Taka pielgrzymka rozgrywa się na dwóch poziomach. Jeden to wysiłek fizyczny, trudności topograficzne i ryzyko związane z samą drogą. Ale jest też drugi, ważniejszy: to, co się dzieje w nas i między nami, pielgrzymami. Gdy się idzie w pięciu, gdy tworzy się wspólnotę, która konfrontuje się z nowymi sytuacjami, trzeba na bieżąco wypracowywać zgodę co do decyzji, godziny wstawania itp. Mamy różne temperamenty, a różnice w zmęczeniu, w stresie itp. ujawniają się w dwójnasób. Ale łaska, która nam towarzyszy, a przez ten obraz się uobecnia, powoduje, że przed końcem dnia przebaczamy sobie wszystko. A potem wstajemy i idziemy, i droga otwiera się na nowo. Musimy być jak załoga jednego jachtu w sztormie, nie ma czasu na zastanawianie się, musimy być razem blisko, ufać sobie. To jest ważniejsze niż to, że jest trudno, że trzeba nadłożyć drogi przez góry, że wózek ciąży. Przez to wspólnotowe doświadczenie poznajemy nowy wymiar pielgrzymowania. Było wiele sytuacji trudnych, spięć, ale bogatsi o doświadczenia, oszlifowani, mądrzejsi idziemy dalej. Po tysiącach kilometrów w samotności poznałem coś nowego. Wózek przez swoją masę, bezwładność, wyznacza drogę, ale prowadzi nas obraz. Byliśmy w tylu sytuacjach trudnych, na wąskich drogach w górach nad przepaściami, w burzach, oberwaniach chmur, upałach takich, że na rozgrzanym asfalcie traciło się oddech, i – idziemy dalej... Myślę, że to dzięki Jezusowi: On nas prowadzi, a my Mu ufamy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu