Nieśmiało pukam do drzwi szpitalnej sali i czekam na zaproszenie, aby wejść do środka. Już sam ton głosu dobywającego się z wnętrza pokoju pozwala przypuszczać, w jakiej atmosferze będzie przebiegała cała rozmowa. Moje spotkania z chorymi rozpoczynają się zawsze od spojrzeń. Nie są to jednak przelotne spojrzenia, tak jak to nieraz bywa na ulicy, w sklepie czy w pracy. Oczy chorych mówią zawsze o wiele więcej: oczy pełne zwątpienia, lęku, żalu, skargi, oczy pełne nadziei i blasku. Każdy gest, podanie ręki, każde słowo, znaczą o wiele więcej, gdy ktoś jest słaby, gdy nawet oddychanie wymaga wysiłku. Nieraz mam wrażenie, że ciężka choroba uruchamia w ludziach niezwykłe pokłady wiary i siły. Jestem kapelanem w szpitalu dopiero od ponad roku, ale każdego dnia dziwię się, jak piękny, pełen godności potrafi być człowiek dotknięty chorobą. Posługa kapłana wśród cierpiących to przede wszystkim towarzyszenie im w najtrudniejszych okresach życia. Pewien duszpasterz powiedział: „Lekarze mają słuchawki i mądre diagnozy, pielęgniarki kroplówki i tabletki, a moim skarbem, który mogę dać ludziom, jest czas i modlitwa”. Kiedy w głowie kłębią się różne myśli, kiedy pojawiają się trudne pytania, obecność drugiego człowieka nabiera niezwykłej wagi. Wiem, że nie przychodzę tylko we własnym imieniu. Jako kapłan przynoszę ludziom Chrystusa, spotykam w chorych Chrystusa. Jednak nieraz mam wrażenie, że moje słowa są nieporadne, że niewiele znaczą w obliczu tajemnicy cierpienia.