Możliwe, że porywczy charakter odziedziczyli po ojcu. Nie można jednak wykluczyć, że to płomień patriotyzmu płonący w ich sercach sprawił, że nie potrafili długo usiedzieć spokojnie. Może dlatego Jezus nazwał ich Synami Gromu. Bibliści podejrzewają nawet, że Jakub i Jan, zanim zaciągnęli się do grupy uczniów Nauczyciela z Nazaretu, należeli do radykalnego nurtu zelotów, którzy chcieli za wszelką cenę wywalczyć niepodległość i uwolnić się od rzymskiego jarzma.
To właśnie oni zapragnęli władzy: „«Nauczycielu, chcemy, żebyś nam uczynił to, o co Cię poprosimy. (...) Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twej stronie” (Mk 10, 35. 37). Szykowali się na ministrów w rządzie, który powstanie po upadku obecnej koalicji herodiańsko-rzymskiej. I nie należy się dziwić takim marzeniom. Spodziewali się przewrotu i nastania wolnego królestwa Izraela. W końcu ich Mistrz wykazywał dowody swej władzy. Powołał ich tuż po cudownym połowie ryb. Rozkazał wichrowi, aby się uciszył, gdy rozszalała burza niszczyła uderzeniami fal ich łódkę niczym łupinę kołyszącą się na jeziorze. Brali do ręki chleb, który cudownie rozmnażał się na ich oczach. Widzieli, jak z opętanych z krzykiem wychodziły złe duchy. Oniemieli ze zdumienia, gdy w ich obecności do życia wróciła zmarła córka Jaira. A przecież Jezus tylko im i Piotrowi pozwolił oglądać tę scenę. Ba, tylko tej trójce uczniów Mistrz zaufał na tyle, że zabrał ich na Tabor, by byli świadkami narady z Mojżeszem i Eliaszem. Czyż więc nie byli godni zaszczytnych urzędów?
Biedni Jakub i Jan! Nie zdawali sobie sprawy, że być ministrem – czyli sługą – w Jezusowym królestwie to przepasać się prześcieradłem i umywać innym nogi.
Pomóż w rozwoju naszego portalu