Czasami tylko martwią się za siebie i innych: „Szkoda, że nie chcemy być świętymi”. To były także ostatnie słowa Jacka Krawczyka zapisane tu na ziemi. Zapisane kilka godzin przed śmiercią. Całą swą cielesnością poznawał od najmłodszych lat „ewangelię cierpienia”. Bez taryfy ulgowej. Traktował to doświadczenie z pokorą, a nawet ze spokojem, jako wielką łaskę. W Dniu Dziecka – 1 czerwca 2021 r. minęła 30. rocznica śmierci Jacka. Mimo pandemii jego postać i niezwykłe życie, choć mało znane w rodzinnych stronach, udało się duszpasterzom przypomnieć w kilku świątyniach. W listopadzie ub. roku z 390. zebrania plenarnego Konferencji Episkopatu Polski bp Jan Wątroba, ordynariusz rzeszowski, przywiózł ważną i radosną wiadomość: „Biskupi zgromadzeni na Jasnej Górze z entuzjazmem poparli przedłożoną prośbę dotycząca formalnego rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego Jacka Krawczyka pochodzącego z Palikówki koło Rzeszowa”. Możemy o tym przeczytać na stronie internetowej diecezji rzeszowskiej.
Reklama
Wędrówkę ziemskimi śladami Jacka Krawczyka wypada więc rozpocząć od Jasnej Góry. Zachowało się jego zdjęcie zrobione przy wejściu na teren klasztoru. Zarówno w czasach liceum, jak i studiów w Lublinie Jacek pełnił funkcję adiutora w Jasnogórskiej Rodzinie Różańcowej. Przynajmniej raz w roku do miejsca, gdzie bije religijne serce rodaków, przybywali na ogólnopolskie rekolekcje przedstawiciele Ruchu Kultury Chrześcijańskiej „Odrodzenie”, również mama Jacka i on sam. W gronie lokalnej wspólnoty skupionej przy klasztorze rzeszowskich bernardynów wyjeżdżali też do jarosławskich niepokalanek na modlitewne spotkania z abp. Ignacym Tokarczukiem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Stałym wyposażeniem biurka, miejsca pracy Jacka, była ikona Czarnej Madonny, a pora Apelu Jasnogórskiego stała się z czasem tradycyjną modlitewną okazją duchowej łączności rodziny, kiedy studia i różne wyjazdy niweczyły bezpośredni kontakt. Jasnogórska Pani stała się też powierniczką próśb i modlitw mamy w ostatnim okresie zmagań lekarzy i Jacka z chorobą nowotworową. Ten nurt maryjny był też zauważalny przez cały okres nauki na KUL, chociaż studenci z Lublina organizowali swoje dni skupienia bliżej – w Wąwolnicy.
Papież Franciszek ukazał nam współczesny wizerunek świętego z sąsiedztwa, takiego, który chodzi tymi samymi co i my drogami. Tak mogło też być w tym przypadku. Może czasem przechodziliśmy obok siebie, zwłaszcza w rzeszowskim okresie lat osiemdziesiątych, w czasie intensywnej nauki szkolnej Jacka, w ósmej klasie szkoły podstawowej, a później w II Liceum Ogólnokształcącym, wprawdzie z radzieckimi patronami, bohaterami Młodej Gwardii, ale w owym czasie schyłkowego socjalizmu już niegroźnymi, a dla Jacka jak gdyby z innej bajki. On już wtedy odkrywał niezaspokojone potrzeby ubogich i seniorów z domu rencisty, którzy potrzebowali nie tylko wsparcia materialnego, ale też duchowego, a czasem gestów wierności tradycji wyniesionej z domu, radości świąt religijnych, Wigilii. To z tego powodu rodzinna wieczerza wigilijna rozpoczynała się nieco później, kiedy pociąg z Rzeszowa dotarł już do Palikówki. Ile w tym zachowaniu było przekazu rodziców, a ile dziadków? Babcia niewątpliwie miała swoje życiowe mądrości przydatne w różnych okolicznościach. Przed wyjściem z domu przypominała o znaku krzyża słowami: „Bez Boga, ani do proga”. Dziadek przekazywał przede wszystkim zamiłowania muzyczne, a w genach pewnie również wysoki wzrost.