„... i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego. Amen”. Karol dokończył poranną modlitwę, wstał z klęczek, podszedł na skraj wzgórza, na którym stała jego chałupa, i spojrzał w dół w kierunku wioski. Jakiż malowniczy krajobraz...
Ostatnie przygotowania do spotkania mieszkańców gminy z posłem partii rządzącej Janem Strzempkiem miały się ku końcowi. Ponieważ liczono się z dużą frekwencją, postanowiono podjąć gościa w strażackiej remizie, gdzie była obszerna sala. Strzempek przybył punktualnie. Spotkanie przez dłuższy czas przebiegało w spokojnej atmosferze. Rytualne wyliczanie zasług rządu, a potem odkrywanie planów dotyczących regionu było przyjmowane przez słuchających oklaskami i odgłosami aprobaty. Kiedy jednak doszło do zadawania pytań, jakiś mężczyzna wstał, wyrwał mikrofon z ręki Antoniego Wnęczaka, największego hodowcy trzody chlewnej w gminie, który chciał zadać pierwsze pytanie, i zaczął krzyczeć w stronę posła: – Po co pan tu przyjechał?! Siać propagandę? Mamy dość słuchania informacji o waszych domniemanych sukcesach!
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Nagle ponad głowami zebranych zawisł transparent z jakimiś liczbami, które miały udowadniać złodziejską naturę rządzących, a tak naprawdę były tylko chamską manipulacją, mającą na celu szkalowanie rządu.
Reklama
P. o. wójt Władek Poręba, siedzący za stołem prezydialnym obok posła, próbował uspokoić sytuację. Na próżno. Atmosfera stawała się coraz gorętsza.
– Bijecie im brawo? Tej dyktaturze? Zamykacie usta opozycji? Draństwo! Czego się boicie? Prawdy?! – darł się wniebogłosy z kąta sali jakiś wysoki szpakowaty osobnik, którego nikt w gminie nie znał.
Parlamentarzysta, pomimo wrzasków, z opanowaniem i godnością tłumaczył zamierzenia rządu.
– Chciałbym się dowiedzieć czegoś konkretnego w sprawie pomoru świń – ponownie próbował zadać pytanie Antoni Wnęczak. – Bo boję się, że będzie za późno... Nie chcę w trakcie pożaru drewnianej chałupy kopać studni!
– Doceniam pański dowcip... – komplementował pytającego Jan Strzempek, ale nie dokończył odpowiedzi.
– Niech pan nie pyta – znowu dał się słyszeć nieprzyjemny głos szpakowatego prowokatora – bo i tak odpowie kłamstwem!
Tego było już za wiele. Pozostali słuchający, najpierw pojedynczo, a potem jeden przez drugiego, zaczęli bronić przedstawiciela rządu. Koniec końców wyprowadzono na ulicę awanturującą się grupę, która salwowała się ucieczką samochodem.
Reklama
W tym czasie Ewa z dzieckiem w wózku spacerowała po obrzeżach wioski w towarzystwie Alusi i innych dzieciaków. Przy wylotowej szosie zauważyła samochód osobowy, do którego podszedł Wiesiek Baron. W ręku miał małą aktówkę. Drzwi się otworzyły i mężczyzna został zaproszony do środka. Po chwili Wiesiek wysiadł i na pożegnanie zamachał ręką, w której nie było już aktówki.
Karol, który uczestniczył w spotkaniu z posłem, wracał zgnębiony do swojej chałupy pod lasem. Po drodze spotkał się z Ewą i dzieciakami. Kiedy dotarł do domu, było już ciemno.
Pan Niedziela niechętnie przerwał czytanie powieści i zgasił światło.