznik prasowy Komendy Miejskiej PSP w Lublinie mł. kpt. Bartłomiej Pytka.
CZYTAJ DALEJ

Abp Wojda: Kościół musi zmienić język głoszenia Ewangelii i kontynuować proces oczyszczania

2025-12-26 19:02

[ TEMATY ]

abp Tadeusz Wojda SAC

BP KEP

Abp Tadeusz Wojda

Abp Tadeusz Wojda

Aby oprzeć się laicyzacji w Polsce, Kościół musi zmienić język głoszenia Ewangelii, dać większą przestrzeń wiernym i kontynuować proces oczyszczania z zaniedbań związanych z pedofilią - powiedział PAP przewodniczący KEP abp Tadeusz Wojda Dodał, że niezbędne jest też pogłębienia wiary.

Według abp. Wojdy chrześcijaństwo, podkreślając uniwersalną godność ludzkiej osoby, „przyczyniło się do powstania podstawowych praw człowieka”.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję