MONIKA SZCZEPAŃCZYK: – Jakie wydarzenie, sytuacje czy dzieło Caritas wspomina Ksiądz z największym sentymentem z czasów piastowania urzędu dyrektora Caritas?
KS. KRZYSZTOF KISIELEWICZ: – Zaraz po objęciu stanowiska dyrektora Caritas zorientowałem się, że sam niewiele zdziałam i zacząłem prosić Boga, żeby posłał mi ludzi do pomocy w dziele, do którego mnie powołał przez bp. Antoniego Dydycza. I tak się stało. Jestem wdzięczny tym wszystkim, z którymi dane mi było współpracować. To ludzie wielkiego serca i poświęcenia dla potrzebujących. Wspomnę tylko niektórych. Byli to: śp. s. Barbara Konobrocka, cichy sekretarz, Agnieszka Bolewska-Iwaniuk i Wojciech Iwaniuk, małżeństwo, z którym tworzyliśmy biuro i projekty, Bożena Świątek zaangażowana całym sercem na rzecz osób niepełnosprawnych, księża w Domu Miłosierdzia ks. Grzegorz Bałuczyński, ks. Zbigniew Średziński, ks. Piotr Arbaszewski i ks. Rafał Romańczuk, Maria Mysiurska, księża proboszczowie i parafialne oddziały, wolontariusze kolonijni, opiekunowie i uczniowie ze szkolnych kół i wielu innych darczyńców i współpracowników. Caritas to wspólne dzieło wielu ludzi dobrych serc, dlatego wspominam ich z największym sentymentem i wdzięcznością.
– Jakie działania były prowadzone w ramach niesienia pomocy osobom niepełnosprawnym?
Reklama
– Od początku pracy kapłańskiej Pan Bóg stawiał na mojej drodze osoby niepełnosprawne. Starałem się je zrozumieć i pomagać tak, jak potrafiłem i mogłem. Najpierw indywidualnie, potem pojawiła się możliwość szerszej pomocy instytucjonalnej i tak powstały Warsztaty Terapii Zajęciowej w Sokołowie Podlaskim i Bielsku Podlaskim, DOWON (Diecezjalny Ośrodek Wsparcia Osób Niepełnosprawnych), rozwijała się wypożyczalnia sprzętu medycznego, realizowaliśmy liczne projekty związane z pomocą i promocją osób niepełnosprawnych i wolontariatu.
– Jak Ksiądz wspomina początki powstawania placówek WTZ w diecezji? Jakie były potrzeby i oczekiwania wobec nich?
– Początki jak zawsze są trudne, ale potrzeby i pomoc wielu zaangażowanych ludzi motywowała do działania. Trzeba było odnaleźć osoby niepełnosprawne, które prawie nie wychodziły z domów. Dzięki temu poznałem ich i ich rodziny osobiście. Wielu z nich po kilkuletnim pobycie na warsztatach podjęło pracę zawodową i to uważam za największą radość. Trzeba tak pomagać niepełnosprawnym, aby potrafili sami wydobyć to, co mają najlepsze. Dzięki temu odzyskują wartość siebie i mogą się realizować. Dziękuję także Bogu za osoby niepełnosprawne na mojej drodze życia, bo uczyły mnie wiary. Wielu z nich ma duchowość tak prostą, pokorną i pełną miłości do Boga i ludzi, że mogliby obdarować nią każdego. Trzeba tylko bez lęku być z nimi, a na pewno człowiek wewnętrznie zmieni się na lepsze.
Pomóż w rozwoju naszego portalu