Pan Wojtek pisze:
Nie opuszcza mnie poczucie pustki i beznadziejności. Jestem dość młody, można powiedzieć – u progu dorosłego życia. Mam narzeczoną i czynimy wspólne plany. Nie mieszkamy w jednej miejscowości, pierwszym problemem jest więc to, gdzie się osiedlimy. Ja raczej jestem za tym, żebyśmy zamieszkali u mnie, bo tu mam pracę. Tym bardziej że moja dziewczyna właśnie ostatnio straciła pracę i jest bezrobotna. Ale najgorzej jest z mieszkaniem. U rodziców jest ciasno, a na własne po prostu nie mamy pieniędzy. Zgromadziliśmy co prawda trochę oszczędności, które wystarczą na jakiś skromny domek, ale skąd wziąć więcej, no i na płacenie rat w razie gdybyśmy musieli zaciągnąć kredyt, w sytuacji, kiedy o pracę – wbrew pozorom – wcale nie jest tak łatwo. Dorobić też nie mam kiedy, bo moja obecna praca jest na trzy zmiany i muszę być ciągle do dyspozycji.
Sprawa jest więc naprawdę beznadziejna. Właściwie nawet nie wiem, po co do Was o tym piszę, bo przecież nie zapewnicie mi domu.
Jak widać, nasza przyszłość nie wygląda różowo, wierzę jednak w Opatrzność Bożą, i jeśli Pan Bóg dał mi poznać tę drugą osobę i obdarzył nas wzajemną miłością, to i dalej pewnie pokieruje naszymi losami.
Reklama
Pan Wojciech trochę już sam sobie odpowiedział na zadane pytania. Wiadomo jednak, że Pan Bóg najchętniej pomaga tym, którzy pomagają sobie samym, co oznacza, że wspiera nas, lecz nie może załatwiać naszych spraw za nas.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Znam kilka młodych małżeństw, radzą sobie zupełnie inaczej, niż było to jeszcze do niedawna. Nasi rodzice (pewnie i dziadkowie) często pobierali się w momencie, gdy już mieli dość twardy grunt pod nogami, tzn. posiadali miejsce do zamieszkania i stałe źródło dochodów. Panny szykowały więc sobie „wyprawę”, czyli wyposażenie nowego domu. Teraz młodzi pobierają się czasem wtedy, kiedy nie mają jeszcze niczego. Rodzice dają im pokój we wspólnym mieszkaniu czy domu – i tak zaczyna się egzystencja nowej rodziny. Albo pakują swój „majątek” do walizki i wyruszają w świat!
Nie chcę tu krytykować czy wychwalać któregokolwiek ze sposobów, bo to po prostu znak czasu. Nawet jeśli mało się ma na początku, to też można się dorobić własnych przysłowiowych czterech ścian. Różnica tkwi w tym, że dziś życie jest bardziej niepewne, trudniej coś przewidzieć, wszystko wydaje się nietrwałe.
Czasami warto posłuchać starszych, jak oni sobie radzili, od czego zaczynali, na jakie etapy dzielili swoje życie i zamiary. Teraz modny jest pęd, wszystko chcielibyśmy mieć już, natychmiast. Denerwujemy się, że potrzeba tak wiele czasu i cierpliwości, by coś osiągnąć. Żeby jednak chleb był dobry, ciasto musi najpierw rosnąć przez określony czas. Potem trzeba je dokładnie wyrabiać i spokojnie wypiekać. Gdy któryś z tych etapów zechcemy przyspieszyć, to pewnie po prostu zrobi się zakalec...