Połowy jeszcze wprawdzie nie przebyliśmy, ale spora część Wielkiego Postu jest już za nami. Jakiś czas temu pisałam Wam o tym, jak szybko padają bastiony postanowień noworocznych. Niestety, często mam wrażenie (i żeby była jasność, mówię przede wszystkim o samej sobie), że z Wielkim Postem jest podobnie. W Środę Popielcową kościoły pękają w szwach. W pierwszy piątek Wielkiego Postu na Drodze Krzyżowej są tłumy. A potem robi się jakoś luźniej w ławkach, jakby ciszej w kościele, na „Gorzkich żalach” garstka najwytrwalszych... Szum znów pojawia się kilka tygodni później, w Wielkim Tygodniu, gdy kapłani mierzą się z największym wyzwaniem każdego roku liturgicznego, czyli spowiedzią wielkanocną.
Jeszcze w karnawale zastanawiałam się, dlaczego mnie samej jakoś czasem nie idzie pamiętanie o Wielkim Poście przez całe 40 dni. Dlaczego entuzjazm tak szybko opada, a fioletowy kolor gdzieś niknie w barwach codzienności?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
I wiecie, do czego doszłam? Że w Wielkim Poście często za bardzo szukałam siebie, a za mało Jego. Wzruszamy się na Drodze Krzyżowej, pościmy w piątki, a niektórzy i w środy, nie jemy słodyczy albo w ogóle spożywamy tylko warzywa i owoce, ale zdarza się, że w tych dobrych i szlachetnych praktykach ciała i ducha gubimy gdzieś samego Boga.
Reklama
W tegorocznym Wielkim Poście postanowiłam więc nie robić nic. Absolutnie nic. Niemal słyszę szmer oburzenia, toteż śpieszę z wyjaśnieniami. Kiedyś podczas wieczoru uwielbienia zespół śpiewał piosenkę, której słowa brzmiały tak:
„Nic nie musisz mówić, nic. Odpocznij we Mnie,/ czuj się bezpiecznie./ Pozwól kochać się,/ Miłość pragnie ciebie”.
W tym Wielkim Poście zapragnęłam więc gorąco zapragnąć Miłości, jak Ona pragnie mnie. Chcę być przy Nim, słuchać Go, widzieć i pamiętać o Nim w jak największej liczbie sekund tego Wielkiego Postu. Oddychać Nim i nie mówić zupełnie nic. Chcę być tylko z Chrystusem, dla Chrystusa i trwać w Nim przez te kolejne dni, a potem podążyć na Golgotę i dalej – ku radości Zmartwychwstania. Sama nie robić i nie mówić nic.
Maria Paszyńska, pisarka, prawniczka, orientalistka, varsavianistka amator, prywatnie zakochana żona i chyba nie najgorsza matka dwójki dzieci