Partie polityczne mają swoje wielkie wady, potrafią irytować pychą, przekonaniem, że wszystko, czym zarządzają, jest ich własnością. Nic dziwnego, że co jakiś czas pojawiają się w przestrzeni publicznej nowy lider i nowa organizacja, którzy rzucają wyzwanie zastałemu światu. Ma to pewną wartość ożywczą, odświeżającą, dowodzi autentyzmu polskiej demokracji, która jednak nie jest zabetonowana. Ale trudno nie dostrzec, że na tym zwykle kończy się dorobek nowych graczy, że po pierwszym etapie pospolitego ruszenia mają dwa wyjścia: albo przekształcenie w normalną partię, albo upadek.
Na naszych oczach ten ostatni los spotyka Ruch Kukiz’15, rozpadający się na frakcje w bardzo brzydkim stylu. Uderza w rozgrywającej się tam awanturze nagromadzenie najgorszego możliwego partyjniactwa, wulgarnego języka, intryg. Widzowie mogą się tylko domyślać, o co naprawdę chodzi, bo na pewno nie o różnice ideowe. Prawdziwe przyczyny walki, a więc pieniądze, wpływy, stanowiska i miejsca na listach wyborczych, ukryte są dobrze przed oczami ciekawskich.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Lider, który w każdej publicznej wypowiedzi wyrzeka na wodzowskie podobno partie, zachowuje się jak właściciel prywatnej spółki, a nie polityk szukający kompromisu z niedawnymi lub jeszcze obecnymi towarzyszami.
Reklama
Znajomo to wszystko wygląda? Nic dziwnego, dokładnie tak samo rozpadały się inne formacje sprzeciwu wobec tradycyjnej polityki: ugrupowanie Andrzeja Leppera, wulgarnie antykatolicki Ruch Palikota.
Nie chciałbym, by ktoś zrozumiał moje słowa jako próbę zniechęcenia do angażowania się w nowe formy działania na scenie publicznej. Chcę tylko podkreślić, że uczestnictwo w życiu publicznym przypomina sterowanie ogromnym tankowcem. Każdy detal, każdy ruch ma znaczenie, każdy błąd może kosztować katastrofę. A jednocześnie wykonanie najprostszego manewru wymaga czasu i pełnego zgrania załogi i sprzętu. Jeśli ktoś próbuje na takim molochu być po prostu wesołą kompanią, bez hierarchii, reguł, dyscypliny, wspólnego celu, szybko ponosi klęskę. I nie tylko on, każdy taki zryw polityczny wciąga wielu ludzi w działania, które nie przynoszą żadnego efektu, nie wywierają żadnego wpływu na rzeczywistość. Co najwyżej kilka nowych nazwisk się przy okazji wypromuje.
Nie da się osiągać celów publicznych bez zdyscyplinowanej struktury, która działa w jednym kierunku, w jednym czasie.
Czym byłby nasz Kościół bez dyscypliny i uznania autorytetu biskupów? Jakie efekty przynoszą edukacyjne eksperymenty, gdzie niszczy się relację mistrz-uczeń na rzecz koleżeństwa nauczających i uczonych? Czym staje się państwo, które rezygnuje z obrony zasad, np. w postaci kontroli nad granicami? To są sprawy dość banalne, jedno, co zaskakuje, to jak łatwo dzisiaj w poważnych sprawach robić ludziom, potocznie mówiąc, wodę z mózgu.
Jak się przed tym bronić? Pamiętać, że w życiu publicznym raczej nie ma dróg na skróty.
Michał Karnowski
Publicysta tygodnika „Sieci”, oraz portalu internetowego wPolityce.pl