Aleks jest greckokatolickim księdzem, majorem i kapelanem w armii ukraińskiej. Od wejścia rosyjskich wojsk do wschodnich rejonów Ukrainy jest na froncie. W wojsku służy już 8 długich lat – tyle, ile trwa wojna z Rosją. Nieraz dostaje kilka dni wolnego od służby i wtedy jedzie do Polski, do zaprzyjaźnionych księży katolickich. Głosi kazania, a po nabożeństwie zbiera datki dla ukraińskich żołnierzy.
Spotykam go w małej miejscowości na Podlasiu. Długo rozmawiamy o wojnie w Ukrainie, o cierpieniu, o ludzkiej bezsilności i ruskich zbrodniach; gdyby ich nie widział, nigdy by nie uwierzył, że człowiek może dokonać czegoś tak odrażającego.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Aleksa obowiązuje tajemnica wojskowa, dlatego zmieniamy jego imię i stopień wojskowy. W tej rozmowie nie padną żadne określenia, które mogłyby zidentyfikować jego osobę i miejsca, w których był lub jest. Wiadomo, wojna! Rosyjskich agentów interesuje wszystko, a ukraiński ksiądz – z cerkwi innej niż prawosławna podległa Moskwie – w szczególności.
Reklama
Krzysztof Kurianiuk: Czy Polacy nadal tak chętnie pomagają Ukraińcom jak na początku wojny?
Ks. mjr Aleks: Gdy w lutym napadli na nas Moskale, Ukraińcy zrozumieli, kto jest dla nich prawdziwym bratem, chrześcijaninem, i na czyją pomoc mogą liczyć. Na ukraińsko-polskiej granicy zobaczyliśmy w praktyce, na czym polega prawdziwe chrześcijańskie miłosierdzie, o którym tak dużo duchowni mówią wiernym. Zachowanie Polaków było i jest czymś, co przeszło moje wyobrażenie. Wiadomo, że między naszymi narodami nie zawsze było spokojnie, a stosunki też nie były najcieplejsze. Polacy, zwłaszcza młodzi, nie zważając na to, wyciągnęli pomocną dłoń. To wspaniałe. Bóg wam to, polscy bracia i siostry, wynagrodzi. Gdy Moskale zrzucili pierwsze bomby, widziałem tysiące przerażonych młodych i starszych kobiet z dziećmi, z węzełkami w rękach, które zmierzały do polskiej granicy, a za tą zoną – uśmiechniętych młodych ludzi witających uciekinierów gorącą herbatą, dobrym słowem i nadzieją, że trafili do przyjaciół, że będą mogli zostać tutaj na dłużej. Tego nigdy wam nie zapomnimy. Jak mówi polskie przysłowie: „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”. Do tej pory sporo Ukraińców uważało Ruskich za braci Słowian, z którymi od wieków byliśmy blisko. Ale to była tylko egzystencja. Moskale nigdy nie pogodzili się z tym, że odzyskaliśmy własną państwowość, niepodległość, wolność. To dla nich jak sól w oku, że Ukraińcy rozmawiają po ukraińsku, śpiewają swoje pieśni i hymny, pragną być w Europie, w NATO, podróżują po świecie jak cywilizowani ludzie, są cenionymi pracownikami w wielu krajach. Dla Putina było to nie do zniesienia, dlatego pod pretekstem krzywdzonej ponoć przez Ukraińców ludności rosyjskojęzycznej postanowił rozpętać piekło w Ukrainie. Sam jednak wcześniej tam pójdzie, niż zrobi to u nas.
Reklama
Dlaczego Ukraińcom tak bardzo zależy na tym, aby mieszkający od lat we wschodnich regionach Ukrainy Rosjanie mówili po ukraińsku?
Ponieważ język ukraiński jest językiem urzędowym w Ukrainie – tak jak szwedzki w Szwecji, a litewski w Litwie. Rosjanie w naszym kraju są mniejszością narodową i powinni szanować język i tradycje kraju, w którym przyszło im żyć. Do czasu, gdy Ukrainą rządzili ludzie z ruskiego nadania, nie przestrzegano tych zasad. Od kilku lat, gdy nasza administracja próbuje robić porządek, Ruscy okrzyknęli nas nazistami i faszystami, ale chodzi nie tylko o język. Jest wiele nierozwiązanych problemów z dawnych czasów. Można zadać sobie pytanie: dlaczego nasze wojsko na początku wojny nie do końca było do niej przygotowane? To zaległości z czasów, kiedy Ukraina odzyskała formalnie niepodległość. Wystarczy popatrzeć, kim byli w tamtych czasach rządzący, kogo słuchali, a także przez kogo oraz za co byli opłacani. Nikt nie zbroił armii, nie szkolił żołnierzy, nikt nie sądził, że na wysokich stanowiskach było tylu ruskich agentów i zdrajców. Wielu uciekinierów, którzy przedostali się w pierwszych tygodniach do Polski po wybuchu wojny, to mieszkańcy wschodnich terenów, etniczni Rosjanie z ukraińskimi paszportami. W Polsce, gdzie dostali gościnę, zapomogi i wszelką pomoc humanitarną, żyją sobie jak u Pana Boga za piecem. I szybko uczą się polskiego. Gdy byłem na Podlasiu, rozmawiałem w Biedronce z grupą kobiet po rosyjsku o tym, jak się im tu żyje. To były Rosjanki z Ukrainy. Narzekały, że trzeba pracować, płacić w sklepach i w aptekach, a myślały, że uchodźcy wojenni będą mieli wszystko za darmo. Potem, gdy doszliśmy do kasy, każda z nich pięknie rozmawiała z kasjerką po polsku, więc – jak widać – można w ciągu kilku miesięcy nauczyć się języka. Zresztą w tych grupach uciekinierów jest też pewnie sporo ruskich agentów, którzy – jak te Rosjanki z Biedronki – będą robić wszystko, aby zepsuć relacje Ukraińców z Polakami. Kacapy czują się panami tej części świata i robią wszystko, aby nasz kraj podporządkować, zrobić z nas wasali, którzy będą pracować dla ruskich oligarchów i bez szemrania znosić tę niewolę lub wyjadą do Polski, Niemiec, Kanady czy Włoch i wtedy oni będą mieć nas z głowy. Ukraina to bogaty w surowce kraj, a zatem można go zająć i złupić...
Ukraińskie służby informacyjne podają, że rosyjscy żołnierze nawet w biednych wioskach rabują, co się da.
Moskale to dzicz azjatycka, która nawet nie wie, do czego służy sedes czy bidet; zabierają wszystko, co można podnieść lub włożyć na platformę wojskowego auta, i wywożą w głąb Rosji. Nasi żołnierze u jednego z pochwyconych Moskali znaleźli w plecaku nawet kilka sztuk brudnej damskiej bielizny. Czy ten biedny młody człowiek chciał to wysłać żonie lub matce? Nie wszystko można zrozumieć. Rabunki to jedno, ale morderstwa, gwałty – także na dzieciach – okaleczanie kobiet, bezczeszczenie zwłok – to najgorsze, co żołnierz może zrobić niewinnym starszym lub słabym cywilom. Widziałem wioski na wschodzie kraju zamieszkałe przez Ukraińców, gdzie wymordowano wszystkich mieszkańców. Poćwiartowane ciała leżały na ulicy, na podwórkach lub w spalonych domach. Moskale nie oszczędzili także zwierząt, które albo zarżnęli, albo zastrzelili, jak np. psy, które ujadały. Trudno sobie wyobrazić, jaki w takiej wsi musiał być krzyk i jęk mordowanych ludzi, jaki ryk zarzynanych zwierząt. To obrazy nie do opowiedzenia i nie do wyobrażenia. W jednej z opustoszałych wsi widziałem wbitych na pale ludzi. Tego normalny człowiek nie mógł zrobić.
Reklama
Czy gdy patrzy Ksiądz na takie obrazy ludzkiego okrucieństwa i zwyrodnienia, odczuwa strach? Czy żołnierze się boją?
Na wojnie strach u żołnierza zwiastuje jego niechybną śmierć. Żołnierz nie może się bać, bo natychmiast trafi go jakaś kula lub odłamek granatu czy rakiety. Każdy wie, że z pola bitwy żywy zejdzie tylko żołnierz dobrze wyszkolony, który nie popełni podstawowych błędów, lub ten, który w trudnej sytuacji może liczyć na pomoc kolegów albo który nie ma w sobie lęku, wie, że spokój, opanowanie i precyzja działania dają możliwość przeżycia.
Reklama
Jesienią jechałem autem do moich żołnierzy w okopach. Droga prowadziła przez las. Wydawało mi się, że to bezpieczny odcinek, bo nie było widać śladów wroga. Przede mną, jakieś 200 m, powoli poruszał się samochód osobowy, najprawdopodobniej z uciekinierami. W pewnym momencie usłyszałem huk, zobaczyłem słup ognia i latające wokoło fragmenty auta. Cisza i płonący samochód. Co zrobisz w takiej chwili, patrząc na taką tragedię? Nic. Jesteś bezsilny, nie możesz pomóc, jesteś sparaliżowany; nie możesz krzyczeć, bo nie masz głosu, siły. Nie możesz się ruszyć. Wiesz, że tam byli ludzie, a teraz już ich nie ma, bo z auta została garstka złomu. Wiedziałem, że nie mogę nikomu pomóc, bo nikt nie przeżył. Siedziałem więc i się modliłem, czas mijał, ogień dogasał... Powoli wyszedłem ze swojego auta i podszedłem do miejsca tragedii. Byłem przekonany, że bieżeńcy (uciekinierzy – przyp. red.) wjechali na minę, bo auto było rozerwane na strzępy. Pozbierałem porozrzucane ludzkie fragmenty: palce, dłonie i pozostałe zwęglone kawałki ciał. Pewnie była to rodzina. Pewnie jechali do spokojnego i bezpiecznego świata. Jechali z dziećmi, bo leżały tam dziecięce nadpalone buciki. Nie wiem, skąd wziąłem tyle siły, że wykopałem dołek i pogrzebałem szczątki tych ludzi. Modliłem się i płakałem z bezsilności, że nie mogłem nic zrobić, pomóc, uratować. W trawie – obok zgliszcz – leżał złoty krzyżyk, który jasno błyszczał i który jeszcze godzinę temu był na czyjejś szyi. Może ci bieżeńcy modlili się o bezpieczny wyjazd, bo byli chrześcijanami. Może prosili Boga, żeby mogli szybko wyjechać z ogarniętych wojenną pożogą terenów. Krzyż to nie tylko znak cierpienia, ale także symbol nadziei, że kiedyś będziemy w lepszym świecie. I tak stałem, trzymałem ten krzyżyk w ręku, myślałem o tych, którzy przed chwilą zginęli, wycierałem łzy – i nagle usłyszałem odgłos łamanych patyków, jakby ktoś stał w przydrożnych krzakach. Spojrzałem i zamarłem. Po jednej i po drugiej stronie drogi, za drzewami i krzakami, stali Moskale. Stali i patrzyli. I tak staliśmy w milczeniu przez kilka minut, patrząc na siebie. Przed oczami przemknęło mi całe moje życie i tylko jedna myśl świdrowała w mojej głowie. Teraz po bieżeńcach będę ja. Przeżegnałem się, pokłoniłem nisko Wszechmogącemu i byłem gotowy. Strzał jednak nie padł. Moskale stali, a ja powoli wsiadłem do auta i ruszyłem. Nie pamiętam, jak dojechałem do moich żołnierzy i ile czasu jechałem, ale wiem, że bieżeńcy nie zginęli od wybuchu miny, bo min na tym leśnym trakcie nie było. Zabili ich Moskale, i to pewnie z granatnika. Czy można wytłumaczyć, dlaczego i za co zginęli ci niewinni ludzie? Za to, że byli Ukraińcami? Za to, że chcieli uchronić swoje dzieci od ruskiego piekła?
Bywa Ksiądz z posługą w okopach?
W okopach walczy się i strzela do Moskali lub czeka na rozpoczęcie ataku. Nie ma tam czasu na praktyki religijne, a jeżeli już, to tylko taka cicha modlitwa w sobie. Musimy zabić jak najwięcej Moskali, zniszczyć ich czołgi, wozy opancerzone lub zestrzelić drony. Wtedy przeżyjemy. Wspólnie modlimy się wcześniej lub po walce, dziękując Stwórcy, że jeszcze możemy iść do przodu.
Bóg w swoich przykazaniach mówi: nie zabijaj!
Bóg mówi także ustami proroków w Księdze Kapłańskiej: „Nie będziesz szukał pomsty, nie będziesz żywił urazy do synów twego ludu, ale będziesz miłował bliźniego jak siebie samego” (19, 18 – przyp. red.). Na nic więc Boże przykazania, gdy mózg Moskala jest zaślepiony nienawiścią i pragnieniem mordu. My zabijamy z przymusu. Nie weszliśmy na ruskie ziemie, nie obróciliśmy w ruinę żadnej ruskiej wioski ani miasta. Jeśli nasi żołnierze ich nie zabiją, to Moskale zabiją ich żony, ojców, matki, dzieci i wreszcie – ich samych. To jest wojna obronna i wojna o wszystko. Bronimy swojej ziemi i niepodległości naszego kraju.
Gdy jest Ksiądz na froncie, to uczestniczy także – jak żołnierz – w walkach? Zabił Ksiądz człowieka?
Nam, kapłanom, nie wolno brać broni do ręki. Nieraz żałuję, że jest taki przepis.
Reklama
Tak dużo jest w Księdzu nienawiści do Rosjan?
Nie ma we mnie nienawiści do Rosjan, zwykłych ludzi, bo nienawiść do drugiego człowieka to grzech, ale jest we mnie gniew wobec tych, którzy tę wojnę wywołali, zniszczyli mój kraj, zabili moich braci. Putin – ten herszt Moskali – jest Hitlerem XXI wieku, z czego nie wszyscy zdają sobie sprawę. Hitler chciał wymordować naród żydowski, zniszczyć jego kulturę, religię i wybitnych ludzi. Putin to samo chce zrobić z Ukraińcami, a Ukrainę wymazać na zawsze z mapy świata, jednak ma na to marne szanse. Odbicie Chersonia dało naszym chłopakom wielką siłę i nadzieję, że z pomocą przyjaciół z Europy i Ameryki zwyciężymy. Musimy tylko jakoś przetrwać zimę. To będzie trudny czas nie tylko dla żołnierzy. Cywile, zwłaszcza na wschodzie Ukrainy, nie mają domów, prądu, wody, a niebawem może zabraknąć również żywności. Putin, wzorem swojego idola Stalina, chce zagłodzić Ukraińców, ponieważ nie może ich wszystkich wymordować. Jestem z żołnierzami nie tylko na froncie, ale też często odwiedzam ich bliskich. Ich matkom i żonom mówię, jak żyjemy na wojnie, i proszę o cierpliwość, przekonując, że wojna niebawem się skończy.
Reklama
Czy potrzebny jest w okopach duchowny, skoro nie może walczyć jak zwykły żołnierz?
Bardzo potrzebny. I choć do tej pory zginęło już ponad dwudziestu kapelanów, to nadal odwiedzamy okopy, niesiemy dobre słowo – nadzieję. Żołnierze nie rozróżniają, czy rozmawia z nimi ksiądz prawosławny czy katolicki. Bóg jest przecież jeden. Jesteśmy po to, aby tym chłopcom dawać właśnie nadzieję, że wrócą kiedyś do swoich domów, do żon i matek, że wszystko będzie normalnie – tak jak kiedyś. Jesteśmy po to, aby poza dobrym słowem dawać otuchę i przekonanie, że stoimy po dobrej stronie i to ruskie zło niedługo zwyciężymy. Kapelan na froncie jest nie tylko od spowiadania i modlitwy; często jesteśmy dla tych młodych mężczyzn ojcem, matką i bratem. Żołnierze potrzebują rozmowy, potrzebują się wygadać, a nieraz i wypłakać, gdy się dowiadują, że ktoś z najbliższych zginął lub został zamordowany przez Moskali. Długo rozmawiamy i choć nie mogę zagwarantować tym moim żołnierzom, że przeżyją, że widząc te wszystkie okrucieństwa, a często śmierć najbliższego kompana, nie zwariują – to proszę ich: „Jeszcze trochę, wytrzymajcie jeszcze trochę, bądźcie silni, dzielni. Ruskiego szatana też można pokonać”. Nieraz wystarczy razem pomilczeć, w skupieniu się pomodlić. To uspokaja na chwilę, dwie, i chociaż trauma w środku pozostaje, to biorą karabin i idą, bo przecież innego wyjścia nie ma. Tylko walka.
Kapelan na wojnie jest też od zwykłych spraw; nieraz ugotuje zupę, rozpali ognisko, przy którym posiedzimy, pośpiewamy, pośmiejemy się. Jestem trochę takim psychologiem. Są też chwile bardzo ciężkie, kiedy padają pytania: gdzie jest Bóg? Dlaczego pozwala mordować niewinnych ludzi? Co to za Bóg, który dopuszcza takie okrucieństwa, jak choćby ta ostatnia zbrodnia Moskali, gdy w ramach wymiany jeńców Ruscy z niewoli wypuścili grupę młodych Ukraińców, których wcześniej bestialsko okaleczyli, tak że już nigdy nie będą mogli mieć potomstwa. Jak mężczyzna może pozbawić drugiego mężczyznę Boskiego daru, którym są dzieci i rodzina? Trudno mi to zrozumieć i ciężko o tym rozmawiać. Nie wszyscy z tych chłopaków zanim trafili na front, wierzyli w Boga i chodzili do świątyni. Wiadomo, lata komunizmu zrobiły swoje. Teraz przychodzą do mnie, proszą o chrzest, proszą o nauczenie prostej modlitwy, żegnają się chrześcijańskim znakiem, gdy wsiadają do czołgu. Szukają Boga w okopach, a ja im w tych poszukiwaniach pomagam. To są trudne i długie rozmowy, zwłaszcza z rannymi w szpitalach polowych. Żołnierze pytają mnie, jak mają teraz żyć. Większość jednak – jeśli jest w miarę sprawna fizycznie – wraca na front.
Boże Narodzenie w okresie wojny...
Nowonarodzony Jezus jest symbolem światła, ale w te święta nad Ukrainą będzie ciemno, śnieżnie i mroźnie. Na wojnie nie jest ważne, kto jest katolikiem, a kto prawosławnym. Jeśli będzie taka możliwość, będziemy obchodzić Boże Narodzenie dwa razy; mam nadzieję, że Bóg nam na to pozwoli. Jeśli nie wypatrzy nas „oko” ruskiego drona, może pogrzejemy się przy ognisku, coś zjemy, wypijemy, pośpiewamy, zadzwonimy do najbliższych, a może będziemy strzelać do Moskali. Przykre jest to, że oni też będą świętować pamiątkę narodzenia Chrystusa. Też będą siedzieć w okopach i myśleć o najbliższych, a wielu będzie się zastanawiać, co robi tu, na ukraińskiej ziemi, zamiast być z rodziną przy świątecznym stole. Bóg będzie na nas patrzył, a jest przecież ten sam – i dla Ruskich, i dla Ukraińców. Będzie na nas patrzył i myślał: „Kiedy wy to, chłopcy, skończycie?”.
Kiedy skończy się ta wojna?
Wtedy, gdy Putin straci władzę, a Rosjanie zrozumieją, że ta wojna nic im nie da, bo nigdy nie zdobędą Ukrainy. A zakładając czyjąś zdradę czy brak pomocy z zewnątrz – Ukraińcy, nawet jak zostanie ich niewielu, będą walczyć do końca. Rosja po wojnie się rozpadnie, bo to państwo nie ma prawa do istnienia za to, co nam zrobili i co planują jeszcze zrobić innym krajom. Rosja to biblijny Lewiatan – straszliwy potwór, o którym Izajasz mówi: „Pan ukarze swym mieczem twardym, wielkim i mocnym, Lewiatana, węża płochliwego” (27, 1 – przyp. red.). A dla nas, Ukraińców, nie ma innego wyjścia, musimy zwyciężyć Moskali.
Z ks. mjr. Aleksem rozmawiał Krzysztof Kurianiuk