Nie będę zbyt odkrywcza, pisząc, że szansa na dobre wychowanie dzieci wzrasta diametralnie, gdy my sami otrzymaliśmy od naszych rodziców solidne wychowanie i nauczyliśmy się stawiać sobie twarde wymagania, bez których nie jest możliwe osiągnięcie dojrzałości. Nasz wpływ na dzieci jest też tym dojrzalszy, im bardziej jesteśmy świadomi tego, co się w nas dzieje, im lepiej znamy swoje wady i zalety, im bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, jakie obciążenia i zranienia wynieśliśmy z domu. Ważne jest, by nasza recepta na wychowanie dzieci nie brzmiała: nie popełnię błędów, jakie wobec mnie popełnili moi rodzice. Kierując się jedynie takim „ideałem”, staniemy w pół drogi; nie otworzymy się na wartościowe cele i metody wychowania. Być może nie powtórzymy wtedy błędów naszych rodziców czy dziadków, ale wymyślimy własne błędy, może jeszcze groźniejsze niż tamte.
Poczucie bezpieczeństwa
Reklama
Nie zgadzam się z popularnym obecnie twierdzeniem, że każdy rodzic może mieć własny pomysł na wychowanie i że nie ma tutaj jakichś obowiązujących zasad czy trwałych fundamentów, które każdemu dziecku są potrzebne. Otóż jestem pewna, że takie zasady oraz fundamenty wychowania istnieją, gdyż wszyscy ludzie mają podobną naturę. Nikt z nas tej natury nie może ani wymyślić, ani zmienić. Możemy i powinniśmy ją natomiast uszanować. Każdy człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga, a nie swoich rodziców. Nie swoich rodziców – to jedna z trudniejszych do przyjęcia prawd. Ale właśnie dlatego prowadzenie dzieci do Boga stanowi fundament wychowania. My, rodzice, możemy pomóc naszym dzieciom, by czuły się coraz bardziej kochane i coraz bardziej bezpieczne w dającym nieraz powody do płaczu świecie, nie tylko dając im naszą miłość, ale przedstawiając im Kogoś, kto je kocha od zawsze i zawsze będzie kochał, kto zawsze nad nimi czuwa, kto zawsze jest przy nich i komu mogą zaufać jeszcze bardziej niż rodzicom. Musimy przekazywać naszym dzieciom dobrą nowinę o Jezusie, czasami wbrew naszym doświadczeniom katechetycznym i jeszcze nieuleczonym ranom przeszłości. Trzeba opowiadać dzieciom o tym, że Bóg kocha je ponad własne życie, że wymyślił je z miłości, że bardzo się nimi cieszy, że skakał z radości, czekając na ich narodzenie. Z takim Bogiem dzieci będą chciały rozmawiać. Takiego Boga nie będą się bały.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Im bardziej pomożemy dzieciom czuć się kochanymi i bezpiecznymi w obliczu Boga, tym większe będzie ich poczucie własnej wartości. Gdy będą je miały, pewniej staną w prawdzie na temat swoich słabości i odważniej będą nad nimi pracować. W konsekwencji, bez negatywnego osądu siebie samego, nasze dzieci będą otwarte na ludzi, a gdy osiągną dorosłość, będą w stanie mądrze wybrać małżonka i stworzą szczęśliwą rodzinę.
Płeć ma znaczenie
Dobre wychowanie chłopców i dziewczynek różni się, gdyż płeć nie jest czymś pozornym czy mało ważnym. Zwykle rodzice sądzą, że łatwiej jest wychować dziewczynki, gdyż są one z reguły wrażliwsze, czulsze, bardziej skupione i bardziej skłonne do posłuszeństwa niż chłopcy. To jednak błędne przekonanie. W rzeczywistości w obydwu przypadkach wychowanie jest trudną sztuką i wymaga nieraz heroicznej wręcz walki o dobro i rozwój dziecka. Czasem musimy bronić dziecka przed nim samym, przed jego niedojrzałością, naiwnością, skłonnością do lenistwa i egocentryzmu.
Reklama
Nie wiem nic o wychowaniu chłopców, bo od kilkunastu lat specjalizuję się w wychowywaniu dziewczynek. Jestem pewna, że dobre wychowanie córek wymaga wykrzesania z siebie ogromnych pokładów czułości, cierpliwości, oddania serca i wielu godzin czasu. Każdego dnia trzeba być przy nich, z nimi i dla nich. Dziewczynki odczuwają nieustannie potrzebę więzi, rozmów, bycia w bezpośredniej, fizycznej bliskości z tymi, przez których czują się kochane i przy których czują się bezpieczne.
Wyjaśnienie tego faktu znajduję w Biblii. Księga Rodzaju ukazuje Ewę jako tę, która – w przeciwieństwie do Adama – nie doświadczyła innego sposobu istnienia niż to, które polega na byciu w kontakcie z innymi. Adam doświadczył obydwu form istnienia. Najpierw żył w samotności. Niewiele w tym względzie się zmieniło. Chłopcy i mężczyźni nadal potrzebują „przerw” w kontaktach z bliskimi. Potrzebują czasu dla siebie. W przeciwnym przypadku czują się „przeciążeni” więziami. Tak myślę. W oczach kobiet wydają się zbyt mało otwarci na relacje międzyludzkie i zbyt skoncentrowani na sobie. Dziewczynki i kobiety są ciągle nastawione na kontakt i więzi. Czują się „przeciążone” raczej poczuciem osamotnienia niż więziami.
Bliskość i obecność
Dziewczynki doskonale widzą i czują, czy inni ludzie znajdują się obok nich, czy też są obecni dla nich, czy wczuwają się w ich potrzeby i przeżycia, czy reagują na najbardziej nawet dyskretne sygnały smutku lub wołania o wsparcie. Chłopcom wystarczy zwykle sama fizyczna, pasywna obecność któregoś z rodziców, by mogli czuć się bezpieczni i kochani, by potrafili spokojnie się bawić albo skupić się na odrabianiu lekcji. Dziewczynkom potrzebna jest obecność aktywna, pełna empatii, czułości i zainteresowania tym, co dana dziewczynka w tym konkretnie momencie przeżywa, czego pragnie, w czym potrzebuje pomocy. Inaczej krzyczy, że się nudzi.
Reklama
W wychowaniu dzieci obowiązuje zasada: tyle miłości, ile obecności. W odniesieniu do dziewczynek to zasada, od której nie ma wyjątków. To właśnie dlatego bycie kochającym rodzicem dziewczynek wymaga, być może, jeszcze więcej ofiarności niż bycie kochającym rodzicem chłopców. Synowie chcą, by rodzice czasem zajęli się sobą i na trochę o nich „zapomnieli”. Dziewczynki mają odwrotne pragnienia. Chcą, by rodzice zapomnieli o sobie i by nieustannie byli przy nich: ciałem i sercem. Córki czują się na tyle ważne i na tyle kochane, na ile rodzice mają czas i siły, by dostrzec to, co się w nich dzieje, by wspólnie cieszyć się ich sukcesami i by razem z nimi przeżywać ich niepokoje czy rozczarowania.
Mama, tata i czas
Dobre wychowanie dzieci wymaga miłości i obecności obojga rodziców. Widać to szczególnie wyraźnie w odniesieniu do dziewczynek. Wzajemna miłość rodziców jest dla nich szczytem szczęścia w dzieciństwie.
Nigdy nie mówię dzieciom, że się dla nich poświęcam, co najwyżej ofiarowuję mój czas, moje siły, moje serce. Ja ich kocham, a to coś zupełnie innego.
Nie wierzę w popularyzowaną obecnie koncepcję, że liczy się jakość obecności, a nie ilość. Jestem przekonana, że bez odpowiedniej ilości nie będzie jakości. Dziecko potrzebuje czasu, żeby upewnić się, że jest kochane, żeby poczuć się bezpiecznie, żeby się oswoić i otworzyć. Nie zwierzy się od razu i nie wtedy, kiedy my sobie tego zażyczymy. Najpierw będzie się chciało upewnić, że jest bezcenne, czyli że rodzic ma dla niego czas nawet wtedy, gdy nie ma czasu dla siebie. Z dziećmi, a zwłaszcza z córkami, trzeba spędzać wiele godzin dziennie. Chodzi o bycie dla dzieci w sposób aktywny i twórczy, czyli taki, który dzieci zaciekawia i rozwija.
Uśmiech pozostaje
Reklama
Gdy dziecko pragnie być z nami, gdy wyraża radość z naszej obecności, to wtedy warto komunikować, że to dostrzegamy, że się z tego bardzo cieszymy, że doceniamy bliskość dziecka i jego otwartość na naszą obecność. Czas, jaki radośnie dajemy dziecku, umacnia w nim poczucie, że będzie kochane zawsze. Trzeba nie tylko być przy dziecku i okazywać miłość. Trzeba też stawiać wymagania i mobilizować dziecko do pokonywania własnych słabości. Nawet najbardziej szlachetne, wrażliwe i Boże dziecko pozostaje dzieckiem. One też może ulec nastrojowi chwili, zniechęceniu, lenistwu czy przekonaniu, że z czymś sobie nie poradzi.
Mam taką zasadę, że gdy rozstaję się z dziećmi, to staram się do nich uśmiechać. Nie chcę, żeby rozstanie kojarzyło im się ze smutkiem, gniewem czy niepokojem. Mam przekonanie, że mój akceptujący i wspierający uśmiech daje im siły na cały dzień. Do Państwa też się uśmiecham na cały kolejny tydzień.
* * *
Agnieszka Porzezińska
Dziennikarka, scenarzystka, w TVP ABC prowadzi program „Moda na rodzinę”