Reklama

Wiara

Komu wierzy współczesny człowiek?

A raczej czy wierzy Bogu czy „bogom”? To pytanie wydaje się zasadne w czasach, gdy tak wielu porzuca nie tylko Kościół, ale i wiarę w ogóle. Jak te osoby zagospodarowują przestrzeń duchową w sobie? Dokąd ta droga je/nas prowadzi? Oto cztery różne opinie.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Popularne powiedzenie głosi, że „kto nie wierzy w Boga, uwierzy w byle co”. Usłyszeć je można tak często, że traktuje się je jako oczywistość.

Nie jest to jednak oczywiste. Można się pochylić nad obydwoma elementami tego sloganu. Po pierwsze – w jakiego Boga współczesny człowiek najczęściej „nie wierzy”? Okazuje się bowiem, że jest to karykatura Boga niemająca żadnego odniesienia do rzeczywistości, czyli Ewangelii. Po drugie – czym jest „byle co”? Ma ono tyle „wcieleń”, że przypomina wielogłowego Lewiatana z Księgi Hioba.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

„Byle co” jest hałasem, szumem, zgiełkiem, który nie pozwala na najważniejsze rozróżnienia – między prawdą i fałszem, dobrem i złem. Nachalność „byle czego” staje się dojmująca i co wrażliwsi ludzie zaczynają od niego uciekać. Kilka lat temu podczas Festiwalu „Gaude Mater” w Częstochowie miał miejsce występ wirujących derwiszów. Derwisze w kulturze tureckiej wywodzą się z muzułmańskiego bractwa o charakterze mistycznym. Zespół składał się z kilkunastu muzyków i trzech tancerzy. Tylko tancerze przyjechali z Turcji, wszyscy muzycy byli Francuzami po konwersji na islam. W tak zlaicyzowanym kraju jak Francja islam staje się atrakcyjny dla Francuzów. Gdy weźmie się pod uwagę popularność na Zachodzie buddyzmu i innych religii Wschodu, a także różnorodnych sekt, można zauważyć, że wrażliwość na świętość jeszcze nie wygasła. Człowiek Zachodu jednak nie ma już do czego wrócić, przepaść, która go dzieli od chrześcijańskiego źródła, jest zbyt duża. A jest to przepaść mentalna, która zaczęła się rozwierać w oświeceniu, kiedy to „światłymi” umysłami zawładnął dogmat o mrokach średniowiecza utożsamianego z chrześcijaństwem. Czy islam jest bardziej oświecony niż chrześcijaństwo? Z pewnością nie. Ale nie jest letni, jest wręcz żarliwy, a tego poszukują niektórzy wrażliwi duchowo mieszkańcy Zachodu. Islam i buddyzm nie są zwykłym „byle czym”. To stare religie z ogromną tradycją, stanowią jednak ciało obce dla cywilizacji Zachodu. Ich popularność w kulturze masowej sprawia, że nie potrzebują żadnej reklamy, za to ograniczenie religii w szkole prowadzi do odcinania kolejnych pokoleń od chrześcijańskich fundamentów Europy.

Ale jest też najzwyklejsze „byle co”. Sądząc po popularności horoskopów i wróżbiarstwa, możemy pomyśleć, że współczesny „oświecony” człowiek łatwiej uwierzy szklanej kuli, niż zaufa Bogu. Niektórzy potrafią nawet powiesić na ścianie podkowę obok krzyża. Gdy doda się do tego feng shui w kuchni, sypialni i łazience, bez którego ponoć nie sposób odzyskać wewnętrznego spokoju, łatwo zobaczyć rozmiar zagubienia duchowego. Niejeden człowiek jest przekonany, że od wróżki może się dowiedzieć o pomyślności w podbojach sercowych oraz w przedsięwzięciach biznesowych. Kto by nie chciał usłyszeć paru miłych przepowiedni na niepewne czasy? Czasopisma ekonomiczne podają, że rynek ezoteryczny w Polsce wart jest 2-3 mld zł. Urzędowo wprowadzono nawet zawód wróżki, aby państwo mogło pobierać podatki od tego rodzaju „usług” („Klasyfikacja zawodów i specjalności” Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej w kategorii nr 516 – „pozostali pracownicy usług osobistych” – podaje m.in.: astrolodzy, wróżbici i pokrewni). Fakt, że rynek ten znacznie się rozrósł podczas pandemii COVID-19, wskazuje, iż ezoteryka zastąpiła w jakimś stopniu praktyki religijne, które w tym okresie zostały znacznie ograniczone.

Reklama

Jest jeszcze jeden wypełniacz życia duchowego – to konsumpcja. Galerie handlowe przypominają świątynie, robienie zakupów – pielgrzymowanie po sklepach, reklamy zastępują kazania, homilie i rekolekcje. Kupowanie i spożywanie (często na pokaz) dostarcza z kolei niezapomnianych przeżyć duchowych graniczących z ekstazą. To dlatego hasło „mniej znaczy więcej” graniczy z obrazoburstwem. Więcej – niby czego? Specjaliści od zdrowych „diet cud” mówią: „jesteś tym, co jesz”. To przesłanie dla tych, którzy nie potrafią już strawić wszystkiego, co nabyli. A nabyli dużo, sądząc po ilości marnowanego pożywienia. Przewodnicy duchowi mówią: „Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje” (Mt 6, 21).

Anna Cichobłazińska socjolog, dziennikarz, wieloletni redaktor Niedzieli

*****

Reklama

Pewien uczeń podczas katechezy zadeklarował, że nie wierzy w Boga. Katecheta podjął temat i zapytał: – Dlaczego powiedziałeś, że nie wierzysz w Boga, a nie powiedziałeś, że nie wierzysz w bogów? Na to uczeń: – Jak to „dlaczego”, przecież Bóg jest tylko jeden. Ta nieco humorystyczna historia ukazuje rozdźwięk między wiedzą a wiarą, deklaracją a przekonaniem. Bóg istnieje niezależnie od tego, czy człowiek uzna ten fakt. Wiara lub jej brak nie mają także wpływu na to, jaki On jest. Poznanie Boga natomiast napotyka wiele trudności. Zamiast obrazu Boga zgodnego z objawieniem mogą w naszym umyśle powstawać różne, wręcz karykaturalne wyobrażenia. Pan Bóg stworzył nas na swoje obraz i podobieństwo, a zdarza się, że my „odwdzięczamy” Mu się, tworząc w naszej wyobraźni boga na nasze obraz i podobieństwo. We współczesnym świecie często spotykamy wyobrażenia Boga, religii i Kościoła tworzone w oderwaniu od prawdy, której istnienie i poznanie są kwestionowane. Stąd wszechobecny relatywizm i subiektywizm. Zamiast racjonalnego postrzegania rzeczywistości popularne, a niekiedy wręcz dominujące są emocjonalne odczucia. Popularne są slogany, że każdy w „coś” wierzy i nie jest istotne, jaką religię wyznaje, byle był dobrym człowiekiem. Bycie dobrym jest bardzo istotne, ale z wiary wynikają także system wartości i możliwość jego realizacji. Ewangelia Jezusa Chrystusa bowiem to dar i zadanie. On sam uzdalnia nas do życia zgodnego z jej zasadami. Konieczne jest więc trwanie w zjednoczeniu z Panem Jezusem, aby dobro rozumieć i spełniać jak On.

Reklama

Głosi się współcześnie duchowość bez Boga, w której religię każdy tworzy sobie sam, wybierając różne produkty z kulturowego hipermarketu. Mieszczą się w niej wigilijny opłatek, udział we Mszy św. w Środę Popielcową, wielkanocna święconka i inne zwyczaje traktowane folklorystycznie. A z drugiej strony te same osoby praktykują jogę, wierzą w talizmany, amulety, horoskopy, korzystają z usług wróżek i innych praktyk sprzecznych z chrześcijaństwem. Częstą przyczyną takiego stanu rzeczy jest brak osobistego i osobowego spotkania z Bogiem. Zdarza się też podejście jurydyczne. Zamiast zjednoczenia z Bogiem przez słowo Boże, sakramenty lub modlitwę w centrum uwagi są przykazania i przepisy prawa subiektywnie wybierane i odrzucane. Zjedzenie potrawy mięsnej w piątek traktowane jest jako poważny problem przy jednoczesnej akceptacji wspólnego życia bez sakramentu małżeństwa oraz aborcji. Podczas chrztu składa się deklaracje wychowania dzieci w wierze, a po I Komunii św. wypisuje się je z katechezy. To po części skutki mentalnego rozdźwięku z minionej epoki, kiedy to funkcjonariusze partyjni, milicjanci i wojskowi zawierali śluby w zamkniętych kościołach, a publicznie deklarowali ateizm. Miałem kiedyś okazję rozmawiać z katolikami z Indii. Nie mogli zrozumieć zjawiska przyjmowania chrztu z powodu samej tradycji, bez żywej wiary. Ich kontekst życia jest taki, że jeśli ktoś prosi o sakramenty, to chce żyć konsekwentnie.

W wierze chodzi o relację z Bogiem i treści przyjmowane umysłem. Katechizm Kościoła katolickiego mówi o osobowym przylgnięciu człowieka do Boga oraz akceptacji prawd przez Niego objawionych. Obie sprawy są ważne. Można dużo o Bogu wiedzieć, ale się z Nim nie spotykać. Można także trwać w zjednoczeniu z Nim i być u początku procesu poznawania. Tęsknota, którą Bóg wpisał w ludzkie serce, jest duszpastersko obiecująca. Ludzkie serce woła o miłość, prawdę, dobro, piękno, pokój. Wiara podpowiada nam, że ich spełnieniem jest Bóg.

Ks. Janusz Chyła proboszcz parafii Matki Bożej Królowej Polski w Chojnicach, wykładowca teologii dogmatycznej w WSD Pelplin

*****

Reklama

Statystyki nieubłaganie wskazują, że coraz więcej Polaków odchodzi od Kościoła instytucjonalnego. Nie zawsze jest to jednak jednoznaczne z odejściem od Boga w ogóle. Przynajmniej część z osób, które nie praktykują życia sakramentalnego, wierzy „na swój sposób” i modli się „po swojemu” do Boga rozumianego ogólnie jako istota wyższa. Jakaś część z porzucających katolicyzm odnajduje się w buddyzmie.
Wielu innych zaś, jak się wydaje, w ogóle nie potrzebuje życia duchowego. Wystarczą im smartfon, ciągły dostęp do internetu i to, aby było przyjemnie i wygodnie. Dzisiaj często „bogiem” dla człowieka staje się... właśnie internet. Ci ludzie mogą żyć bez Boga, ale bez dostępu do sieci nie tylko nie wyobrażają sobie życia, lecz także nie umieliby już poruszać się w realnym świecie.
Internet nie tylko jest „bogiem”, ale tworzy bożków. To tzw. celebryci, bożyszcza tłumów obserwowani przez setki tysięcy, a nawet miliony internautów, którzy oddają swój cenny czas, by przeglądać się w życiu innych. Niby zjawisko to znane jest od dziesiątków lat, ale przez media społecznościowe zostało wielokrotnie wzmocnione. Dla dzisiejszego człowieka często „bogiem” staje się on sam. I w tym także pomaga internet. Iluż to bowiem obecnych w sieci pseudopsychologów i wszelkiej maści pseudoterapeutów wmawia nam liczę się tylko ja. Tylko moje emocje, moje dobro, moje „ja”. Bądź więc asertywny, nie poświęcaj się dla innych, korzystaj z życia i używaj go. W internecie jest mnóstwo takich warsztatów, wykładów, webinarów.
Dzisiaj każdy może założyć swoje konto czy kanał i zamieszczać na nim to, co chce. Dosłownie – póki nie zawiera treści karalnych. Tu jest rzeczywiście „raj” dla hochsztaplerów, którzy łapią w swoje sieci naiwnych, pogubionych. Także tych, którzy porzuciwszy Kościół i religię, odczuwają jednak jakąś duchową pustkę. Szukają jakiejś namiastki duchowości. I znajdują wielu internetowych guru, którzy w pseudointelektualnym i pseudoduchowym bełkocie łączą wątki z różnych religii, szkół psychologii, terapii, z muzyki, tańca i z czego tylko jeszcze kto chce. Przerażające jest to, że mają czasem setki tysięcy obserwujących, którym mocno mieszają w głowach, co przekładają na wysokość wpływów na swoje konto bankowe.
W miastach wśród klasy średniej modne stały się krótkie wyjazdy warsztatowe z celebrytami. Ludzie płacą grube tysiące złotych za to, by w ciągu kilku dni ogrzać się w słońcu „gwiazd” i posłuchać o jodze, medytacji, zdrowym odżywianiu, naprawianiu relacji z partnerem/partnerką, o dobrej i złej wibracji, uwalnianiu energii – cokolwiek to znaczy – itp. Uczestnikom wydaje się, że skoro tzw. gwiazda jest popularna, to znaczy, że jest mądra, że znalazła sposób na dobre życie, na rozwiązanie problemów duszy. Wierzą więc, że także im pomoże w rozwiązaniu problemów. Te internetowe gwiazdy, ci pseudolekarze dusz są dzisiaj „bogami” wielu Polaków. Potężnym bożkiem jest dziś konsumpcjonizm.
Konsumujemy dużo wszyscy, niezależnie od stopnia zamożności. Konsumpcją można też kompensować braki w dziedzinie duchowej. Z tym bożkiem blisko związane są bożek urody, zachowania wiecznej młodości, a także bożek postępu, wiary w to, że rozwój technologiczny nas wyzwoli i uzdrowi, również duchowo. Mamy więc dziś wielu bożków. To są „bogowie” kultury egocentryzmu.

Ewa K. Czaczkowska doktor historii, publicystka, wykłada dziennikarstwo na UKSW w Warszawie.

*****

W gruncie rzeczy tak postawione pytanie już samo w sobie jest dość ryzykowne. Po pierwsze, nasuwa natychmiast szereg wątpliwości w związku z sytuacją owego „współczesnego człowieka”. Okazuje się bowiem, że ten, kto żyje współcześnie, warunkowany jest w swoim sposobie rozumienia i przeżywania siebie oraz świata przez wiele lokalnych środowiskowych i kulturowych kontekstów. Można się więc zastanowić, w jaki sposób adekwatnie ująć jego egzystencjalne dylematy w tak złożonym i skomplikowanym kontekście, aby uniknąć rażących uproszczeń i uogólnień prowadzących na manowce. Po drugie, sama kwestia wiary wydaje się mocno problematyczna o tyle, o ile co najmniej od XVIII wieku obserwujemy narastający proces odchodzenia od wiary w Boga – zwłaszcza ludzi żyjących w Europie Zachodniej; proces niejednolity i bardzo różnie przebiegający w innych częściach świata. Może więc wstępne pytanie należałoby nieco przeformułować i zastanowić się, w co tak naprawdę nie wierzy człowiek, który w czasach współczesnych deklaruje ateizm.
Jeśli wyłączy się z tej refleksji kwestię porzucania wiary w Boga ze względu na zgorszenie zachowaniami ludzi bądź instytucją skojarzoną z religią – przykładem są chociażby skandale seksualne w Kościele – to można chyba zaryzykować stwierdzenie, że zasadniczym powodem odchodzenia od wiary jest infantylny lub przemocowy obraz Boga. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z sytuacją, w której wyobrażenia o Bogu są na tyle naiwne, niepogłębione i stereotypowe, że warunkują negatywnie jakąkolwiek próbę utożsamienia Go z absolutną podstawą sensu.
Dziadek z długą białą brodą zasiadający na tronie gdzieś w nieokreślonych przestworzach robi wrażenie banału, który nie jest w stanie dać adekwatnej odpowiedzi na wyzwania współczesności. Często więc zostaje w ludzkiej świadomości zredukowany do jakiegoś bezpostaciowego, bliżej nieokreślonego dobra, które gwarantuje, że „coś” jest po „drugiej stronie”, w żaden sposób jednak nie wpływa na kształt doczesnego życia. To rodzaj nadziei na jakąś niesprecyzowaną wieczność, ale bez przełożenia na codzienność.
Infantylny obraz Boga, który niejednokrotnie leży u początków procesu porzucania wiary, a z czasem coraz bardziej się depersonalizuje i odsuwa od realiów życia. Dla niektórych odgrywa rolę jakiegoś absolutnego horyzontu, do którego wszyscy zmierzamy, ale poza ewentualnym dalszym trwaniem nic konkretnego w życie ludzkie nie wnosi. Często więc, ostatecznie, w ogóle znika ze świadomości – „umiera” pogrzebany w prozie codzienności i wyparty przez inne składające się na doczesny dobrostan potrzeby, pragnienia i utylitarne cele. Z kolei w drugim przypadku Bóg wyobrażony jest na sposób przemocowy, jako zagrażający sędzia, który nie tylko pastwi się nad człowiekiem, zsyłając cierpienia i nie chroniąc przed trudami życia, ale również surowo karze za błędy i przewinienia. Ten toksyczny, nieprzewidywalny stróż porządku moralnego musi więc zostać w ludzkiej świadomości zanegowany.
Niewiara w takiego Boga jawi się wręcz jako godna pochwały i rozsądna – jako przejaw „racjonalnego” i dojrzałego myślenia. W gruncie rzeczy przypomina jednak coś na kształt walki z wiatrakami – bohaterskie pokonywanie przeciwnika, którego sami sobie stworzyliśmy. Prawdziwy Bóg pozostaje w tej narracji nieznany. Dla dopełnienia obrazu porzucania wiary w Boga przez współczesnego człowieka można by z pewnością dodać jeszcze i grupę takich osób, które po dogłębnej i racjonalnej analizie rzeczywistości uznały, że do życia i szczęścia Bóg nie jest im potrzebny – że są w stanie zrozumieć świat i działające w nim mechanizmy oraz jego paradoksy bez odwoływania się do wyższej instancji i taka wizja rzeczywistości jak najbardziej im wystarczy. Ta grupa osób jest zdecydowanie mniejsza niż dwie poprzednie, wydaje się jednak, że właśnie na próbie polemiki z nią Kościół dzisiaj jest szczególnie skoncentrowany.
Jest to ważne, ponieważ ważny jest każdy człowiek, a jednocześnie błędne w takim sensie, że zbyt mało uwagi poświęca się dwóm pozostałym grupom. Tymczasem na ich deficyty i potrzeby Kościół ma żywą i konstruktywną odpowiedź. Trzeba ją tylko wydobyć i umiejętnie światu pokazać, odkłamać infantylny i przemocowy obraz Boga w ludzkich sercach.

Aleksander Bańka filozof, politolog, wykładowca na Uniwersytecie Śląskim

2024-04-09 14:22

Ocena: +9 -2

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Jasne wieki średnie?

Interesujący się filozofią Thomas Merton zauważył pewnego razu na wystawie nowojorskiej księgarni książkę Étienne’a Gilsona „Duch filozofii średniowiecznej”. Szybko ją kupił i pobiegł na dworzec kolejowy, by zdążyć na pociąg. Dopiero rozsiadłszy się w przedziale, otworzył stronę redakcyjną i przeczytał „Nihil obstat”. W pierwszym odruchu chciał otworzyć okno i pozwolić książce frunąć niczym wolny ptak – Merton żył wtedy bowiem z dala od Kościoła, a eklezjalną cenzurę uznawał za wyraz obskurantyzmu. Aby jednak nie wypaść na osobę mało zrównoważoną w oczach współpasażerów, powstrzymał się od wyrzucenia dzieła Gilsona. Zaczął przewracać jego karty i z każdą stroną oburzenie ustępowało miejsca fascynacji. Po lekturze całości Merton przylgnął całym sercem do katolicyzmu. Żadna religia i żadne wyznanie nie dawało mu tak wielkiej pewności i intelektualnej jasności, jak nauka Kościoła katolickiego ubrana w filozoficzne formuły rodem ze średniowiecza! Później okazało się, że niczego nieświadomy Gilson znakomicie wypełnił Jezusowe wezwanie: „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody” (por. Mt 28,19).
CZYTAJ DALEJ

Boże Narodzenie - geneza i tradycje

[ TEMATY ]

Boże Narodzenie

fot. Grażyna Kołek/Niedziela

Bazylika Grobu Świętego w Jerozolimie

Bazylika Grobu Świętego w Jerozolimie

W Boże Narodzenie Kościół wspomina prawdę, że jednorodzony i odwieczny Syn Boży stał się człowiekiem i przyjął ograniczoną, śmiertelną ludzką naturę. Narodzenie Chrystusa, dokonane w ogromnym ukryciu, niemal w całkowitej tajemnicy, stało się świętem powszechnym, które przynajmniej na kilka dni przemienia oblicze Ziemi przynosząc pokój, pojednanie, wzajemną życzliwość. W Polsce święto to ma szczególnie charakter rodzinny.

Boże Narodzenie ukazuje jak bardzo Bogu zależy na człowieku: "Tak Bóg umiłował świat, że Syna swojego dał" (J 3,16). Przez Wcielenie spełniła się obietnica, Bóg stał się naprawdę Emmanuelem - "Bogiem z nami", a człowiek dzięki temu stał się prawdziwym dzieckiem Bożym.
CZYTAJ DALEJ

Abp Galbas: czasem Bóg kojarzy nam się z mieszanką księgowej i policjanta

2024-12-25 19:29

[ TEMATY ]

Boże Narodzenie

Abp Adrian Galbas

BP KEP

Czasem Bóg kojarzy nam się z mieszaniną okrutnej księgowej i surowego policjanta; tymczasem On jest całkiem inny: dostępny, bliski, zawsze gotowy na spotkanie - mówił podczas mszy św. w uroczystość Narodzenia Pańskiego metropolita warszawski abp Adrian Galbas.

Mszę św. z okazji uroczystości Narodzenia Pańskiego abp Galbas odprawił w archikatedrze św. Jana Chrzciciela w Warszawie.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję