Pan Bóg pisze prosto po krzywych liniach naszego życia. A życie Bernarda Briena było bardzo „krzywe”. Urodził się 14 września 1947 r. w Questembert w Bretanii, był drugim z dziewięciorga dzieci rodziny Brien. Gdy miał 21 lat – zbyt wcześnie, jak twierdzi – ożenił się i miał dwójkę dzieci. Wydawało się, że jego życie jest jednym wielkim sukcesem – piął się w górę po drabinie zawodowej, by w końcu zostać dyrektorem sprzedaży w wielkiej firmie mleczarskiej. Stał się bogaty, jeździł drogimi samochodami, miał wielu przyjaciół, prowadził na pozór szczęśliwe i wesołe życie. Ale w tym „beztroskim” życiu zaczęły pojawiać się problemy – najpierw rozstanie z żoną, a później, w 1990 r., śmierć 27-letniego brata. Bernard wyznał kiedyś, że śmierć brata uzmysłowiła mu absurd egzystencji i powierzchowność tego wszystkiego, co do tej pory zbudował, o czym świadczyły niepowodzenie jego małżeństwa oraz sukces społeczny, który nie uczynił go szczęśliwym.
Reklama
W następnych latach spotkał swoją miłość z młodzieńczych lat, wdowę, z którą w 1999 r. zawarł ślub cywilny. Nie zdawał sobie wtedy sprawy, że kobieta ta cierpiała na chorobę psychiczną, która z czasem doprowadziła do rozpadu ich związku. Miała zaburzenia urojeniowe i była obsesyjnie zazdrosna, dlatego od czasu do czasu musiała leczyć się w szpitalach psychiatrycznych. Pewnego dnia w 2004 r., gdy Bernard wrócił z podróży do Włoch, zorientował się, że kobieta wyjechała i wywiozła wszystko z ich willi. Spędził wtedy całą noc w pustym domu, rozmyślając nad swoją egzystencją – były to najgorsze chwile w jego życiu. Ten pusty dom był symbolem pustki w jego sercu i duszy. Rozmyślając, powrócił do swojego dzieciństwa i młodości, kiedy to w jego życiu było miejsce dla Boga. Zastanawiał się, dlaczego Bóg czekał aż 40 lat, by mu się znowu ukazać. Pewnego dnia wszedł do kaplicy nad brzegiem morza. Spędził w niej godzinę, a gdy wyszedł, czuł w sobie wielki pokój i był przekonany, że prawdziwe szczęście człowieka to życie z Bogiem. W tym decydującym okresie swego życia Bernard poznał ks. Timothée – przeora wspólnoty zakonnej, który pomógł mu odkryć Biblię, sakramenty i modlitwę. Rok później w tej samej kaplicy w Les Sables d’Olonne 58-letni mężczyzna odkrył w sobie powołanie do kapłaństwa. Oczywiście, w jego sytuacji nie było to łatwe, ale na szczęście na swojej drodze spotkał wielu życzliwych mu ludzi, przede wszystkim ówczesnego biskupa Luçon – Michela Santiera. Po uznaniu nieważności sakramentu małżeństwa Bernard rozpoczął w 2006 r. studia na Uniwersytecie Katolickim w Angers. W 2007 r. poprosił bp. Santiera, który w międzyczasie został przeniesiony do podparyskiej diecezji Créteil, o przyjęcie go do swojej diecezji, aby mógł odbyć formację kapłańską. Biskup skonsultował ten szczególny przypadek ze specjalistami od prawa kanonicznego, którzy stwierdzili, że nie ma przeszkód w wyświęceniu na kapłana człowieka z życiorysem Bernarda Briena. Wielu księży było nieprzychylnie nastawionych do tego nietypowego kandydata na kapłana, kiedyś żonatego, który miał dzieci i wnuki. Pięć lat później Bernard został wyświęcony w diecezji Créteil. W jego życiu rozpoczął się nowy rozdział, ale nie zdawał sobie sprawy, że na początku jego kapłańskiej drogi Bóg postawi mu polskiego księdza – Jerzego Popiełuszkę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
W. R.
Katarzyna Soborak
Ks. Bernard Brien odprawia Mszę św. przy relikwiach bł. ks. Jerzego Popiełuszko w rocznicę jego porwania - 19 X 2016 r.
WŁODZIMIERZ RĘDZIOCH: – Dlaczego Ksiądz wybrał jako cel swojej pierwszej podróży kraj Jana Pawła II?
KS. BERNARD BRIEN: – Gdy zostałem księdzem, postanowiłem odbyć trzy podróże: do Polski – kraju Jana Pawła II, do Watykanu bo nigdy jeszcze tam nie byłem, i oczywiście do Ziemi Świętej. Muszę coś wyjaśnić. Należałem do parafii w Saint-Laurent-sur-Sevre, gdzie znajduje się grób św. Ludwika Marii Grignion de Montfort i bł. Marie-Louise Trichet, współzałożycielki wraz ze św. Ludwikiem Zgromadzenia Cór Mądrości. Znajduje się tam również dom generalny Zgromadzenia Braci Montfort św. Gabriela, bracia mają też dom w Częstochowie. Dlatego zaproponowano mi gościnę w Częstochowie, skąd mogłem jeździć do innych miast. Byłem w Polsce dwa tygodnie i z pomocą braci, którzy mówią dobrze po polsku, zwiedziłem i poznałem wiele miejsc. Byłem w Krakowie, Wadowicach, Wieliczce i Oświęcimiu. Pewnego dnia bracia zaproponowali mi wyjazd do Warszawy i odwiedzenie grobu bł. ks. Jerzego Popiełuszki.
– Czy wcześniej słyszał Ksiądz coś o bł. ks. Jerzym Popiełuszce?
Reklama
– Gdy pojechaliśmy do Warszawy, bracia opowiedzieli mi, kim był ks. Jerzy; rozmawialiśmy też na temat Solidarności i Lecha Wałęsy. Przypomniałem sobie wtedy, że swego czasu media we Francji dużo mówiły o zamordowaniu tego polskiego księdza. Oczywiście, odwiedziliśmy również muzeum, które znajduje się przy parafii, gdzie poznałem historię życia ks. Jerzego. Odkryłem wtedy, że urodziliśmy się tego samego dnia, miesiąca i roku – 14 września 1947 r. – czyli że jesteśmy „bliźniakami”. Gdy wróciłem do Francji, poszedłem do największej księgarni w Paryżu i kupiłem wszystkie książki związane z ks. Jerzym, m.in. książkę z jego kazaniami.
– Co było potem?
– Na początku września rozpocząłem pracę duszpasterską w Szpitalu im. Alberta Cheneviera w Créteil.
– Czy znał Ksiądz wcześniej François Audelana, mężczyznę ciężko chorego na białaczkę, oraz jego żonę Chantal?
Reklama
– Nie znałem ich wcale. Do chorego François wezwała mnie s. Rozalia, Polka, odpowiedzialna za duszpasterstwo w szpitalu. Zadzwoniła do mnie ok. godz. 15 z prośbą, bym pilnie przyszedł do chorego. Co się stało w szpitalu Cheneviera w Créteil w piątek 14 września 2012 r.? Po godz. 15.30 byłem już w pokoju nieprzytomnego, umierającego François. Po raz pierwszy w życiu udzielałem sakramentu namaszczenia chorych w szpitalu. W rozmowie z jego żoną dowiedziałem się, że François walczył z białaczką od 11 lat, ale w ostatnich miesiącach sytuacja znacznie się pogorszyła i mężczyzna trafił do szpitala wyspecjalizowanego w terapii paliatywnej, gdyż lekarze nie dawali mu żadnej szansy na przeżycie. Dlatego żona skontaktowała się z zakładem pogrzebowym, by przygotować pochówek męża. Wybrała już nawet trumnę. Na stoliku przy łóżku zapaliłem świecę, postawiłem krzyż Jana Pawła II i udzieliłem François namaszczenia chorych. Ponieważ zawsze mam przy sobie obrazki z wizerunkiem ks. Jerzego – mam je wszędzie: w brewiarzu, w Piśmie Świętym, w torbie – zdałem sobie sprawę, że to dzień jego, a zarazem moich urodzin. Spontanicznie więc zaproponowałem Chantal, by powierzyć François wstawiennictwu bł. ks. Jerzego. Dałem obrazek z wizerunkiem błogosławionego s. Rozalii oraz żonie chorego i odmówiliśmy wspólnie modlitwę o jego kanonizację, prosiliśmy też o łaskę uzdrowienia François. A ja sam wyszeptałem moją prośbę: „Słuchaj, Jerzy, dzisiaj jest 14 września, dzień twoich, a zarazem moich urodzin. Jeżeli więc masz coś zrobić dla naszego brata François, to jest to odpowiedni dzień”.
– Co się działo później?
– Później wyjaśniłem żonie umierającego, dlaczego zwróciłem się z prośbą o łaskę uzdrowienia właśnie do ks. Popiełuszki. Opowiedziałem jej, jak zapoznałem się z jego życiem w czasie podróży do Polski i jak odkryłem, że urodziliśmy się tego samego dnia. Po czym pożegnaliśmy się i wyszedłem z pokoju.
– Kiedy dowiedział się Ksiądz o uzdrowieniu François?
– Rankiem następnego dnia, gdy zadzwoniła do mnie s. Rozalia i powiedziała, że François wstał z łóżka, wziął prysznic, ogolił się i ubrał. „To cud” – stwierdziła podekscytowana. Odpowiedziałem jej, że trzeba być ostrożnym i nie należy o tym za wiele rozpowiadać. I przez kilka tygodni nie rozmawialiśmy na ten temat.
– A czy rozmawiał Ksiądz o uzdrowieniu François z lekarzami?
Reklama
– Gdy Chantal z mężem pojechali na badania kontrolne do innego szpitala w Créteil, gdzie François leczył się przez wiele lat, ponownie się z nimi spotkałem. I wtedy dowiedziałem się od Chantal, co się stało 14 września po moim wyjściu z pokoju. Wkrótce po tym François otworzył oczy, uśmiechnął się i zaczął pytać, co się stało, a od tygodni nie mówił w sposób logiczny. Miałem więc pretekst, by porozmawiać z lekarzami. Lekarz François wydał mi zaświadczenie, w którym stwierdził, że szybkie wyzdrowienie jego pacjenta, poddawanego jedynie terapii paliatywnej, jest niewytłumaczalne z medycznego punktu widzenia. Trudniej było mi otrzymać zaświadczenie od prof. Catherine Cordonnier – szefa oddziału hematologii w Szpitalu im. Henri Mondora, która zajmowała się François od początku choroby. W końcu przygotowała mi szczegółowe zaświadczenie dotyczące choroby i całkowitego uzdrowienia pacjenta. W czasie procesu kanonizacyjnego ks. Jerzego w diecezji musiano znaleźć profesora, specjalistę w dziedzinie hematologii, który mógł zinterpretować tę dokumentację lekarską. Udało mi się też dostać od pani profesor zdjęcia, na których wyraźnie było widać, że komórki rakowe, wcześniej rozsiane w całym ciele François, miesiąc po uzdrowieniu zniknęły bez śladu.
– Kiedy poinformował Ksiądz o całym wydarzeniu swojego biskupa?
– Odczekałem aż siedem miesięcy, by poinformować o wszystkim bp. Michela Santiera. Było to w maju 2013 r. A we wrześniu bp Santier otworzył etap diecezjalny procesu kanonizacyjnego. W ciągu roku przesłuchano świadków i przeanalizowano dokumentację. 14 września 2015 r. komisja diecezjalna stwierdziła autentyczność cudu przypisywanego wstawiennictwu bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Cała dokumentacja została następnie przekazana Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.
– Ksiądz stał się „narzędziem” łaski Bożej. Czym ten cud był dla Księdza osobiście?
Reklama
– Przede wszystkim utwierdzeniem w moim powołaniu, w moim kapłaństwie. To było bardzo ważne, bo istniały pewne opory, jeżeli chodzi o moją drogę do kapłaństwa, nie tyle wśród świeckich, ile wśród księży. Tym bardziej że w tym roku doszło w mojej diecezji do nowego uzdrowienia za wstawiennictwem bł. ks. Jerzego – po raz drugi stałem się „narzędziem” łaski Bożej. Cud sprawił, że poczułem wielką potrzebę przybliżenia ludziom postaci ks. Popiełuszki. Mam zawsze ze sobą jego relikwię i obrazki. Ludzie często zwracają się do mnie z prośbą o modlitwę w różnych intencjach. Mój biskup ujął mi trochę obowiązków, bym się tym zajął. Poza tym widzę w cudzie przejaw miłosierdzia Bożego wobec mnie, człowieka o tak chaotycznej drodze życiowej. A trzeci aspekt to powołania. We Francji jest bardzo mało powołań, więc uważam ten cud za wezwanie do powołań, o które trzeba się więcej modlić.
– Czy ktoś dzięki Księdzu odkrył w sobie powołanie do kapłaństwa?
– Tak, cztery osoby – np. pielęgniarz, który przyszedł do mnie, by się wyspowiadać. Pomogłem mu w podjęciu decyzji i teraz już zaczął przygotowywać się do kapłaństwa. Cud wydarzył się we Francji. Podobnie jak cud za wstawiennictwem Jana Pawła II, uznany w jego procesie beatyfikacyjnym.
– Czy Francja potrzebuje dzisiaj tych szczególnych znaków Boga?
– Francja upadła tak nisko, że te cuda mogą jej pomóc nieco się podnieść. Tym bardziej że po zamachach, do których ostatnio doszło w naszym kraju, ludzie zaczynają powracać do Kościoła. To są bardzo mocne znaki od Boga.
– Co bł. ks. Jerzy Popiełuszko może powiedzieć ludziom dzisiaj?
– W kazaniach ks. Jerzego cały czas powtarza się słowo „prawda”, dlatego uważam, że on przede wszystkim zachęca nas do życia w prawdzie – w prawdzie w stosunku do samych siebie i do innych.
* * *Wywiad ten jest jednym z 15 wywiadów Włodzimierza Rędziocha zamieszczonych w książce „Zło dobrem zwyciężył. Święty Jerzy XX wieku”, poświęconej ks. Jerzemu Popiełuszce, która ukazała się nakładem wydawnictwa Rosikon Press (www.rosikonpress.com/towar_karta_180/Zlo_dobrem_zwyciezyl.html).I