Połysk i blask różnią się tak, jak Księżyc i Słońce, choć łudzą podobieństwami. Zresztą w nadmiarze sztucznych świateł splendor i blichtr spycha w cień to, co tętni własnym światłem.
*
Reklama
Spotkali się po latach w jego galerii przy pracowni. Jan był teraz wziętym rzeźbiarzem, a Mat pamiętał go sprzed kilkunastu lat, kiedy jeszcze rzezał w drewnie przydrożne Jezusiki Frasobliwe i w piaskowcu Madonny. Teraz już nie było tu po nich śladu. Mat żałował trochę tych rzeźb, gdyż każda z nich miała wtedy w sobie coś ciepłego, żywego i swojskiego. Te nowe to były kobiece i męskie akty z najlepszego, połyskliwego i olśniewająco białego marmuru. Jan oprowadzał Mata po galerii i tłumaczył mu, że ludowa sztuka już się przeżyła, tak jak religia i tanie wzruszenie. – Wiesz, sztuka musi prowokować, bulwersować, rozbudzać zmysły – mówił – dlatego tym rzeźbom potrzeba mocnego światła. Tak, cała galeria i każda z rzeźb była bardzo mocno oświetlona, jakby nagie marmurowe ciała nie chciały mieć już cienia wstydu czy dyskrecji. Za godzinę miało nastąpić otwarcie wystawy, więc Jan jeszcze coś poprawiał, sprawdzał efekt. Mat wchodził za nim raz po raz do pracowni. Nagle zobaczył tam w kącie coś nakrytego płachtą. Zapytał o to. – A, to? – uśmiechnął się Jan. – To coś z dawnego mojego stylu i motywów. Ktoś zamówił rzeźbę katedry, dostarczył specjalny marmur i prosił o wierność pierwowzorowi. Zrobiłem, ale ten ktoś się nie zjawił i stoi to tu już kilka lat. Ta barwa marmuru nie jest teraz modna i katedra nie zwróciłaby niczyjej uwagi. Zresztą, sam wiesz, jak teraz w Europie patrzy się na te przeżytki średniowiecznego stylu. Może użyję jej kiedyś do jakiejś instalacji...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Mat zdjął płachtę. To było arcydzieło. Ale rzeczywiście jakoś nie pasowało do tej galerii, prowokujących aktów i ostrych świateł. Nagle coś błysnęło mu w oczach. – Pozwól, że spróbuję... – powiedział i wyszedł. Po kwadransie wrócił z trzema lampkami oliwnymi. Zapalił je i umieścił w pustym wnętrzu katedry, prosząc, aby na chwilę zgaszono sztuczne światła. I wtedy obaj stanęli porażeni niesamowitym promieniowaniem żywego światła poprzez marmur, który zdawał się tętnić, pulsować... – Proszę, nie zamykaj drzwi do pracowni podczas wystawy – poprosił Mat. – Na pewno ludzie ją dojrzą. Niech wejdą i zobaczą, jak promieniuje.
I tak się stało. Nagle ta niewielka w sumie, rozświetlona od środka rzeźba katedry w głębi pracowni przyćmiła swym pięknem wszystkie inne rzeźby i nie było nikogo ze zwiedzających, kto by tam nie wszedł i komu oczy nie zapaliłyby się od tego tętniącego blasku.
*
Może tak jest z ludźmi, że skupienie na konieczności robienia wrażenia swoim wizerunkiem usunęło w cień istnienie wewnętrznego światła serca i oczu. Zresztą, trzeba mieć chyba wnętrze podobne do świątyni, żeby tam coś tętniło i płonęło światłem innym niż te na scenach i estradach.