Mistrzostwa Polski Liturgicznej Służby Ołtarza. Wydaje się, że jest to coś na pograniczu marzeń czy chłopięcych fantazji. Jeżeli się mieszka w większym mieście: duża szkoła, hala sportowa, klub sportowy, treningi. Można marzyć, aby wygrać w dekanacie. Finał diecezjalny to już aż nadto. A mistrzostwa Polski to marzenie prawie jak lot w kosmos. Dla wybranych. A jednak i takie marzenia się spełniają. Nie tylko ministrantom z dużego miasta, ale i z małej wioski. I ta radość w oczach ministrantów. Jedziemy na mistrzostwa. I pierwsza myśl: przegramy, nie damy rady. Kilka słów otuchy od opiekuna i w drogę.
Pierwsze wrażenie zostaje niezapomniane. Zobaczyć 110 drużyn z opiekunami na Mszy św. Tylu ministrantów, a są to najlepsi z najlepszych ze wszystkich diecezji z Polski, a nas jest tylko dwunastu w parafii. Serce przyśpiesza bicie. Przejazd na halę i pierwsze kroki na parkiecie. Gwizdek pana sędziego, pierwszy mecz. Gol. Prowadzimy. I następny. Nie ma już tremy i nóg jakby z waty. Pierwsze zwycięstwo. Radość. Teraz już możemy grać z każdym. Jednak jak w sporcie przyszła pierwsza porażka. Smutek i łza w oku. Są jednak lepsi od nas. Które teraz zajmiemy miejsce, czy dostaniemy puchar i jaki. To też ważne. To też się liczy. Jesteśmy na mistrzostwach – to najważniejsze. A miejsce? Na mistrzostwach tak naprawdę każde jest dobre.
Warto było pojechać, aby się razem spotkać, żeby zobaczyć, że ministranci z całej Polski są tacy sami. Służą przy ołtarzu, grają w piłkę, cieszą się ze zwycięstwa i płaczą, kiedy przegrają. I też im trudno opanować emocje. Warto było pojechać, ksiądz powie o nas na ogłoszeniach parafialnych, ludzie będą nas podziwiać, a koledzy z klasy zazdrościć. A kiedy już opadną wszystkie emocje, będziemy wspominać z radością: byliśmy na Mistrzostwach Polski LSO. Dobrze, że zostałem ministrantem i służę przy ołtarzu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu