Reklama

Na Jasnej Górze czuję się jak w domu

– Jasna Góra to mój dom, nie umiem nawet powiedzieć, ile razy tu przyjeżdżałem, by się pomodlić – z pewnością ponad sto – wspomina Bronisław Wilk, 92-letni mieszkaniec Bielawy, uczestnik pielgrzymki kombatantów do Częstochowy

Niedziela świdnicka 42/2019, str. II

Krystyna Smerd

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Pan Bronisław staje u bram Jasnej Góry i patrzy z zachwytem i czułością na wszystko, co go otacza. Dawny żołnierz Armii Krajowej, awansowany do stopnia porucznika, ma za sobą ciężkie przeżycia z Niemieckiego Nazistowskiego Obozu Koncentracyjnego w Mauthausen, w którym przeżył ostatnie pięć miesięcy II wojny światowej. – Jestem stąd, urodziłem się w Blachowni – wyjaśnia. – Moi rodzice, Piotr i Anna, mieli do wybuchu wojny w tej miejscowości spore gospodarstwo nieopodal lasu. Pamiętam, że jak byłem malutki, mamusia bardzo lubiła jeździć na niedzielne Msze św. właśnie na Jasną Górę i zawsze mnie ze sobą zabierała. Lubiłem te wyjazdy, mama często sama powoziła naszymi końmi. Na Jasnej Górze wścibiałem nos, gdzie się dało i nie ma tu miejsca, gdzie bym się mógł tu zgubić. Dzięki temu, że braliśmy nasze konie, mogliśmy też szybciej powrócić do domu.

We wspomnieniach pana Bronisława nie brak licznych doświadczeń, ale te, kiedy modlił się z mamą do jasnogórskiej Pani, są dla niego najsłodsze. Dlatego póki kondycja mu pozwala, nie opuszcza okazji, by przyjechać do Częstochowy z Dolnego Śląska, gdzie mieszka teraz – choć raz w roku, i znów złożyć swoje troski u stóp Matki Bożej.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

– Gdy wybuchła wojna, miałem prawie 12 lat. Dobrze pamiętam 1 września 1939 r. Ojciec obudził nas o godz. 4, przybiegł do domu z lasu, gdzie dokąd jako gajowy udał się przed świtem. Ubraliśmy się szybko i zabraliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i jedzenie, i już z tatą jechaliśmy wozem w stronę Warszawy lasami. W lesie natknęliśmy się na nasze wojsko, gdzie ojcu powiedziano – nie uciekajcie, to nic nie da, bo i tak wkrótce Niemcy zaleją całą Polskę, tak ich dużo, dlatego zawróciliśmy do domu.

Reklama

Widziałem samoloty niemieckie, które nadlatywały w stronę naszego lasu i robiły duże koło z wielkim wyciem i zawracałyby, by rzucać pociski na drogi, gdzie byli ludzie. Potem nastały ciężkie czasy okupacji. W 1942 r. wstąpiłem do Armii Krajowej, która już się zawiązywała w naszej okolicy. Byłem zwiadowcą. Czy pamiętam swojego dowódcę? Oczywiście, że tak, jakbym mógł go zapomnieć, to był wspaniały człowiek, nazywał się Józef Janik – mówi wzruszonym głosem dawny jego podkomendny. Ostatnie spotkanie z nim miało miejsce pod koniec 1944 r. Byłem w jego oddziale i szliśmy lasem. Przechodziliśmy bardzo blisko naszego domu. Zapytałem mojego dowódcy, czy mogę odwiedzić moich rodziców. Powiedział, że tak. Oddałem mu na ten czas pistolet i powiedziałem, że wkrótce wrócę. Jak wszedłem do naszego domu, w kuchni spotkałem siostrę, gdy akurat szykowała placki ziemniaczane, usiadłem przy stole, byłem szczęśliwy, bo byłem też bardzo głodny. Nagle do i naszego domu weszli żandarmi. – Byli to Ukraińcy z oddziałów własowców. Ich dowódca, jak dobrze pamiętam, był Ślązakiem – mówił po polsku. No i aresztowali mnie natychmiast i zabrali na posterunek gestapo w Blachowni. Jeden z tych gestapowców zawlókł mnie do pomieszczenia, gdzie straszliwie bito jednego Polaka. Związali mu ręce i nogi bili do nieprzytomności po całym ciele, a ja musiałem na to patrzeć. Krzyczał w bólu i wtedy usłyszałem, że jest księdzem, ale nie wiem, jak się nazywał. Ten gestapowiec, który znał polski, straszył mnie, że za chwilę zrobią ze mną to samo. Ksiądz nie mógł już wstać. Po biciu upadł na podłogę i już się nie podniósł. Nikogo nie wydał.

Potem zabrali się za mnie, ale mnie nie billi tak mocno, jak tego księdza. Dostałem parę razy w twarz, a jeden z gestapowców zamachnął się nawet, by mnie kopać, ale ten drugi mu nie pozwolił. Wyprowadzili mnie na zewnątrz i wepchnęli do samochodu. Księdza rzucili na podłogę w ciężarówce. Zawieźli nas na posterunek gestapo do Lublińca, tu się nasze losy rozdzieliły. Trafiłem do obozu w Mysłowicach. Siedziałem tam wśród skazanych na śmierć. To miejsce, to była wielka hala w środku otoczona drutem, otoczona Niemcami z wycelowanymi cały czas w naszą stronę karabinami. Ręce trzymaliśmy skrzyżowane na nogach. Mnie jednak nie zabrali wtedy na rozstrzelanie, choć byłem tego pewien.

Wzięli pod uwagę chyba to, że nadaję się jeszcze do pracy, dlatego dołączyli mnie do transportu grupy więźniów, w którym trafiliśmy do obozu koncentracyjnego Mauthausen. Byłem w tym niemieckim obozie zagłady od 1 stycznia 1945 r. aż do w jego wyzwolenia przez aliantów, co nastąpiło 5 maja 1945 r. Mój obozowy numer to 122 527. Ten obóz był straszliwym miejscem, nie chcę tego wspominać, bo ta pamięć jest bardzo bolesna. Powiem tylko, że działało w nim przez cały czas krematorium, a przed nim leżały stosy ciał.

Reklama

Zdegenerowani niemieccy oprawcy zarządzali dziesiątkowania więźniów obozu do ostatnich dni swojego panowania. My więźniowie wiedzieliśmy, że wojna się kończy, ale jeszcze wielu z nas, mimo że było już blisko, czasu wolności nie doczekało. Mogłem zostać na zachodzie Europy, ale wróciłem do kraju. Z tragicznych wojennych wydarzeń, jeszcze sprzed aresztowania, dobrze zapamiętałem też ten dzień, kiedy Niemcy aresztowali pewnego dnia we wsi Borowe gospodarza Antoniego Janika – ojca mojego dowódcy, który pojechał w pole z ziarnem i stamtąd zabrali go na posterunek gestapo. Nie wyszedł już na wolność. Wywieźli go do obozu Gross-Rosen, gdzie zginął w kamieniołomach.

Po wojnie pojechałem do Rogoźnicy, gdzie mieści się dawny Niemiecki Nazistowski Obóz Koncentracyjny i Zagłady Gross-Rosen, by oddać mu hołd i pomodlić się za jego duszę, bo go znałem. Mój dzielny dowódca z AK Józef Janiak też wojny nie przeżył. Zginął w walce. Po wojnie przez 23 lata byłem prezesem koła Związku Kombatantów i Osób Represjonowanych w Bielawie, które przyszło mi zamknąć, bo już nie miało członków poza mną. Jest nas, pamiętających ten straszliwy czas II wojny światowej, już tak niewielu.

Modlę się zawsze za moich dawnych kolegów i dowódcę ich serdecznie wspominam, gdy jestem przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, dlatego lubię tak tam jeździć i zawsze, kiedy odmawiam Różaniec w domu – mówi na koniec wspomnień dawny żołnierz Armii Krajowej z okolic Blachowni. Dodaje, że tego okrucieństwa, jakiego doświadczył nasz polski naród, nie można Niemcom nigdy zapomnieć.

2019-10-16 12:31

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Wierzysz, ale w środku masz pytania. Ten odcinek zmieni Cię na zawsze

2025-12-12 09:08

[ TEMATY ]

rozważania

ks. Marek Studenski

Diecezja Bielsko-Żywiecka

Czy wiesz kto wynalazł lampki na choinkę? Kiedyś takie lampki to był luksus. Dzisiaj luksusem jest „światło w sercu” – sens, spokój, przejrzystość. To nie jest film o „ładnej pobożności”. To jest odcinek o odwadze. Jeśli czujesz, że migające lampki nie wystarczą, jeśli męczy Cię udawanie, jeśli masz wątpliwości, których nikt nie rozumie – ten odcinek jest dla Ciebie.

Dzisiaj spotykamy Jana Chrzciciela – proroka Adwentu, człowieka radykalnie wolnego, który nie dał się systemowi „kupić” ani zaszantażować. Jego prostota jest nieprzyjemna jak wielbłądzia skóra na gołym ciele, ale dzięki niej może mówić prawdę bez kompromisów.
CZYTAJ DALEJ

Papież modli się do Maryi o pomoc dla Następcy Piotra

2025-12-13 17:04

[ TEMATY ]

Papież Leon XIV

Vatican Media

W homilii podczas Mszy św. sprawowanej w we wspomnienie Najświętszej Marii Panny z Guadalupe 12 grudnia Papież Leon XIV w homilii przedstawił Matce Bożej modlitewne błagania, także za siebie, jako Następcę Piotra. Modlił się m.in. słowami Jana Pawła II.

„Matko ‘Boga prawdziwego, dla którego się żyje’, przyjdź z pomocą Następcy Piotra, aby był umocnieniem w jedynej drodze, prowadzącej do błogosławionego Owocu Twojego łona tych wszystkich, którzy zostali mi powierzeni” – wzywał Leon XIV pomocy Maryi podczas Mszy św. sprawowanej 12 grudnia w Bazylice św. Piotra.
CZYTAJ DALEJ

Narastają ataki na obrońców życia przed placówką aborcyjną AboTak w Warszawie

2025-12-13 20:16

[ TEMATY ]

aborcja

Fundacja Życie i Rodzina

O sprawie poinformowała Fundacja Życie i Rodzina. – Aborcyjny Dream Team szczuł i szczuł, aż w końcu są efekty.

W ostatnim czasie doszło do serii ataków na działaczy pro-life, którzy protestują przeciwko działalności tzw. przychodni aborcyjnej na ul. Wiejskiej – wskazuje w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” Krzysztof Kasprzak z Fundacji Życie i Rodzina. Jak relacjonuje, podczas jednego z ataków kobieta podeszła z wiaderkiem i wylała bliżej niezidentyfikowaną lepką ciecz na wolontariuszy. – Została zatrzymana przez policję, ale… bardzo szybko zwolniona! Natomiast mężczyzna, który był z tą kobietą, pobił pikietujące dziewczyny – wybrał moment ataku, kiedy były same, bez chłopaków w pobliżu. Jedną popchnął, drugą uderzył w twarz i rozbił jej wargę. Inny mężczyzna wparował w zgromadzenie, przewrócił stolik i niszczył sprzęt – wylicza Krzysztof Kasprzak. – Mamy do czynienia z bezprawiem w AboTaku i bezprawiem na ulicy – ocenia.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję