Reklama

Wiara

Drogi do świętości

Okruchy miłości

Bezwarunkowa miłość drzemie w każdym z nas, a ludzie słabi potrafią wybudzić z letargu. Odkrywają i pokazują nasze upośledzenia, niedomagania i słabości. Tylko w ich odkrywaniu człowiek może stawać się coraz piękniejszy

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Tego dnia świeciło piękne słońce, w powietrzu czuć było już jesień. Jak zawsze o tej porze Adam wracał ze szkoły. Na plecach niósł nowy niebiesko-szary tornister z czerwonymi odblaskami. Były w nim książki, zeszyty, drewniany piórnik z długopisem, cyrklem i ołówkami, niezjedzona kanapka, jabłko i samochodzik, który dostał w prezencie od wujka. Głowę miał również wypełnioną po brzegi: rowerem, z którego łańcuch spadł i trzeba go w końcu przywrócić do porządku, kolegami, zadanymi lekcjami, tabliczką mnożenia, która ścierała się z ortografią i powiedzeniem pani od polskiego, że „kto uje kreskuje, ten ma same dwóje”. Świat wirował w myślach i zataczał coraz większe koła. Przechodząc przez ulicę, spojrzał tylko w prawo, w lewo już nie, bo niesiony ciężar go spowalniał.

Zabrakło kilka metrów

Reklama

Nagle słychać było głośne „trrrach!”. Z pobliskiego domu wybiegł tata, bracia, chwilę później pojawiła się karetka i las gapiów. Przy chodniku leżał rozwalony plecak, porozrzucane książki, na drodze kanapka, dalej potoczyło się jabłko. To stało się tak nagle. Samochód jechał zbyt szybko, aby wyhamować. Adam odbił się od maski samochodu. Leżał teraz nieprzytomny i bezwładny na ulicy tuż przed domem. Zabrakło mu kilku metrów do szczęśliwego powrotu. Przez wiele tygodni nie było już słońca, nie było zapachu powrotów do domu ani nawet tej skomplikowanej tabliczki mnożenia. Diagnoza: silny wstrząs mózgu, uraz kręgosłupa. Adam nigdy już nie będzie chodził.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Miłość rodziców nie używała słów „Dlaczego, po co?”. Troska o Adama wypełniała codzienność. Rodzina była szczęśliwa, że Adam żyje, bo przecież mogło być inaczej. W grudniu Adam skończył 12 lat. Był już w domu, siedział na wózku inwalidzkim. Tata woził go teraz codziennie do szkoły. Cała ta sytuacja wymusiła na Adamie i jego rodzinie zupełnie inny styl życia, inne środowisko, inne kształtowanie i dorastanie. Marzenia minęły albo poszły w las, jakby nigdy ich nie było, a wszelkie ciężary, które wcześniej nosił Adam, zostały gdzieś głęboko schowane. Wszystko w jednej chwili odeszło na zawsze. Niesamodzielność fizyczna zrodziła pewnego rodzaju niesamodzielność społeczną, a nawet umysłową. Ten wiek w dorastaniu i rozwoju dziecka jest przecież okresem kluczowym. Pewnego rodzaju rzeczy potrafią się niestety przyciągać.

Życie na wózku

Reklama

Adam nigdy nie narzekał, bo jak każde dziecko dość szybko przystosował się do nowej rzeczywistości, nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji. Wózek stał się dla niego czymś normalnym, pewnie nawet czymś bardzo osobistym, częścią życia, a może i jakby częścią ciała. Bez niego przecież nic nie ma – nie ma spacerów, towarzystwa i miłych spotkań, licznych przyjaciół. Bez niego jest tylko biały sufit pokoju. Potrzeba jeszcze do niego rąk, ale w tym okresie jego życia były nimi ręce taty. Adam o nic nie pytał, nie myślał zbyt wiele o nowej sytuacji, żył z wózkiem na swój nowy sposób. Potem trzeba było chodzić do szkoły specjalnej. W wakacje jeździł z tatą na turnusy integracyjne i rehabilitacyjne. Było nawet fajnie, bo nigdy wcześniej nie miał tylu wspaniałych wyjazdów i tak życzliwych znajomych. Stał się bywalcem miejscowych wspólnot skupiających osoby niepełnosprawne, ich rodziny i wolontariuszy. Tam na nowo rozkwitło jego życie. Znów słońce zaczęło świecić. Czuć było zapach domu i widać odcienie wiosennej trawy czy spadających jesienią liści. Adam żył pełnią życia na swoim możliwym poziomie.

Dom „Betel”

Mijały lata. Zegar odmierzał swój czas obrotami kół wózka inwalidzkiego. Dlatego czas leciał szybko, mijając po drodze szereg wydarzeń. Bracia poszli w świat, każdy w swoją stronę, borykając się z nowymi, niełatwymi wyzwaniami życia. Rodzice po kolei odeszli w naturalny sposób. Adam został w zasadzie sam. Od 24 lat mieszka w jednej ze wspólnot życia „Betel”. Już mniej jeździ na wózku, bo dziś zmaga się z kilkoma chorobami, nazwijmy to, wieku dojrzałego. Dom, w którym mieszka, jest jego miejscem. Wtopił się we wspólnotę. Ma tam oczywiście swoich kolegów i koleżanki, ale nie to jest najważniejsze. Jego życie w tej wspólnocie to coś więcej, to coś, co czuje się intuicyjnie i trudno to opisać. Adam czuje się w nim dobrze. Jest na swoim miejscu i jest za tę wspólnotę w pewien sposób odpowiedzialny. Utożsamia się z nią. Jest pewnego rodzaju żywym świadectwem wspólnoty życia naznaczonej stygmatem cierpienia. Ma tego pełną świadomość i w pewien sposób dba o jej pełny wyraz, a także jej wizerunek. Pewnie to w tym miejscu doczeka swoich ostatnich chwil. Miejmy nadzieję, że w jak najlepszej formie i w sędziwym, słusznym wieku. Ot, takie sobie życie Adama na wózku!

Poświęcone życie

Reklama

Kiedy patrzę dziś na Adama, mam w pamięci wszystkie podobne historie i wydarzenia. Wspominam wakacyjne wyjazdy, potem wspólne mieszkanie, powolne uczenie się siebie, a dziś pewnego rodzaju dojrzałą współobecność. Sięgam do mojego dzieciństwa i zerkam na moje powroty ze szkoły. Wiem, że i mnie to mogło się przydarzyć. Nie trzeba przecież wiele. Z przerażeniem myślę, że to mogłoby przydarzyć się i mojemu dziecku. Jadąc ulicą św. Barbary, tuż przy Jasnej Górze – tam, gdzie niegdyś mieszkał Adam, patrzę na podwórko i widzę stojącego w bramie zatroskanego tatę.

Ilu jest takich rodziców, którzy poświęcili życie swoim niepełnosprawnym i chorym dzieciom? Często rezygnując z pracy, kariery, pieniędzy i dobrobytu, swoich upodobań czy – powiedzmy sobie szczerze – całkowicie ze swojego życia? Ci ludzie z butami pójdą do nieba. To coś więcej niż bohaterstwo, to nawet więcej niż postawa Cyrenejczyka. Taki rodzic idzie przecież pod ramię do końca, bez żadnego sprzeciwu czy zająknięcia, wręcz przeciwnie: ochoczo i z pełną, bezwarunkową miłością.

Wspólnota serc

Ile jest wspólnot, stowarzyszeń, fundacji czy innych grup wsparcia i wolontariatu, którym udało się wesprzeć osoby w potrzebie i odnaleźć swoje miejsce w świecie? Adam z tatą chodził do wielu takich grup. Najmniej ważne były wydarzenia i prowadzone w nich akcje. Najważniejsza chyba była wspólnota serc: akceptacja, zrozumienie i przyjaźń. O dziwo, dziś po latach dostrzegam, że prawie wszystkie te grupy nie przetrwały próby czasu. W tym obrazie widać jednak, że to nieistotne. Być może struktury tylko wygasły. Dobro, które w danym momencie udało się stworzyć, pozostało i przyniosło owoce. Ich wartość jest wielka, nie do oszacowania.

Reklama

Ile jest takich domów, w których osoby chore, niepełnosprawne, z różnych powodów czy w przedziwnych sytuacjach życiowych, mogły się zakotwiczyć i odnaleźć swoją życiową przystań. Jak ważne są takie miejsca. Wymagają dużej uwagi i wielkich systemowych wysiłków organizacyjnych. W nich jednak można niejednokrotnie odnaleźć ciepło. Nie ma znaczenia, czy to państwowy dom pomocy społecznej, czy prywatny, inicjatywa rodziców czy fundacji lub stowarzyszenia. Wszystko zależy od ludzi i włożonego tam serca. Dzięki myśleniu i działaniu z sercem te wszystkie wspólnoty życia stają się domami odrodzonej godności człowieka słabego.

W słabości siła

Oczywiście to wszystko wymaga naszego wsparcia, w każdej postaci: najlepiej osobistego zaangażowania, czasami finansowego, również naszej akceptacji, takiego ludzkiego zrozumienia i zwykłej życzliwości. Te ostatnie są wbrew pozorom chyba najbardziej istotne. Bo i czynieniem dobra można się zmęczyć. Wszystko zatem jest ważne i musi iść w parze. Każdego z nas w pewnym momencie życia słabość może dotknąć. Być może nieoczekiwanie. Nie można zatem się oszukiwać, że świat należy tylko do silnych, a słabość jest bezużyteczna. W niej moc się doskonali, z niej rodzi się siła i piękno człowieka. W życiu nie ma innej drogi jak tylko przez drugiego człowieka. I nie ma nic ważniejszego od uczynków miłosierdzia, szczególnie tych drobnych i mało widocznych, spontanicznych i czystego serca. Pewnie wszystko przeminie – tak jak w tych grupach wsparcia, do których uczęszczał Adam, wszystko ulegnie zniszczeniu, przetrwa jedynie miłość i jej świadectwo. Adam i jego ojciec jest tego przykładem.

Nauczyciele miłości

Jakiż byłby jałowy świat bez Adama i podobnych mu nauczycieli miłości. Dzięki tym najsłabszym, nierzadko zdeformowanym fizycznie, z rozrzuconymi rękami i nogami, powykrzywianymi twarzami, zranionym umysłowo świat nabiera pełnego i prawdziwego obrazu, we wszystkich możliwych wymiarach, odcieniach i kolorach. W perspektywie ul. św. Barbary trudno nie mieć respektu do tego, co się posiada. Obraz ojca Adama pchającego wózek rodzi nadzieję i pokazuje bezwarunkową miłość. Ona jest w każdym z nas, a ludzie słabi potrafią wybudzić z letargu. Odkrywają i pokazują nasze upośledzenia, niedomagania i słabości.

Tylko w ich odkrywaniu człowiek może stawać się coraz piękniejszy.

2016-04-27 08:50

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

O pojednaniu ze sobą

Chrystus, którego odnajdujemy w sobie, nie jest wcale tym, co bezskutecznie staramy się w nas podziwiać i ubóstwiać. Utożsamił się On natomiast właśnie w tym, co nam w nas najbardziej przeszkadza, bo wziął na siebie naszą nędzę i miernotę, nasze ubóstwo i nasze grzechy. Nie możemy żyć w pokoju sami ze sobą, dopóki nie zrozumiemy, że odtrącając i odrzucając naszą nędzę, odtrącamy tym samym Chrystusa, który kocha nas nie w naszej chwale ludzkiej, lecz w naszym najgłębszym poniżeniu.

Pamiętam anegdotę, jaką opowiedzieli mi kiedyś studenci po zajęciach z psychologii: do terapeuty przyszedł mężczyzna, który miał jakąś przykrą dla otoczenia przypadłość. Nie pamiętam dokładnie jaką, być może chodziło o to, że był agresywny albo złośliwy dla innych i po każdym wybuchu wstydził się z tego powodu, ponieważ potrafił zepsuć każde spotkanie. Po terapii znajomi pytają go, czy terapia go wyleczyła. On na to: „Tak, ciągle wybucham, ale już się tego nie wstydzę”. Ta uszczypliwa dla terapeutów historia pokazuje zarzut, jaki czasem się im stawia: że zamiast realnie zmieniać człowieka, to wyciszają mu poczucie winy albo wyrzuty sumienia, nie każą zmieniać nic i zachęcają do zaakceptowania siebie takim, jaki jest.
CZYTAJ DALEJ

Przerażające! ABOTAK – pierwsza prywatna „przychodnia” aborcyjna już w Polsce

2024-11-04 17:45

[ TEMATY ]

aborcja

Adobe Stock

Jesienią tego roku zbrodniarze z Aborcyjnego Dream Teamu otworzą „przychodnię” ABOTAK. Będzie to prywatna rzeźnia, w której będzie się zabijało poczęte dzieci. Poza szpitalem. Mamy precedens, bo otwiera się pierwsza prywatna placówka dedykowana wyłącznie mordowaniu ludzi. Światowe lobby aborcyjne od lat czekało na taki obrót spraw w naszym kraju - alarmuje Fundacja Życie i Rodzina.

A cytując dokładnie: Dość żebrania o aborcję. Politycy nie potrafią dotrzymać słowa. Zrobimy to za nich. To słowa aborcjonistek tworzących Aborcyjny Dream Team (ADT). Wytyczne Izabeli Leszczyny otworzyły furtkę do praktykowania aborcji wbrew Konstytucji. Polska jest teraz łakomym kąskiem dla koncernów aborcyjnych, które chcą zarobić ogromne pieniądze na zabijaniu polskich dzieci. Abotak będzie wstępnie służył do zabijania dzieci poprzez podawanie tabletek poronnych. Ale tylko na początek. Morderczynie dzieci nie ukrywają swoich zamiarów. Mówią: Chcemy wywrzeć presję na politykach i na ochronie zdrowia, by w końcu doczekać się obiecanych zmian (…). Cel placówki jest więc jasno zarysowany: pomóc w dalszej erozji ochrony życia. I to na poziomie stanowienia prawa.
CZYTAJ DALEJ

Od „imprezowiczki” do misjonarki – młoda zakonnica zostanie wkrótce beatyfikowana?

2024-11-05 17:43

[ TEMATY ]

Clare Crockett

Archiwum Zgromadzeniu Służebnic Matczynego Ogniska

S. Klara Crockett

S. Klara Crockett

Irlandzka zakonnica Clare Crockett może wkrótce zostać beatyfikowana. Jej macierzyste Zgromadzenie Służebnic Domu Matki ogłosiło na swojej stronie internetowej, że proces beatyfikacyjny oficjalnie rozpocznie się 12 stycznia 2025 roku w katedrze w Alcalá de Henares koło Madrytu.

Siostra Clare Crockett zginęła w kwietniu 2016 roku wraz z pięcioma młodymi postulantkami ze swojego zakonu w wyniku silnego trzęsienia ziemi w Ekwadorze. Kiedy ówczesna 33-latka chciała zabrać w bezpieczne miejsce grupę uczennic ze swojej szkoły w Playa Prieta, zawaliła się klatka schodowa.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję