W tych dniach minie 30 lat od czasu, gdy po raz pierwszy stanąłem za ołtarzem. Nawet nie będę strzelał, ile przez te 30 lat odprawiłem Eucharystii... Napiszę tylko, że nieustannie się staram utrzymać w sobie ten pierwszy lęk, to drżenie, zadziwienie, duchową radość i poruszającą głębię jestestwa trwogę, która się budzi, gdy człowiek uświadamia sobie, że dotyka nie tylko rzeczywistości niepojętej, ale i najświętszej ze świętych.
Dopiero niedawno doszło do mnie, że Eucharystia – ofiara miłości – jest nade wszystko jednym wielkim wołaniem, a właściwie łkaniem o jedność. O jedność Kościoła i o jedność ludzkości.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wydaje się, że dziś właśnie ten brak jedności i zagrożenie podziałami wiszą nad nami niczym najczarniejsze chmury. Do wyostrzenia tych podziałów przyczyniła się pandemia, choć zdaje się, że zwalamy na nią już wszystko. Z trwogą myślę o tym, co dzieje się w Kościele w Niemczech. Niepokojem napawają mnie głosy, że szykuje się „powtórka z Lutra”, tym bardziej gdy czytam komentarze próbujące dowodzić, że w tamtej wielkiej schizmie „palce maczała średniowieczna dżuma”. Na świecie również niewesoło z rysującym się potencjalnym konfliktem USA z Chinami w walce o światowe przywództwo. Napięcia między bogatą Północą a biednym Południem, które w czasie pandemii zeszły na drugi plan, pewnie wkrótce nabiorą nowych, groźnych „rumieńców”. Teraz jeszcze trudna sytuacja w Ziemi Świętej i groźba intensyfikacji wojny w jednym z najbardziej zapalnych zakątków świata.
Owszem, są tacy, którzy widzą, co się święci, pracują, żeby to jakoś połatać. Mam jednak wrażenie, że próbują ze starego sukna szyć nowe ubrania, a tego się nie robi. Świat po prostu musi się zmienić. Pytanie: w którym to pójdzie kierunku? Jeśli jednak ludzcy architekci nowego ładu wykluczą z planu Boga, to nic z tego nie będzie.