WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Niedawno niemal niepostrzeżenie i bez większego kłopotu przeszła przez Sejm i została podpisana przez Prezydenta nowelizacja Ustawy o nasiennictwie. Jest to – jak mówią jej krytycy – kolejne uchylenie furtki dla uprawy w Polsce roślin genetycznie modyfikowanych. Mimo społecznego zainteresowania nie było jednak publicznej debaty na ten temat. GMO w Polsce to tajemnicza historia?
GRZEGORZ WOJCIECHOWSKI: – Niestety, tak. Z jakichś powodów nie zajmują się nią nawet media. Cały mechanizm wprowadzania GMO do Polski dobrze opisują jedynie depesze ujawnione przez WikiLeaks; ta ważna sprawa – podobnie jak wiele innych spraw budzących społeczny niepokój – jest załatwiana drobnymi, ledwie widocznymi kroczkami. Każda z kolejnych nowelizacji odpowiednich ustaw przybliża do pełnego wprowadzenia GMO w naszym kraju.
– O ile w wielu krajach świata w swoim czasie przekonywano, że GMO może być nadzieją w walce z głodem, o tyle w Polsce ten argument nie może mieć zastosowania. Po co nam zatem GMO?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– No właśnie, po co? Dlaczego w Polsce coraz wyraźniej daje o sobie znać jakaś dziwna chęć otwarcia się na GMO?! Na świecie problem wątpliwego pożytku z organizmów genetycznie modyfikowanych stwierdzono niemal w momencie ich pojawienia się, czyli ok. 20 lat temu. Dziś już wiadomo, że mogą one przynieść ludziom więcej szkody niż pożytku, a mimo to znajdują zwolenników, przede wszystkim w kręgach wielkiego biznesu.
– To dlatego, że tzw. wielkotowarowe, przemysłowe rolnictwo liczy na wielkie plony?
– Nieprawdą jest, że rośliny GMO lepiej plonują. Badania pokazały, że zwykłe rośliny z zastosowaniem poprawnej dla nich technologii dają wyższe plony niż rośliny GMO z zastosowaniem właściwej dla nich technologii. A więc chodzi tu raczej o to, że uprawa GMO, zwłaszcza na wielkich powierzchniach, jest technologicznie prostsza. A to daje możliwość znacznie większego zarobku, jednakże zawsze kosztem wielu szkód…
– Uważa Pan Senator, że zwolennicy GMO, mając na uwadze tylko swoje dochody, nie liczą się z jakimikolwiek szkodami?
– Tak, ale oczywiście należy tu odróżnić biotechnologię zamkniętą w laboratoriach – produkującą leki w oparciu o GMO, np. insulinę – od uwalniania do otwartego środowiska organizmów genetycznie zmodyfikowanych, co może doprowadzić do trudnych dziś do przewidzenia, niekorzystnych zmian w przyrodzie.
– Nie tylko ludzie wielkich interesów, także wielu naukowców mówi dziś, że jesteśmy już skazani na GMO i musimy nauczyć się z nim żyć.
Reklama
– Chyba jednak coraz więcej naukowców ma co do tego wątpliwości. Znam poważne opinie, np. z Instytutu Ogrodnictwa w Skierniewicach, które mówią, że GMO jest dużym zagrożeniem dla środowiska. Niestety, najgłośniej publicznie wypowiadają się w tej sprawie biotechnolodzy, a nie specjaliści od ochrony środowiska.
– Wydaje się, że polscy rolnicy mogliby odnieść duże korzyści z upraw GMO, a jednak dziś raczej chyba podzielają społeczny sceptycyzm...
– I trudno się dziwić. Polski rolnik zdaje sobie dziś sprawę z tego, że jego szansą jest produkcja dobrej, zdrowej żywności, a GMO to wyklucza. Ponadto, prowadząc uprawy GMO, rolnik skazuje się na uzależnienie od wielkich firm biotechnologicznych – musi kupować od nich co roku drogie nasiona. Jednak – jak pokazują doświadczenia innych krajów – prawdziwe kłopoty mają sąsiedzi upraw GMO, gdyż są oskarżani o kradzież opatentowanej „własności intelektualnej”, którą są przenoszące się na ich pola zmodyfikowane geny.
– Jak to? Przecież to oni mogliby mieć pretensje o zarażenie ich dobrych, naturalnych upraw!
Reklama
– Firmy biotechnologiczne są potężne i to one wytaczają rolnikom procesy. I wygrywają! Co ciekawe, do tej pory właściwie nigdzie nie ma żadnych sensownych uregulowań prawnych, które broniłyby naturalne rolnictwo i środowisko przed GMO; już niejednokrotnie dochodziło do tego, że na mocy sądowych wyroków rolnicy tracili całe gospodarstwa, ponieważ ich uprawy zostały zarażone przez sąsiednie agrokultury GMO. W Stanach Zjednoczonych, w Kanadzie było z tego powodu wiele bankructw, prowadzących nawet do samobójstw. A gdy pewien kanadyjski rolnik zmagał się w sądach o ochronę wyhodowanej przez siebie odmiany rzepaku przed toksycznym sąsiedztwem GMO – też przegrał i musiał stracić część swego gospodarstwa…
– W światowym rolnictwie króluje dziś GMO?
– Już nie. Wiele z tych krajów, które stawiały na tego rodzaju nowoczesność, już się z niej wycofuje; np. w Niemczech i Francji obowiązuje specjalne moratorium do czasu dokładniejszego zbadania możliwych zagrożeń. Generalnie biorąc, wszędzie spada powierzchnia takich upraw, również w krajach, które są kojarzone z ekspansją GMO, jak Hiszpania, Rumunia. Odwrót od GMO jest dziś bardzo widoczny, nad czym zapewne bardzo ubolewają wielkie firmy biotechnologiczne.
– Pocieszeniem dla nich może być Polska, która dziś chyba zwraca się ku GMO?
– Wygląda na to, że Polska w tej akurat sprawie nie zamierza dorównywać Europie, obyśmy jednak nie popadli w przesadę i nie zaczęli się wzorować na Iraku, gdzie rolnictwo jest w stu procentach oparte na GMO!
– Będziemy musieli, jeśli przekształcimy pola w jałową pustynię!
– Mimo wszystko mam nadzieję, że to nam nie grozi.
– Pan mówi jednak, że drobnymi kroczkami, ale systematycznie Polska otwiera się na GMO?
– Wstępując do Unii Europejskiej, nasze państwo przyjęło już pewne gotowe regulacje prawne dotyczące ograniczeń dopuszczania GMO. Do ok. 2007 r. prawdopodobnie nie mieliśmy w Polsce upraw roślin genetycznie modyfikowanych.
– Prawdopodobnie?
Reklama
– Prawdopodobnie wcześniej były jakieś dzikie uprawy (np. zmodyfikowanej kukurydzy), ale pierwsze z nich zostały wykryte dopiero ok. 2010 r., w dodatku przez Niemców, którzy podnieśli bardzo głośny alarm w UE. Działania podjęte wówczas przez polską prokuraturę nie skończyły się jednak postawieniem konkretnych zarzutów.
– A mimo to w Polsce do pewnego czasu funkcjonowały całkiem niezłe zapory prawne. Kiedy i dlaczego przestały działać?
– Pierwszym uchyleniem furtki była Ustawa o paszach z 2006 r., która zakładała dwuletni okres dopuszczalności pasz zawierających GMO. Od 13 sierpnia 2008 r. miał już obowiązywać całkowity zakaz produkcji pasz z GMO. Zakaz ten nie wszedł jednak w życie. Kolejna nowelizacja po raz drugi przesunęła ten termin, tym razem aż do 2017 r.; obowiązujące od 2013 r. przedłużenie możliwości stosowania GMO w paszach było wniesione jako projekt poselski, by w ten sposób uniknąć konsultacji społecznych, które w przypadku rządowego projektu byłyby obowiązkowe.
– Faktem jest, że bez GMO w paszach dzisiejszy świat sobie nie radzi…
– Jest to sytuacja w dużej mierze wymuszona chorobą szalonych krów, do której przyczyniły się masowo używane pasze pochodzenia zwierzęcego. Pojawiło się więc większe zapotrzebowanie na bezpieczniejsze i naturalne dla zwierząt przeżuwających białko pochodzenia roślinnego. Na ratunek przyszła genetycznie modyfikowana soja. Także do Polski zaczęto ją sprowadzać w dużych ilościach. Jednak nawet jeszcze wtedy ambitnie planowano uruchomienie w Polsce dużej produkcji pasz bez GMO.
– Nie udało się?
Reklama
– Nie i nie dość, że zwierzęta hodowlane są u nas nadal karmione przede wszystkim paszą z GMO, to masowo pojawiło się ono pod postacią rozmaitych dodatków do żywności; praktycznie coraz trudniej spotkać w Polsce tę bez GMO, chociaż polskie rolnictwo mogłoby z powodzeniem produkować wyłącznie naturalną, naprawdę zdrową żywność. Do tego jednak potrzebna jest odpowiednio wspierająca je polityka rolna państwa. A takiej nie mamy.
– Sugeruje Pan Senator, że rząd lekceważy problem?
– Wydaje się, że to coś więcej niż tylko lekceważenie. Nie jest tajemnicą, że wprowadzenie upraw GMO wiąże się z olbrzymim (kilkudziesięciokrotne większym niż przy uprawach zwykłych) użyciem środków ochrony roślin, a z tego powodu cieszą się przede wszystkim ich producenci... Coraz większe przyzwolenie dla GMO leży więc w interesie wielkich koncernów chemicznych i biotechnologicznych, a także tzw. przemysłowego, wielkoobszarowego rolnictwa, nastawionego na monokulturę upraw. Wielkie uprawy GMO są mniej kosztowne, ich pielęgnacja może być całkowicie zmechanizowana.
– A Polska drobnymi, ale szybkimi krokami zmierza w tę właśnie stronę „nowoczesności”?
Reklama
– Wydaje się, że obecna polityka, najdelikatniej mówiąc, nie wspomaga tych rolników, których ambicją jest produkowanie zdrowej żywności. Raczej dąży do stwarzania lepszych warunków dla rolnictwa wielkoobszarowego, wąsko wyspecjalizowanego, któremu już od dawna sprzyja np. tak, a nie inaczej zorganizowany sposób dystrybucji płodów rolnych – nastawiony przede wszystkim na wielkie supermarkety. Żywność z powodów wyłącznie biznesowo-handlowych hurtem wędruje po całym świecie, a zatem musi być dostosowana nie do naszego podniebienia, lecz przede wszystkim do trudów transportu. Produkty ekologiczne są, rzecz jasna, mniej trwałe niż te specjalnie wyhodowane z GMO.
– Przeciwnicy ekspansji GMO mówią, że obecnie w Polsce „mamy do czynienia ze świadomą destrukcją prawa w zakresie GMO”. Zgadza się Pan z tą opinią?
– Tak. Jesteśmy w Polsce w sposób metodyczny kierowani w stronę dopuszczenia GMO. Nie wiadomo kiedy, może nagle i niespodziewanie dojdziemy do tego celu, którym będzie pełne uwolnienie GMO do środowiska; wtedy nastanie raj dla wielkich – niekoniecznie polskich – rolniczych, chemicznych i biotechnologicznych koncernów. A czynnikiem wspomagającym może być tu także uwolnienie w 2016 r. obrotu ziemią, co będzie sprzyjać likwidacji gospodarstw produkujących naturalną żywność, a powstawaniu ogromnych koncernów rolniczych, dla których uprawy GMO są idealnym rozwiązaniem technologiczno-handlowym. Wiele czynników składa się na ten pisany od kilku lat scenariusz. Zbieżność różnych zdarzeń wydaje się nieprzypadkowa…
– Jednym z już napisanych aktów tego scenariusza była Ustawa o nasiennictwie z 2012 r.?
Reklama
– Ta ustawa przenosiła całą odpowiedzialność na ministra rolnictwa, który został zobowiązany do wydania rozporządzeń ograniczających GMO w uprawach rolniczych. Na razie, dzięki silnemu naciskowi społecznemu, te ograniczenia wciąż obowiązują. Czy jednak długo się utrzymają, tego nikt nie wie. Wciąż nie ma zapowiadanej przez ministra debaty na ten temat. Może się znienacka pojawić poselski projekt ustawy, który bez konsultacji społecznych wprowadzi GMO do Polski, i to w 24 godziny. Miała też być oddzielna ustawa o GMO, lecz po tym projekcie pozostał tylko opasły druk…
– Niedawno Prezydent podpisał nowelizację Ustawy o nasiennictwie, dopuszczającej „zamknięte” użycie GMO. Czy można ją traktować jako kolejny mały krok w stronę otwarcia Polski na GMO?
– Ta ustawa dopuszcza GMO w rejonach zamkniętych, należałoby jednoznacznie zdefiniować pojęcie rejonu zamkniętego. Bezskutecznie próbowałem się dowiedzieć, w jaki sposób taki obszar będzie zamknięty, odgrodzony od wpływu na otoczenie. Poza tym ustawa ta zmniejsza odpowiedzialność karną za niekontrolowane uwolnienie GMO do środowiska. A tak naprawdę umożliwia wprowadzenie GMO do środowiska, gdyż z góry wiadomo, że „zamkniętej” uprawy badawczej nie da się w żaden fizyczny sposób realnie odgrodzić od otoczenia.
– Obawia się Pan Senator, że za jakiś czas nie będzie śladu po tradycyjnym polskim rolnictwie?
– Niektórzy już się z tego cieszą i zacierają ręce. A ja się rzeczywiście obawiam, że w Polsce zbliża się era neofeudalizmu i że wkrótce nie będziemy już pamiętać smaku dobrej żywności.
* * *
Grzegorz Wojciechowski
Senator RP (VII i VIII kadencji), samorządowiec, inżynier, rolnik, nauczyciel, członek Koalicji Polska Wolna od GMO