KS. ZBIGNIEW SUCHY: – W książce Papieża Seniora wyczytałem, że w przededniu inauguracji pontyfikatu obudził się on o 2 w nocy i nie mógł zasnąć. Myślał, że będzie już czuwał do rana, ale o 4 jeszcze zasnął i obudził się o 6. Zainspirowało mnie to, ponieważ właśnie dziękowaliśmy za 30-lecie posługi biskupiej Księdza Arcybiskupa. Proszę opowiedzieć o tych latach – czy były jakieś nieprzespane noce? Jak przyjmował Ksiądz Arcybiskup kolejne zmiany w swoim życiu?
Reklama
ABP JÓZEF MICHALIK: – Zasadniczo wybór do posługi biskupa dokonuje się poza wiedzą samego zainteresowanego. Przeczucie wewnętrzne, że coś może być na rzeczy, pojawiło się u mnie, kiedy Ojciec Święty zaprosił mnie na obiad do Castel Gandolfo i podczas tego spotkania zapytał, dlaczego chcę wrócić do Polski, i to na parafię. Napisałem wcześniej w tej sprawie list z prośbą, ponieważ pełniłem kilka funkcji i podejrzewałem, że ewentualne zwolnienie z nich będzie przebiegać etapami, a zatem będzie wymagało czasu. Prowadziliśmy wówczas w Papieskim Kolegium Polskim bardzo poważne remonty. Pewien ich etap został zakończony i kierowałem się myślą, że ja sam będę mógł je kontynuować albo zrobi to ktoś inny. W te wakacje zwołano zebranie rektorów polskich seminariów i domów dla duchowieństwa u Ojców Franciszkanów w Łodzi. Mój przyjaciel z lat studenckich ks. Stanisław Grad zaprosił mnie, żebym razem z nim wybrał się na to spotkanie. Gdy byłem u niego, nagle dowiedziałem się, że poszukuje mnie Ksiądz Prymas. Pomyślałem, że pewnie chodzi o omówienie jakichś spraw dotyczących Kolegium dla księży studentów w Rzymie, bo w takich kwestiach byliśmy zawsze w kontakcie. Pojechałem więc do prymasa Glempa i on mi powiedział: „Ksiądz Rektor pewnie wie, że Ojciec Święty mianował Księdza biskupem w Gorzowie. Ja mam tylko odebrać zgodę kanoniczną”. Ksiądz Prymas wyjął kalendarz, aby zaplanować termin konsekracji, najlepiej w Gorzowie. Dla mnie to był trochę szok. Nie miałem jednak żadnych powodów, które mogłyby uzasadniać odmowę, oprócz stanu zdrowia, które wtedy było w pewnym kryzysie, być może z powodu obciążenia pracą. Odpowiedziałem, że bardzo dziękuję za tę gotowość Księdza Prymasa, ale ze względu na szczególne relacje Ojca Świętego z Kolegium Polskim wypada mi to z nim skonsultować i go zaprosić, choć byłem przekonany, że Ojciec Święty nie będzie mógł w tym wydarzeniu uczestniczyć. Okazało się jednak, że Ojciec Święty czekał na to spotkanie i bardzo chętnie zgodził się być konsekratorem. Trzeba było wówczas załatwić kilka spraw, a czasu zostało bardzo mało, więc byłem wtedy nieco spięty duchowo i osłabiony zdrowotnie. Zaufałem. Stwierdziłem, że skoro Pan Bóg tego ode mnie chce, to ja nie będę niczego kombinował. Początkowo trochę się broniłem, mówiłem Ojcu Świętemu, że przez całe życie moim pragnieniem była parafia. Ojciec Święty odpowiedział, że po prostu będę miał trochę większą parafię i wikariusza generalnego zamiast zwykłego.
– A jak Ksiądz Arcybiskup przyjął wiadomość o przejściu z Gorzowa do Przemyśla po tych 7 latach?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– W Gorzowie czułem się bardzo dobrze. Brakowało nam wprawdzie księży, co powodowało pewne trudności, ale też umożliwiało nawiązanie z nimi bliskich, bezpośrednich relacji. Ich wielka pracowitość przynosiła dobre owoce. Do dzisiaj mają liczne powołania, z czego się cieszę. To było dla mnie wyjątkowe miejsce. Mówiłem, że tamta diecezja to taki polski wschód na zachodzie, bardzo dobrze się z tymi ludźmi rozumiałem, byli bardzo otwarci. Co prawda było ich mniej w kościele niż tu, w Przemyślu, czy w Łomży, ale ci, którzy byli, bardzo się angażowali i byli gotowi do wysiłku, do ofiar. Zawsze można było liczyć na ich wsparcie, pomysły i inicjatywy. Bardzo związałem się też z Matką Bożą Rokitniańską. W pewnym momencie księża zaczęli szeptać o jakichś zmianach, ja jednak mówiłem, że dobrze się tam czuję i że chcę zostać. Pewnego razu nawet kard. Gulbinowicz próbował moją stanowczość: „Będą dwie metropolie do objęcia, Białystok i Przemyśl, więc może byś chciał przejść?”, a ja, znając jego poczucie humoru, odpowiedziałem, że poczekam na Wrocław. Wszyscy się z tego śmiali.
Pewnego razu, gdy byłem w Rzymie i Castel Gandolfo, na zebraniu przyjaciół fokolarynów, otrzymałem telefon, że Ojciec Święty zaprasza mnie na kolację. Pojechałem na Watykan. Kiedy oczekiwaliśmy na to spotkanie, ks. Dziwisz nadmienił, że są plany, bym jednak przeszedł do innej diecezji, więc trochę się duchowo najeżyłem, że przecież nie chcę się nigdzie przenosić. W czasie rozmowy Ojciec Święty także wyszedł z sugestią, że dobrze by było, bym zmienił diecezję. Podziękowałem, ale poprosiłem, bym mógł zostać w Gorzowie. Ojciec Święty zmienił temat rozmowy i zapytał o tamtejszych księży, o to, jak mi się z nimi pracuje. Opowiedziałem mu więc o gorzowskich księżach, o tym, że są bardzo pracowici, że często daleko dojeżdżają do kościołów filialnych, że realizują wiele programów. Przytoczyłem historię jednego z proboszczów, który miał kilka kościołów dojazdowych i ciężko pracował w swojej parafii już od wielu lat. Pomyślałem, że mógłbym go przenieść w miejsce, w którym byłoby mu trochę lżej. Pojechałem do niego i zaproponowałem zmianę, opowiedziałem mu o spokojnej parafii, która miała tylko jeden kościół. On się zastanowił i odpowiedział, że przyjmie każdą decyzję, ale o nic nie trzeba go pytać i że pójdzie wszędzie, gdzie trzeba, zwłaszcza jeśli będzie jakaś trudna parafia do objęcia, gdzie nikt inny nie będzie chciał przyjść. Kiedy opowiedziałem o tym Ojcu Świętemu, na koniec aż się spociłem ze wstydu, ponieważ zrozumiałem, że ja sam, będąc w podobnej sytuacji jak ten ksiądz, odmawiam Papieżowi objęcia trudnej „parafii”, jaką wtedy była diecezja przemyska. Nie podjąłem już jednak w rozmowie tego tematu. W nocy napisałem list z przeprosinami oraz że przyjmę każdą decyzję Ojca Świętego i że nie trzeba mnie o to pytać. Potem dowiedziałem się, że mam przejść do Przemyśla.
– Pan Bóg stawiał Księdza Arcybiskupa w obliczu trudnych prób. Chciał, żeby Ekscelencja wyrzekł się osobistych pragnień i planów. Czy Ksiądz Arcybiskup może powiedzieć, że po tych 30 latach zna Pana Boga bardziej z widzenia, a nie tylko ze słyszenia?
– Ta „wiedza” i ta bliskość są bardziej uzależnione od łaski Bożej niż od woli, chęci i pragnień człowieka. Każdy ma własną drogę wiary, poznawania Pana Boga, kontaktu z Nim i miłości. Jestem przekonany, że Pan Bóg wobec każdego człowieka ma indywidualną drogę do okazywania mu swojej miłości. Obiektywna droga to Chrystus, Jego wcielenie, ukrzyżowanie i Jego przekaz – to jest punkt obiektywnej weryfikacji. Oprócz tego pomaga rozważanie takich momentów, w których człowiek doznaje łaski Bożej – to jest droga pokory i świadomości, że Bóg przewyższa nas swoją miłością. Kiedy patrzę na swoje życie, to widzę ze wstydem własne lenistwo i grzechy, a nie widzę, żebym zasłużył na to, co stało się moim udziałem. To jest ciągle uprzedzający wybór Boży, Jego miłość i zaufanie. Dla mnie to zdumiewające, że Pan Bóg posługuje się takim byle kim i że z taką delikatnością przeprowadza człowieka przez różne swoje plany. Widzę wyraźnie w niektórych punktach, że Panu Bogu zależało na tym, bym to ja wykonał konkretne zadania, które mi wyznaczył, mimo że wiedziałem, iż jestem do tego nieprzygotowany, jestem słaby i grzeszny. Niekiedy to są drobne sprawy, niezauważalne dla innych, ale dla mnie wymowne, w których szczególnie odczuwam Bożą pomoc.
Czy moja wiara płynie ze słyszenia, z doświadczenia innych, czy z kontaktu? To są raczej ciągłe zmagania z mojej strony, ciągły wysiłek, żeby było lepiej. Teraz dochodzę do przekonania, że nie powinno się za dużo myśleć o tym, co się nie udało, w czym człowiek był i jest słaby i grzeszny, a raczej powinno się otwierać na to, co można przeżyć dziś, bo tylko to „teraz” należy do mnie i ważne jest, jak dziś spełnić wolę Pana Boga, i to, by dziś być gotowym na ostateczne z Nim spotkanie. W modlitwie chcę teraz uczyć się słuchać Pana Boga. Do tej pory więcej mówiłem do Niego, niż słuchałem. Teraz, gdy mam więcej czasu, widzę wartość, piękno wsłuchiwania się w Pana Boga, w Jego działanie – nie tylko we mnie samym, ale i w ludziach, których mam obok siebie. Czytam teraz książkę znanego w Polsce człowieka z tzw. elity duchowości i widzę, jak on bardzo kocha Kościół swoich wyobrażeń, a nie ten Kościół, który jest na ziemi. Idealny Kościół to nie ten, który człowiek sobie wymarzył. Idealny i maksymalnie dobry Kościół to ten Chrystusowy, w którym żyjemy – Kościół świętych i grzeszników, w którym żyje Chrystus. Staram się więc teraz mniej oczekiwać, a bardziej obserwować i kontemplować, i modlić się za żyjący Kościół Chrystusowy.
– Życzymy Księdzu Arcybiskupowi wszystkiego najlepszego i dziękujemy za życzliwość oraz cierpliwość przez te wszystkie lata.