Wietrzne, wilgotne październikowe popołudnie, jeden z tych dni, w których wykrzesanie najmniejszej iskierki optymizmu przychodzi człowiekowi z trudem. Przed odebraniem dzieci ze szkoły wstąpiłam do pobliskiego kościoła. Trafiłam na adorację Najświętszego Sakramentu. Przyklęknęłam za ostatnią ławką, gdyż nie chciałam przeszkadzać garstce modlących się wewnątrz ludzi. Po chwili jednak zorientowałam się, że ktoś inny wziął na siebie rolę rozpraszającego nabożny nastrój. Mały chłopiec w wieku przedszkolnym najwyraźniej zdążył już obejrzeć wszystko w kościele z miejsca, w którym siedział, i zaczął zdradzać objawy znudzenia. Chwilę pokręcił się jeszcze niespokojnie, aż wreszcie pociągnął za rękaw starszą kobietę siedzącą obok.
– Babciu... – starał się szeptać, ale jego głos poniósł się głośnym echem po wnętrzu świątyni.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Kobieta odwróciła się w jego stronę.
– Babciu, a co ty właściwie robisz? – zapytał.
– Modlę się – odpowiedziała cicho.
– Wcale się nie modlisz, bo nic nie mówisz i nawet różańca nie masz – powątpiewał chłopiec.
– Czasem nie trzeba nic mówić – wytłumaczyła babcia, uśmiechnąwszy się przy tym tak miło, że miałam wrażenie, jakby zmarszczki znikały z jej twarzy od tego uśmiechu. – Siedzę sobie i patrzę na Pana Jezusa, a On patrzy na mnie i tak sobie milczymy. Nie potrzeba nam słów.
Reklama
Chłopiec przeniósł wzrok z babci na Najświętszy Sakrament i z powrotem. Chwilę milczał, a na jego twarzy odmalowało się głębokie zamyślenie. Wreszcie wdrapał się babci na kolana i rzekł:
– To może pomilczymy sobie tę modlitwę razem? – zaproponował.
* * *
Maria Paszyńska
Pisarka, prawniczka, orientalistka, varsavianistka amator, prywatnie zakochana żona i chyba nie najgorsza matka dwójki dzieci