Reklama

Wiara

Dochodzenie w sprawie tamtej strony

Bliskie doświadczenie śmierci to niezwykły stan, którego doznać możemy niemal wyłącznie podczas śmierci klinicznej. Rzeczywistości, którą przeżyli niektórzy, nie da się do końca opisać słowami.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Obudziłam się pod białym prześcieradłem w szpitalnym prosektorium. Wiedziałam, że urodziłam żywe dziecko i znałam dokładną godzinę swojej śmierci. Po wyjściu z ciała widziałam spod sufitu zegarek na sali porodowej, kiedy stwierdzili moją śmierć. Po otrzymaniu aktu własnego zgonu porównałam godzinę mojej domniemanej śmierci zapisanej na tym dokumencie. Zgadzała się”.

Tak zaczęła się moja pierwsza rozmowa z pacjentką, która przeszła tzw. bliskie doświadczenie śmierci (NDE – near death experience). Moje badania nad tym niezwykłym zjawiskiem zaczęły się w 2018 r., kiedy szukałem tematu mojej pracy magisterskiej. Zależało mi na tym, by znaleźć choć jedną osobę, z którą mógłbym przeprowadzić wywiad na ten temat.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Przeżyli NDE

Każdy z nas słyszał o pacjentach, którzy mówią, że – najczęściej – po zatrzymanej akcji serca „wychodzą z ciała” i „z góry” obserwują swoją reanimację, widzą światło w tunelu, a nawet spotykają się ze swoimi bliskimi zmarłymi. Wielu twierdzi także, że doświadczyło spotkania z Bogiem. Szukając tych osób, umieściłem ogłoszenie na różnych forach internetowych i w mediach społecznościowych. Nikt mi na nie do dziś nie odpisał, ale 2 dni później do drzwi seminarium zastukała pani, która po 30 latach chciała porozmawiać z księdzem na temat swojego NDE! Dla mnie to był niesamowity znak od Boga.

Reklama

Moja pierwsza rozmówczyni miała wielki dylemat, ponieważ nie wiedziała, co na temat bliskiego doświadczenia śmierci uważa Kościół rzymskokatolicki, miała więc wątpliwości, czy może publicznie dzielić się swoim świadectwem. Miała również wątpliwości, czy własną relację z Bogiem może budować na podstawie tego silnego doświadczenia. Jak to mówią: przypadek to drugie imię Pana Boga.

Z czasem, zazwyczaj w niezwykłych okolicznościach, na skutek wręcz nieprawdopodobnych przypadków, udawało mi się docierać do kolejnych pacjentów, którzy dzielili się ze mną swoimi relacjami „z tamtej strony”. W ten sposób powstały dwie książki: Życie po śmierci. Teologiczne śledztwo oraz Życie po śmierci 2. Co naturalne, wypowiedzi większości moich rozmówców nie mogłem zawrzeć w książce, jednak osiemnaście osób zgodziło się na publikację. Piętnaście spośród osiemnastu osób, z którymi rozmawiałem, przedstawionych jest z imienia i nazwiska, do większości wywiadów dołączyłem dokumentację medyczną z przeprowadzanych operacji lub reanimacji. Po przeanalizowaniu tych oraz setek innych wywiadów, opracowań oraz badań naukowych doszedłem do wniosków, nad którymi nie mogę przejść obojętnie.

Na granicy życia

Reklama

Bliskie doświadczenie śmierci to niezwykły stan, którego pacjent może doświadczyć niemal wyłącznie podczas śmierci klinicznej. Śmierć kliniczna to jeden z etapów umierania, kiedy człowiek przestaje oddychać oraz przestaje bić mu serce, ale jeszcze przez ok. 2-3 minuty funkcjonuje mózg. Faktyczna śmierć człowieka następuje w momencie śmierci mózgu. Stara definicja – „oddechowo-krążeniowa” mówiła o tym, że człowiek umiera, kiedy zanikają akcja serca i oddech. Dziś jednak wiemy, że to nieprawda. W przeciwnym razie każda reanimacja oznaczałaby wskrzeszenie człowieka. Tymczasem stan śmierci klinicznej nie jest jeszcze śmiercią człowieka, dlatego bliskie doświadczenie śmierci nazywa się tak, jak się nazywa: bliskie. To właśnie podczas śmierci klinicznej dochodzi do NDE.

Najbardziej zdumiewające w NDE jest to, że relacje pacjentów mają określony, bardzo podobny przebieg. Naukowcy wyodrębniają stałe elementy (fazy, etapy, kategorie, formy) oraz cechy NDE. Stałe elementy to: uczucie błogiego spokoju, świadomość własnej śmierci, opuszczenie ciała, obserwowanie swojego ciała, ciemny tunel ze światłem na końcu, doświadczenie nieba, piekła albo czyśćca, doświadczenie totalnej bezwarunkowej miłości i szczęścia, spotkanie z Bogiem, który jest Osobą (czasami z Matką Bożą, aniołami i świętymi), spotkanie i kontakt z bliskimi zmarłymi, doświadczenie uczucia granicy, poza którą nie można przejść, oraz świadomy powrót do ciała. Do stałych cech zaliczamy: „nowe ciało”, „nowy czas”, „nowy język – przekaz myśli”. Pacjenci mówią o niemożności opisania tego, co zobaczyli, nadzwyczajnie szybkim wyzdrowieniu oraz poczuciu misji do spełnienia.

To samo doświadczenie

Reklama

Powtarzany przebieg i podobny opis NDE oznaczają, że ludzie mają to samo doświadczenie „życia po śmierci”, co więcej – jest ono niezależne od wiary czy światopoglądu pacjenta. Oznacza to, że ateiści, chrześcijanie czy buddyści mają takie samo doświadczenie „życia po tamtej stronie” i to doświadczenie jest zgodne z nauczaniem Kościoła rzymskokatolickiego! Największą przebadaną grupą osób są ateiści i to oni przeżywają największe zaskoczenie. Gdy rozmawiałem z kolejną osobą po NDE, już wiedziałem, co za chwilę powie, jakich słów użyje, ponieważ wszyscy widzą to samo (choć nie wszyscy doświadczają wszystkich etapów).

Przyjrzyjmy się więc klasycznemu przebiegowi NDE. Pacjenci doświadczają uczucia opuszczania ciała przez duszę. Towarzyszą temu świadomość, że właśnie się umiera, oraz poczucie pokoju serca. Następnie obserwuje się własną reanimację lub operację. To pierwsze dwa etapy. Zatrzymajmy się na obserwacji własnej śmierci „spod sufitu”. To właśnie z tego etapu można najłatwiej sprawdzić autentyczność doświadczenia. Wystarczy zweryfikować zapamiętane szczegóły, jak choćby wspomniana godzina śmierci na porodówce. Podam jeszcze kilka innych przykładów z moich wywiadów.

Reklama

Pacjenci zapamiętują szczegóły operacji, których autentyczność potwierdzają zaskoczeni chirurdzy, przytaczają rozmowy czy dowcipy, które padły na sali operacyjnej. Inni wymieniają imiona albo ksywki ratowników medycznych lub strażaków, którzy ich reanimowali. Wyjątkowe wspomnienie z tego etapu ma bohater mojej pierwszej książki Andrzej Duffek. Doznał on na skutek wypadku wielofragmentarycznego rozwarstwienia wątroby. Dwunastogodzinna operacja polegała na zszyciu uszkodzonego organu, niestety, szwy puszczały i chirurg, który bardzo klął, musiał zostać zastąpiony innym. Puszczanie szwów wiązało się z bardzo dużym krwawieniem. Pan Andrzej szczegóły operacji oraz zmianę chirurga opowiedział po przebudzeniu. Wszystkie szczegóły się zgadzały, nie to jednak było najbardziej szokujące. Pan Andrzej „podsłuchał” dwie rozmowy telefoniczne, które odbyły się w gabinecie ordynatora. Podczas operacji przetoczono mu 20 jednostek krwi. Po kolejnym pęknięciu pacjent potrzebował kolejnych pięciu, ale podczas rozmowy telefonicznej dyspozytor z banku krwi nie zgodził się przysłać potrzebnej krwi. Wynikało to z procedur, które wymagały, by bank krwi zachował „żelazny zapas” danej grupy krwi w mieście dla pacjenta, który będzie rokujący. W bazie zostało tylko 5 jednostek i trzymano je dla pacjenta, który za chwilę będzie miał wypadek i będzie ich potrzebował. Pacjent, któremu przetoczono już 20 jednostek krwi, był po prostu nierokujący. Po burzliwej rozmowie i straszeniu prokuratorem lekarz przekonał dyspozytora, by przysłano dwie jednostki krwi. Po ich transfuzji pacjent na szczęście przeżył.

Druga rozmowa dotyczyła kupna leku. Hurtownia leków ze względu na dług szpitala odmówiła sprzedania, a tak naprawdę oddania leku, którego bardzo potrzebował pan Duffek. Zgodnie z przepisami, mimo długu, hurtownia leków nie ma prawa odmówić szpitalowi medykamentów ratujących życie. Sęk w tym, że akurat tego leku, który był potrzebny do ratowania życia p. Andrzeja, nie było na tej liście. W związku z tym lekarz prowadzący na OIOM-ie zadzwonił do kolegi z pobliskiego szpitala, by nielegalnie wyniósł ten lek ze swojego oddziału i go dostarczył. Wszystko, oczywiście, miało być utrzymane w tajemnicy. Po odzyskaniu przytomności Andrzej Duffek jednak ze szczegółami wszystko opowiedział lekarzom, którzy potwierdzili autentyczność tych wydarzeń.

Reklama

Trzecim etapem jest tzw. ciemny tunel, na końcu którego jest światło. Zapewne wszyscy kojarzymy często powtarzający się motyw: „Tylko nie idź w stronę światła!”. Czwartym etapem jest dojście do światła i spotkanie z Bogiem. Radosława Czynszak, jedna z bohaterek mojej drugiej książki, trafiła na OIOM z powodu krwotoku wywołanego ciążą pozamaciczną. Tak opisuje spotkanie z Jezusem: „Było mi bardzo dobrze. W końcu otworzyłam oczy i było ciemno. Bardzo się przestraszyłam, ta ciemność była przerażająca. Piękne dźwięki ucichły. Z daleka dostrzegłam światło, które się zbliżało. (...) Kiedy światło było bliższe, zorientowałam się, że to Pan Jezus, dokładnie taki, jak na obrazie Siostry Faustyny. Jedyna różnica była taka, że z Jego serca nie wypływały dwa promienie. Od Pana Jezusa emanowały pokój i bezpieczeństwo. Już nie było strachu i przerażenia (...). Jego obecność była tak realna i rzeczywista! To jest nie do opisania własnymi słowami”.

Jan Ben Radecki tak opisuje ten etap NDE: „To było potężne, nieogarnione, wręcz nie do opisania światło. Blask był tak silny i intensywny, ale jednocześnie nie oślepiał. Czułem się wtedy bardzo szczęśliwy, zalewał mnie ogrom miłości. Stałem oniemiały w zachwycie i w niewypowiedzianym szczęściu. Ta światłość patrzyła na mnie z wielką miłością i czułością. Przeszywało mnie totalne szczęście. Tego nie da się opisać (...). Stojąc w tej osobowej światłości, pełnej miłości i miłosierdzia, wiedziałem, że stoję przed Bogiem. Bogiem, który jest miłością”. Następnie opisuje piąty etap NDE: „Chwilę później zobaczyłem sceny ze swojego życia, można powiedzieć, że oglądałem film ze swojego życia. Wszystko było całkowicie odkryte, obnażone. Wszystkie maski zostały zrzucone”.

Ważne są intencje

Reklama

Inni pacjenci wskazują, że kluczowe w tym sądzie są trzy rzeczy: intencje, miłość i relacje. Jeden z celebrytów, który prosił o anonimowość, opowiedział mi, jak próbował ratować swoją reputację po skandalu obyczajowym. Zatrudnieni przez niego pijarowcy zaproponowali mu organizację wielkiego balu charytatywnego, na którym zebrał datki dla dzieci chorych na raka. On rzeczywiście zebrał kilka milionów złotych i uczciwie przekazał je na dobroczynny cel. Podczas „filmu z życia” nie miało to jednak żadnego znaczenia, ponieważ intencja była czysto egoistyczna. Tak naprawdę wykorzystał chore dzieci, by odzyskać kontrakty reklamowe i znów zarabiać spore pieniądze. Dużo większe znaczenie miały zakupy, które zrobił swojej starszej, schorowanej sąsiadce, kiedy był dzieckiem. Nikomu się tym nie pochwalił, zrobił to z czystej, bezinteresownej miłości do drugiego człowieka. I to miało wielkie znaczenie dla Pana Boga.

Po tym „filmie z życia” mamy, w zależności od wyniku, opis nieba, piekła albo czyśćca (szósty etap). Wszyscy są zgodni, że tej rzeczywistości nie da się opisać słowami. Nasza percepcja tu, na ziemi, ograniczona jest do czterech wymiarów, nie jesteśmy więc w stanie pojąć rzeczywistości po śmierci.

Poznać nieznane

Siódmym etapem jest spotkanie ze swoimi bliskimi zmarłymi. Jest to jeden z bardziej wzruszających momentów. Podczas tych rozmów czasami pacjenci dowiadują się rzeczy, o których nie mieli prawa wiedzieć, dlatego obok opisu operacji z tego etapu pochodzą najpewniejsze weryfikatory autentyczności. Pamiętam historię kobiety, która wśród swoich bliskich zmarłych rozpoznała babcię i dziadka, ciocię i zaprzyjaźnioną sąsiadkę, ale nie wiedziała, kim był trzymający ją za rękę mężczyzna, choć czuła, że jest jej wyjątkowo bliski. Po odzyskaniu świadomości spytała swoją mamę, co to był za mężczyzna. Mama jednak jej nie odpowiedziała, ale 20 lat później, kiedy była na łożu śmierci, poprosiła córkę, by wyjęła stary album ze zdjęciami. Wtedy pokazała jej zdjęcie z trzema osobami i spytała, czy kogoś na nim rozpoznaje. Córka odpowiedziała, że na zdjęciu widzi mężczyznę, którego spotkała podczas NDE. Wówczas matka wyznała jej, że to jej biologiczny ojciec.

Reklama

Miron natomiast, bohater mojej drugiej książki, który poprosił o nieujawnianie nazwiska, po próbie samobójczej spotkał się podczas NDE ze swoim bratem. Sęk w tym, że nie wiedział, iż ma brata. W czasie rozmowy brat przedstawił mu się jako Michał. Po odzyskaniu przytomności opowiedział o tym swoim rodzicom, którzy się rozpłakali. Mama wyznała mu, że przed ślubem została zgwałcona i dokonała legalnej aborcji. Jedynie w myślach nazywała poczęte przez gwałciciela dziecko imieniem Michał, ale za każdym razem się za to ganiła. Tego imienia nie znał nawet jej mąż.

Przekroczyć granicę?

Reklama

Ósmym etapem jest poczucie granicy, poza którą nie ma już odwrotu. Niektórzy pacjenci mają wybór i mogą tę granicę bezpowrotnie przekroczyć. Nie jest ona jednak narysowana na ziemi, ale może nią być co innego. Według relacji Haliny Kobieli, która uległa ciężkiemu wypadkowi samochodowemu, dla niej tą granicą było spojrzenie prosto w oczy zmarłemu ojcu. „Mój tata ciągle uciekał ode mnie spojrzeniem” – relacjonuje. Tą granicą było więc wejście w tak bliską relację ze zmarłym, po którym nie ma odwrotu. W podobnej sytuacji znalazł się Tomasz Ruciński. W wypadku samochodowym zginęli jego brat i czteroletni synek Jaś. Pan Tomasz miał jednak trochę inne doświadczenie: „Nagle zobaczyłem swoje ciało na łóżku pod całą tą aparaturą. Byłem szarozielony. Moje «ciało», które wyszło z chorego ciała, było zupełnie zdrowe, bez żadnych złamań czy problemów z oddychaniem, z najlepszego okresu mojego życia – było wysportowane. (...) Wyszedłem na korytarz i zobaczyłem drzwi wejściowe do tego OIOM-u. Były otwarte, ale wydobywało się z nich niesamowite światło. (...) Zobaczyłem w nich moją babcię, która trzymała na rękach Jasia. Babcia umarła rok wcześniej”. Pan Tomasz chciał wziąć na ręce swojego synka, ale ten na to nie pozwalał i tulił się mocno do babci, co było dla mojego rozmówcy bardzo przykre. W czasie naszej pierwszej rozmowy doszliśmy do wniosku, że Jaś w ten sposób nie chciał, by jego tata przekroczył granicę. Po odzyskaniu przytomności pan Tomasz był pewny, że Jaś nie żyje, ale żona, namówiona przez lekarzy, okłamywała go, że syn jest zdrowy i bawi się w domu z kolegą.

Niektórzy pacjenci mówią także, że tym, co ich ściągnęło z powrotem do ciała, były modlitwy. Jeden z moich rozmówców powiedział, że chciał przekroczyć granicę, ale modlitwy jego bliskich mu na to nie pozwalały i ściągnęły go z powrotem do ciała. Niektórzy także dokładnie słyszą te modlitwy i widzą modlących się. Po odzyskaniu przytomności opowiadają kto, gdzie i jak się modlił. Niejednemu mojemu rozmówcy modlitwa uratowała życie.

Dziewiątym, ostatnim etapem jest powrót do ciała, który niemal zawsze jest opisywany jako coś traumatycznego. Ksiądz z drugiej części Życia po śmierci, który prosił o anonimowość, mówi o „nałożeniu ciała”, porównał to do „nałożenia gumowej rękawiczki”.

*

Nieraz słyszę pytanie, czy swoimi badaniami udowodniłem istnienie życia po śmierci. Oczywiście, że nie, bo wiary nie da się udowodnić. Co najwyżej zbieram poszlaki. Czy możliwe może być to, że pacjenci, z którymi się spotkałem, ich rodziny, lekarze oraz pacjenci z całego świata różnych wyznań uzgodnili jedną wspólną wersję życia po śmierci i są ze sobą w spisku?

Nie wiem, czy każda historia, którą usłyszałem, jest prawdziwa, ale jeśli choć jedna z nich jest autentyczna, to dla wielu z nas powinno to oznaczać zmianę życia o 180 stopni.

2024-10-29 13:49

Oceń: +28 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Zmarł Czesław Sawko, fundator pomnika na Jasnej Górze

[ TEMATY ]

Jasna Góra

fundacja

śmierć

Biuro Prasowe Jasnej Góry

Zmarł Czesław Sawko, znany filantrop i przemysłowiec z Chicago. Czesław Sawko był fundatorem pomnika Prymasa Tysiąclecia kard. Stefana Wyszyńskiego, który stoi przed Jasną Górą, służył także pomocą finansową w przeprowadzaniu wielu remontów w sanktuarium. Był konfratrem Zakonu Paulinów.

Po długiej chorobie, w wieku 83 lat zmarł polonijny filantrop z Chicago Czesław Chester Sawko. Sybirak, emigrant i biznesmen, który całe życie mocno wspierał Polskę i kościół katolicki.
CZYTAJ DALEJ

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus - "Moim powołaniem jest miłość"

Niedziela łódzka 22/2003

[ TEMATY ]

św. Teresa z Lisieux

Adobe Stock

Św. Teresa z Lisieux

Św. Teresa z Lisieux

O św. Teresie od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, karmelitance z Lisieux we Francji, powstały już opasłe tomy rozpraw teologicznych. W tym skromnym artykule pragnę zachęcić czytelników do przyjaźni z tą wielką świętą końca XIX w., która także dziś może stać się dla wielu ludzi przewodniczką na krętych drogach życia. Może także pomóc w zweryfikowaniu własnego stosunku do Pana Boga, relacji z Nim, Jego obrazu, który nosimy w sobie.

Życie św. Teresy daje się streścić w jednym słowie: miłość. Miłość była jej głównym posłannictwem, treścią i celem jej życia. Według św. Teresy, najważniejsze to wiedzieć, że jest się kochanym, i kochać. Prawda to, jak może się wydawać, banalna, ale aby dojść do takiego wniosku, trzeba w pełni zaakceptować siebie. Św. Teresie wcale nie było łatwo tego dokonać. Miała niesforny charakter. Była bardzo uparta, przewrażliwiona na swoim punkcie i spragniona uznania, łatwo ulegała emocjom. Wiedziała jednak, że tylko Bóg może dokonać w niej uzdrowienia, bo tylko On kocha miłością bez warunków. Dlatego zaufała Mu i pozwoliła się prowadzić, a to zaowocowało wyzwoleniem się od wszelkich trosk o samą siebie i uwierzeniem, że jest kochana taką, jaka jest. Miłość to dla św. Teresy "mała droga", jak zwykło się nazywać jej duchowy system przekonań, "droga zaufania małego dziecka, które bez obawy zasypia w ramionach Ojca". Św. Teresa ufała bowiem w miłość Boga i zdała się całkowicie na Niego. Chciała się stawać "mała" i wiedziała, że Bogu to się podoba, że On kocha jej słabości. Ona wskazała, na przekór panującemu długo i obecnemu często i dziś przekonaniu, że świętość nie jest dostępna jedynie dla wybranych, dla tych, którzy dokonują heroicznych czynów, ale jest w zasięgu wszystkich, nawet najmniejszych dusz kochających Boga i pragnących spełniać Jego wolę. Św. Teresa była przekonana, że to miłosierdzie Boga, a nie religijne zasługi, zaprowadzi ją do nieba. Św. Teresa chciała być aktywna nie w ćwiczeniu się w doskonałości, ale w sprawianiu Bogu przyjemności. Pragnęła robić wszystko nie dla zasług, ale po to, by Jemu było miło i dlatego mówiła: "Dzieci nie pracują, by zdobyć stanowisko, a jeżeli są grzeczne, to dla rozradowania rodziców; również nie trzeba pracować po to, by zostać świętym, ale aby sprawiać radość Panu Bogu". Św. Teresa przekonuje w ten sposób, że najważniejsze to wykonywać wszystko z miłości do Pana Boga. Taki stosunek trzeba mieć przede wszystkim do swoich codziennych obowiązków, które często są trudne, niepozorne i przesiąknięte rutyną. Nie jest jednak ważne, co robimy, ale czy wykonujemy to z miłością. Teresa mówiła, że "Jezus nie interesuje się wielkością naszych czynów ani nawet stopniem ich trudności, co miłością, która nas do nich przynagla". Przykład św. Teresy wskazuje na to, że usilne dążenie do doskonałości i przekonywanie innych, a zwłaszcza samego siebie, o swoich zasługach jest bezcelowe. Nigdy bowiem nie uda się nam dokonać takich czynów, które sprawią, że będziemy w pełni z siebie zadowoleni, jeśli nie przekonamy się, że Bóg nas kocha i akceptuje nasze słabości. Trzeba zgodzić się na swoją małość, bo to pozwoli Bogu działać w nas i przemieniać nasze życie. Św. Teresa chciała być słaba, bo wiedziała, że "moc w słabości się doskonali". Ta wielka święta, Doktor Kościoła, udowodniła, że można patrzeć na Boga jak na czułego, kochającego Ojca. Jednak trwanie w takim przekonaniu nie przyszło jej łatwo. Przeżywała wiele trudności w wierze, nieobce były jej niepokoje i wątpliwości, znała poczucie oddalenia od Boga. Dzięki temu może być nam, ludziom słabym, bardzo bliska. Jest także dowodem na to, że niepowodzenia i trudności są wpisane w życie każdego człowieka, nikt bowiem nie rodzi się święty, ale świętość wypracowuje się przez walkę z samym sobą, współpracę z łaską Bożą, wypełnianie woli Stwórcy. Teresa zrozumiała najgłębszą prawdę o Bogu zawartą w Biblii - że jest On miłością - i dlatego spośród licznych powołań, które odczuwała, wybrała jedno, mówiąc: "Moim powołaniem jest miłość", a w innym miejscu: "W sercu Kościoła, mojej Matki, będę miłością".
CZYTAJ DALEJ

Maturzyści na Jasnej Górze „zarywają noce” … na modlitwie

2025-10-02 15:54

[ TEMATY ]

Jasna Góra

maturzyści

BPJG

Zdaniem maturzystów noc jest dobra nie tylko na naukę czy zabawę, ale i na modlitwę. Szczególnie mniejsze grupy klasowe, zwłaszcza z Polski wschodniej, wybierają nocne czuwania. Aż 700 km przejechali maturzyści z Włodawy, pielgrzymkę rozpoczęli od Apelu Jasnogórskiego, a zakończyli modlitwę dziś o 4 rano. Mówią o sobie, że „są do tańca i do różańca” i z optymizmem patrzą na stojące przed nimi wyzwania.

Z Zespołu Szkół Zawodowych nr 1 i II Liceum Ogólnokształcącego we Włodawie w pielgrzymce uczestniczyło około setki uczniów z pięciu klas maturalnych (liceum i technikum) przygotowujących się do egzaminu dojrzałości. - Jeżeli ktoś zaśnie, to możemy liczyć, że koleżanka lub kolega obudzi. Zarwana noc do dla nas nie pierwszyzna - uśmiechali się przed czuwaniem.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję